sobota, lutego 05, 2011

Znowu zaskoczenie!


Drzewa , ktore rosna na drodze do przystani jachtow, obficie zakwitly. A jeszcze tak niedawno tam bylam i nic, tylko zielen. A teraz?

Zakwitly bogato a teraz wiele kwiatow juz opada. Zasypuja trawnik tworzac barwy dywan.

W "Dymnej Zatoce" zacumowane jachty budza nostalgie za wielka woda. "Moj" Conrad Joe przyplynal pare tygodni temu i jak zawsze towarzyszy my "Conrad Joe junior" mala lodz. Poznalam kilka dni temu wlasciciela jachtu. Nie wiedzial, co mnie nie zaskoczylo, ze Conrad Joseph byl pisarzem polskiego pochodzenia. On jacht nazwal na czesc swego wuja. Poradzilam wiec, zeby zajrzal do Wikipedii bo tam znajdzie material na temat Conrada Korzeniowskiego. Podziekowal i powiedzial ze jego zona tez bedzie zainteresowana. Jest bowiem Polka , mowiaca dobrze po polsku .




Wieczorem bylismy "Bistro Solei" by posluchac mlodego muzyka urodzonego w Drohobyczu. Rozmawialismy. Zna polski calkiem niezle, bo czas jakis spedzil w Bielsku Bialej .Wiedzial ze Drohobyczu mieszkal Bruno Schultz. A ja powiedzialm mu, ze w Drohobyczu urodzil sie moj ojciec. Vass gral a na parkiecie pojawila sie para niemlodych ludzi. Jak sie wkrotce okazalo sympatyczny starszy pan jest Polakiem z Chicago. Mowi bezbledna polszczyzna, odspiewal nam "Jeszcze Polska nie zginela". Zapytalam skad przyjechal, majac na mysli Polske. Nie, ja sie urodzilem w Stanach. Osiemdziesiat lat temu. Wniosek? "My wszedzie jestesmy"...

Brak komentarzy: