poniedziałek, czerwca 22, 2009

Bieguni cz.2






Po osmiu godzinach podrozy i przebytych ponad 400 milach jestesmy w Hammond, Indiana. Jest to miasteczko na granicy z Ilinois tuz, pod Chicago.Zatrzymujemy sie tu juz po raz trzeci wiec czujemy sie jakbysmy byli w domu.
Recepcjonistka zazartowala, ze powinnismy przyjechac w srode, bo byloby to dokladnie tak jak rok i dwa lata temu! Jak widac jestesmy "systemaczni" w tym naszym "biegunstwie".


Dzisiaj przejechalismy Kentucky, dopadla nas ulewa. Szczesliwie szybko spod niej wyjechalismy. Ale przyznaje, ze nie bylo to mile doswiadczenie. Jechalismy przebiajac sie przez sciane deszczu.

niedziela, czerwca 21, 2009

Bieguni

Przed wyjazdem z Marco ostrzyglismy nasz ogrod. Na okna Karol zalozyl zaluzje.Wszystko to ze wzgledu na zblizajaca sie pore huraganow.



Dom zamkniety "na glucho".

Po kilku dniach pakowania, sprzatanie, pozegnan ze znajomymi ruszylismy w droge.
Znow jestesmy jak owi Bieguni. Podrozujemy.


Bieguni to ludzie, ktorzy wierza iz nalezy byc w ciaglym ruchu. Nalezy podrozowac, zmieniac miejsca a wtedy wszechobecne zlo nas nie dosiegnie. O Biegunach napisala Olga Tokarczuk, jedna z najlepszych polskich autorek wspolczesnych. Jestem pod wrazeniem jej ostatniej ksiazki "Bieguni" i stad zapozyczylam ten tytul . 20 czerwca o 9:30 wyjechalismy z domu na Marco i zaczelismy czterodniowa podroz do Hancock w Michigan. Jedziemy znad Zatoki Meksykanskiej nad Lake Superior czyli Jezioro Gorne. Kierunek nieodmniennie ten sam na POLNOC.


Dzisiaj jest drugi dzien podrozy. Spimy w miasteczku Franklin, Kentucky. Rano wyjechalismy z Tifton w Georgii. Przejechalismy juz ponad 910 mil czyli okolo 1470 km.

środa, czerwca 17, 2009

Z zycia klasy prozniaczej cz.7





Pojechalam do Sunset House, kondominium , w ktorym spedzalismy przez wiele lat wakacje. Dobrze wspominam ten czas i bardzo lubie to miejsce. Z balkonu mozna ogladac jak toczy sie zycie na plazy. Ladny ogrod otaczajacy basen i wygodne wyjscie na plaze.



Zwykle po drodze spotykamy jaszczurki, kameleony i salamandry. Sa wszedzie, uciekaja spod nog, szybko i zwinnie wbiegaja na drzewo, na otaczajacy parkan. Czasami zastygaja nieruchomo. I tak trwaja. Oto przestawicielka "moich" jaszczurek .

Morze lekko faluje, akurat tyle ulozyc sie na szamragdowym "poslaniu" , by slyszec kojacy szum wody. Lodz zacumowala niedaleko brzegu.


Nad morzem troche wiecej ludzi. Zaczely sie szkolne wakacje. Mowiac "wiecej ludzi" nie mam na mysli tlumow jakie zobaczyc mozna na europejskich zageszczonych plazach.


Kiedy wracam do domu przejezdzam pod tym wielkim drzewem dajacym duzo cienia.

Dzisiaj nagle przypomnialam sobie jak lezalam w ogrodzie mojej mamy pod jablonka przygotowujac sie do matury a potem do egzaminow na studia. Przez liscie widzialam tak samo blekitne niebo. Obraz tamtego ogrodu, tamtego domu byl niezwykle zywy. Dziwne. Dlaczego akurat dzisiaj mialam to dziwne skojarzenie? Co maja wspolnego Gumbo Limbo , egzotyczne drzewo na florydzkiej wyspie i papierowka w ogrodzie Mamy? Nc. Poza tym, ze ja je w jakis sposob lacze.

wtorek, czerwca 16, 2009

Z zycia klasy prozniaczej cz.6


Rano w drodze nad morze zatrzymalam sie by sfotografowac sowia rodzine zlozona z mamy, taty i trojki dzieci.

Rownoczesnie zauwazylam tez , ze u sasiada pieknie obrodzily cytryny. Niezwykle jest to, ze jedne juz sa dojrzale inne calkiem malutkie i zupelnie zielone. Drzewo posadzono tuz przy chodniku. Owoce sa na wyciagniecie reki. Ale nikt reki po cudze cytryny nie wyciaga. Na szczescie. Nasza cytryna tez ma owoce, sa roznej wielkosci ale jeszcze ani jedna nie jest dojrzala.W morzu dzis bylo sporo stingrey'ow ( sting znaczy zadlo).





Wczoraj bylo u nas wielkie, doroczne scinanie lisci palm ,


skracanie zywoplotu . To ogromna robota. Jest to niezbedne i robimy to kazdego roku przed pelnia sezonu huragonowego. Dla bezpieczenstwa drzew i domu. Ogrod sie zmienil. Jest wiecej przestrzeni, mozemy ogladac zachod slonca (przedtem zaslanialy widok palmy).


Pracowalam nad artykulem o Poswiatowskiej. Zaczelam tez pisac artykul o Adamie Lizakowskim, poecie z Chicago, ktory otrzymal nagrode poeycka UNESCO za najlepsza ksiazke 2008 w dziedzinie poezji. Tworczosc Lizakowskiego poznalam dawno ,pisalam juz o nim wczesnej, recenzowalam tomik jego wierszy "Zlodzieje Czeresni". Bylo to w poczatku la 90-tych (ubieglego!!!wieku) kiedy z San Francisco przyjechal do Chicago, a ja pisywalam wtedy do jednego z tygodnikow. Redaktor przysla mi tomik Lizakowskiego do recenzji."Polonia dla Polonii" (PAP)publikowala moj kolejny artykul o Poecie. Jest ciagle dostepny w ich archiwum.

poniedziałek, czerwca 15, 2009

Z zycia klasy prozniaczej cz.5


Ostatni weekend uplynal na rozrywkach towarzyskich. W sobote u nas sasiedzi zza plotu. Przesympatyczni mlodzi ludze. Ona urodzona w Argentynie. Korzenie austriackie. Dziadek wyemigrowal po wojnie. Nie pytalam co robil w latach 1939- 1945. Pewnie i tak ona nie wie, chyba ze dziadek byl w "podziemiu"(?). Opowiadali o swoich wczesniejszych podrozach do Europy, o planach podrozy na Alaske. Maja trojke dzieci i psa, wiec wybrali mozliwie najtansza wersje ; wielki "hotel" na kolach. Ale benzyna juz siega $3 dolarow za galon (3,8 l.)wiec i tak koszty wysokie. Pracuja calymi dniami, ale utrzymanie rodziny i domu jest kosztowne.Kris , byly pielegniarz sprzedaje i wypozycza kajaki. Nie lubil pracy w szpitalu. Wybral prace, ktora pozwala mu byc WOLNYM od codziennego stresu.
Widze jak kajaki wozi na dachu swojego samochodu. Niektore to pradziwe dziela sztuki.


Na Alaske droga baaaardzo daleka wiec zaczynaja przerazac koszty tej wyprawy.Mam nadzieje, ze jednak uda im sie plany zrealizowac.


Niedzielne popoludnie spedzilismy u Angeli.Towarzystwo interesujace.
Lekarz okulista, Brazylijczyk,zakochany w Stanach Zjednoczonych Ameryki, pisze wiersze po portugalsku i angielsku, erudyta. Byli tez pp.Gravel ,on lekarz psychiatra z Kanady ona projektantka ogrodow. Poznala kiedys Genne Walska zalozycielke slynnego ogrodu, "Lotusland" w Kalifornii. O Walskiej kiedys opowiem. Na spotkaniu byla tez Lubomira ,urodzona w Polsce, ktora po wojnie znalazla sie w Stanach. Jako mloda dziewczyna ( w momencie wybuch wojny miala 10 lat)zostala zabrana przez Niemcow i osadzona w obozie pracy. Po wojnie zamieszkala w Chicago, tam wyszla za maz. Maluje piekne obrazy, glownie kwiaty.



Gospodyni , wlascicielka duzego domu z basenem, fotanna i z rozleglym widokiem na wode , z Jaguarem (auto, nie zwierz) w garazu jest rozwiedziona (ex-maz jest(byl?) lekarzem),dziecinstwo spedzila w Nepalu gdzie ojciec byl amerykanskim konsulem. Jej dom pelen przedmiotow z Nepalu, Indii, Europy, Alaski . Jest byla stuardessa. Latala przez czterdziesci lat liniami American Airlines. Chyba pobila rekord.


Zarowno w sobote jak i niedziele bylam takze nad morzem.Kapiel z Zatoce Meksykanskiej o tej porze roku jest sama przyjemnoscia.

piątek, czerwca 12, 2009

Z zycia klasy prozniaczej cz.4


Upal.Na plazy bez wiekszych wrazen. W gore wyskakiwaly drobne ryby srebrzyscie polyskujace w sloncu.Niestety znow nie widzialam delfinow. Obok mnie przeplynal jeden nieduzy stingrey. Bardzo niebezpieczny. Nie nalezy nastapic mu na ogon, bo moze sie to zle skonczyc. Ale rozumiem. Broni sie jak moze. Niedawno widzialam jednego nieduzego rekna. Nie udalo mi zrobic mu zdjecia. Stracil okazje ! A taki mogl miec "piar".
Ale mam zdjecie florydzkiego krokodyla jak plywa slodko -slonych(tak, tak) wodach Everglades.Tez egzotyczny.


Zrobilam zdjecie innego osobnika wygrzewajacego sie w sloncu. Mysle ze jest bardzo fotogeniczny.


Widzialam tez sporo pelikanow. O nich trudno pisac. Trzeba zobaczyc jak leca, jak laduja na wodzie, i jak bezblednie lowia rybe.

"Piar"...
A propos naszej MOWY OJCZYSTEJ.Niedawno czytalam ze podczas propagandy wyborczej PiS mial kampanie "lightowa". Dzisiaj z radoscia przeczytalam "Wielu z nich ( tzn. Polakow marzacych o opuszczeniu obczyzny ) mysli o tym , by po powocie do kraju zalozyc jakas forme dzialalnosci gospodarczej"Ja nie mysle "o zalozeniu formy dzialalnosci" a raczej o tym jakie to formy jezykowe obowiazuja dzis w gazetowej, potocznej i rzadowej polszczyznie. Nie moge tez zapomniec jakie wrazenie na mnie zrobily slowa pana Prezydenta, ktory przemawiajac do zgromadzonych pod Stocznia Gdanszczan ( i wszystkich Polakow, ktorzy mieli wlaczone radia i telewizoty) powiedzial "Cudow nie ma. Tylko sciema". Jest takie stare powiedzenie "ryba psuje sie od glowy". A z ktorej strony psuje sie jezyk polski, ojczysty?

czwartek, czerwca 11, 2009

Klasa prozniacza cz.3

Udaje mi sie wczesnie pojechac nad morze. Spokojne. Od czasu do czasu pojawia sie lodz. Katamaran z rozwinietym zaglem wyglada romantycznie. Maly kolorowy zagielek na wielkiej wodzie jest rozczulajacy i pelen uroku.
Nie czytalam dzisiaj jeszcze prasy ; ani polskiej, ani amerykanskiej, ani zadnej innej.Wolna wiec jestem od stresow jakie niosa wiadomosci ze swiata. Jestem ja, szmragdowe wody zatoki, przelatujace nad glowa ptaki, blekitne niebo...
Ale wystarczy jednak by tylko przypomniec sobie wczorajsze wiadomosci...strzelanine w Muzeum w Waszyngtonie, albo afery w Polsce jak (rzekome?) pobicie aktorki, pani Kotki, ktora wystepowala w reklamie PiSu "spotem" zwanej i dawala zolta kartke PO. Nota bene poprzednio robila reklame PO. Sprawa przypomina owa slynna bombe w tunelu na skrzyzowaniu Jerozolimskich i Marszalkowskiej. Ciekawe, kto to odlegle zdarzenie jeszcze pamieta? A jaki byl efekt? Kto sie jeszcze interesuje polska polityka to wie, kto nie wie, no coz...Lepiej nie rozwazac a ucieszyc oko kwitnaca wszedzie bugenwilia

Ja jako "klasa prozniacza" sobie plywam w zatoce, jezdze na spacery a w realnym swiecie ludzie ciezko pracuja. W pocie czola (tem.35 stopni).
Na naszej ulicy , tuz pod naszym domem robota wre. Robotnicy meksykanscy uwijaja sie jak mrowki. Nasze stereotypowe wyobrazenia o ludziach znow okazuja sie absurdalne. Owe przyslowiowe "maniana" czyli po naszemu "robota nie zajac nie uciekni"nijak sie niema do tego co ja , mieszkajac od kilku lat na Florydzie obserwuje od dawna. Pracuja ciezko. Ale tez i amerykanska organizacja pracy jest imponujace. Tak to wygladalo o godzinie 11 rano. O piatej po poludniu juz nie bylo tu ani ludzi, ani maszyn, ani rur, ani dziury. PIERWSZY ETAP zakonczono.


środa, czerwca 10, 2009

Z zycia klasy prozniaczej (?) cz. 2

Dzisiaj temperatury wysokie okolo 35C(91 F).Rano wybieram sie nad morze. Wychodzac z domu znow mam wrazenie ze jestem swiadkiem kolejnego cudu. Natury, rzecz jasna.
Po raz kolejny w ciagu kilku tygodni zakwitl kaktus.Dzikie pszczoly spijaly nektar. Pracowite jak pszczolki...

Nad morzem jak zwykle lataly pelikany. Jeden suszyl piora. Wydawalo sie ze pozuje do zdjecia.


W wodzie nogi moczyl zuraw. Z godnoscia czekal az podplynie mu sniadanie . No coz by zyc musi pozbawic zycia rybe.

Kiedy wrocilam do domu caly czar prysnal. Na drodze pojawily sie ciezkie maszny drogowe i zaczely usuwac DOBRA nawierzchnie. Instaluja na wyspie nowy rodzaj kanalizacji choc stara dziala swietnie. Koszt tej ekstrawagancji pokrywamy my posrednio ( z podatkow)i bezposrednio ( np. rownowazy to koszt podrozy luksusowym statkiem po morzu Srodziemnym dla czterech osob, lacznie z przelotem przez Atlantyk). Jedyna pociecha jest to, ze ludzie maja prace. Trzeba byc optymista i altruista!



Jak latwo mozna bylo przewidziec mamy skutki uboczne. Maszyna uszkodzila rure wodna. Woda wylaczona . Maja za godzine uszkodzenie naprawic.

wtorek, czerwca 09, 2009

Z zycia klasy prozniaczej





Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istotka niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
lecz nikt nie popiera wróbelka.

Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!
……………………………………………
Kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie, do jasnej cholery!
Apelowal Konstanty Ildefons Galczynski.



Widok tej ptaszyny w tym miejscu nie dziwi mnie wcale. Takie same lataja w Indiach i na dworcu we Wroclawiu, w Oslo siadaja na stolikach w kawiarni.Sa prawie wszedzie tam gdzie bylam do tej pory.Kochajmy wrobelki!

Jest 9 czerwca. W Polsce wszyscy czekaja na dlugi weekend, ktory zaczyna sie w czwartek . Boze Cialo.
W Stanach a wiec i na wyspie weekend trwa zawsze ( z b.malymi wyjatkami) tylko od piatku wieczor (po pracy) do niedzieli. Dzisiaj wtorek dzien jak codzien. Rano padalo, ale potem odbylam spacerek do przystani. Po drodze zatrzymuje sie i "utrwalam"; kwiatek w trawie, agawe sasiada ( wlasnie wczoraj zakwitla), kwiat plumerii.


Szkoda, ze nie moge przekazac zapachu. Niepowtarzalny! Plumerie zobaczylam po raz pierwszy na Hawajach w 1991. Z jej kwiatow robi sie wience zwane po hawajsku"lei" .Witajac gosci zaklada sie im taki wieniec na szyje. Zapewne pozostaly obyczaj polinezyjski. Ja kwiat plumerii nosilam tez za uchem pdczas tych niezapomnianych hawajskich dni i nocy. Plumerie to byla czesc tej niezwyklej "egzotyki". Nawet kiedy wymawiam slowo "plumeria" ma ono dla mnie do dzis zapach . Slowo pozostalo "egzotyczne" , choc kwiaty kwitna na Florydzie prawie wszedzie. Takze pod moim oknem.