sobota, września 14, 2019

Jesien, juz niemal jesien...



 




Lato się skończyło  .
 Jesień  nadbiegla szybko 
i jakby nieoczekiwanie,
dmuchnęła chłodem, 
zatrzęsła drzew gałęziami 
nieba blekit zakryla chmurami
 i blask  słonca zgasila....
Ale dzis znów rozbłysło
 I błękit powrocil na niebosklon  nad  
  zlotymi  drzewami ,
których  pnie  purpurowa winorośl oplata.
Stoję zachwycona urodą jesieni …


A jednak  już tęsknię za ciepłem i zapachami lata. 



(Copy right Ryszarda L. Pelc)







poniedziałek, września 02, 2019

Podróże w czasie i przestrzeni.






.






 “My wrocławianie, my wrocławianie, a jest nas wielu niesłychanie” śpiewało się  kiedyś.

Kto jeszcze pamięta?
Opowiem  o "moim" mieście, takim jak je pamiętam.


Dedykuję  swoja opowiesc  naszemu synowi, Dariuszowi .


 Dariusz jest pierwszym i jedynym w rodzinie Pelców wrocławianinem z urodzenia.Kochal to miasto.

* * *
Wrocław po raz pierwszy zobaczyłam kiedy z mamą jechałam do "wód" w Szczawnie Zdroju.
We Wrocławiu, "stolicy Dolnego Sląska",  należało przesiąść się na pociąg, który odjeżdżał z, nieistniejącego już dziś, Dworca Świebodzkiego.
Szłyśmy piechotą z Dworca Głównego,  oszołomione nieco ruchem wielkiego miasta.
W pewnym momencie zdecydowałyśmy się upewnić czy idziemy we właściwym kierunku. Zapytany o Dworzec Świebodzki mężczyzna odpowiedział "Nie wiem. Ja jestem Grek".
Rozbawiła mnie ta odpowiedź niepomiernie, jako że znałam powiedzonko "udawać  Greka" i chyba dlatego do głowy mi nie przyszło, iż to rzeczywiście Grek.
Jak potem się dowiedziałam, Grecy, znaleźli w PRL-u azyl polityczny.
Tak więc z tamtego czasu zapamiętałam kilka elementów Wrocławia: imponujący Dworzec Główny, wielki gmach z bogato zdobioną fasadą i dwoma  wspaniałymi kariatydami i emigranta z Grecji.
Pierwszy kontakt z Miastem wydał mi się kontaktem z "wielkim światem".
* * *
Wrocław pojawił się ponownie kiedy moja edukacja szkolna dobiegała końca i należało zdecydować na jaką uczelnię bedę zdawać egzaminy.
Marzyłam od wczesnego dzieciństwa o tym, by zostać lekarzem pediatrą.
 Z przejęciem więc wypelniłam ogromny kwestionariusz, a w rubryce "nazwa uczelni" wpisalam "Akademia Medyczna".
Jednakże los chciał inaczej.
Mój polonista, (przybierając na chwilę postać "losu") wyperswadował mi ten zamiar.
"Moje dziecko, a cóż ty będziesz na tej medycynie robić? Ty i prosektorium??? Zastanów się", powiedział profesor Wróbel.
Następnego dnia odebrałam kwestionariusze z sekretariatu szkoły izdecydowałam, że spróbuję zdawać egzaminy na polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim.
Zaskoczeni, tym obrotem spraw, moi rodzice przyjęli jednak taką decyzję ze stoickim spokojem. A ja od tej pory żyję z przekonaniem, iż moje życie potoczyłaby się całkowicie inaczej, gdyby nie fakt, iż egzamin zdałam pomyślnie, zostałam studentką  polonistyki a po studiach, przez wiele lat mieszkanką Wrocławia.
* * *

Z najwcześniejszych dni pobytu we Wrocławiu zapamiętałam naturalnie budynki uniwersytetu. Znajdowały się na Kuźniczej i Szewskiej. Nie robiły najlepszego wrażenia. Były ponure, ciemne, nie wietrzone. Ale gmach główny Uniwersytetu był piękny.
Położony nad Odrą barokowy, bogato  zdobiony budynek o długości 170 m przygląda się i dziś w płynącej tu spokojnie Odrze.
Sama budowla ma ciekawą i długą historię, taką jak historia miasta.
Pierwotnie, za czasów piastów śląskich byla zamkiem obronnym. Po śmierci Henryka VI w 1335 roku, ostatniego z Piastów z linii wrocławskiej, przechodzi na własność cesarza czeskiego, potem pod panowanie Habsburgów.
Po latach wojen zamek częściowo zniszczony w 1702 roku został przeistoczony w uczelnię zarządzaną przez Zakon Jezuitow. Fundatorem był cesarz Leopold I. Stąd też najpiękniejsza sala, aula uniwersytecka o bogatym wystroju barokowym,  nazwana została Leopoldinum.
Obok Uniwersytetu stoi akademicki kościół barokowy. To tam biegaliśmy by modlić się o pomyślność podczas egzaminów. Niestety, nie zawsze nasze modły były wysłuchiwane i przychodziło zgłaszać się do poprawki.
Niedaleko uniwersytetu znajdowal się klasztor sióstr Urszulanek. W sąsiadującym z nim kościele Św. Wincentego spoczywał Henryk VI. Chętnie o tym wspominano, by podkreślić polskość tych ziem.
Część klasztoru sióstr Urszulanek, prowadzących prywatne liceum, była przejęta (upaństwowiona?) przez Uniewersytet. Tam mieszkały studentki ostatnich lat studiów.
Z tego akademika chodziło się na randki nad Odrą, migocącą w slońcu bądź w świetle księżyca. Wysokie drzewa dawały cień w upalne majowe dni a wokól pachnialy bzy. Soczysta zieleń traw, śpiew ptaków zagluszanych często przez nadjeżdzające tramwaje, o których śpiewano piosenki ("mkną po szynach niebieskie tramwaje") dźwięk dzwonów na "anioł pański", dochodzacy z licznych kościołów, tworzyły  niepowtarzalny nastrój i obraz miasta. Mojego miasta.
We Wrocławiu jest wiele kościołów. Pochodzą z różnych okresów.  Szczególnie polubiłam gotyckie i barokowe.
Przez most Piaskowy przechodziło się na wyspę Piaskową, gdzie stoi kościół Najświętszej Marii Panny. Jak większość kościołów i ten został zniszczony podczas wojny a potem latami odbudowywany.
Wnętrze gotyckiego kościoła  onieśmielało, uświadamiało naszą małość, co było zamysłem średniowiecznego twórcy, ale równocześnie jakby wznosiło ku Bogu.
Strzeliste kolumny rozdzielające nawy, regularne sklepienia, czerwona cegła, biel ścian, ołtarze - zdobione malowanymi i rzeźbionymi tryptykami  przedstawiającymi sceny z życia Świętych a w oknach nowoczesne witrażem rzucające czerwone światło, ocieplające to surowe, absolutnie doskonałe, piękne wnętrze.
A Ostrów Tumski? Nie można być we Wrocławiu i pominąć to miejsce.
Kiedy kilka lat temu jesienią przyjechaliśmy do Wrocławia, jeden z przyjaciół zabrał nas na spacer na Ostrów. Latarnie rzucały migocące światło na mokry, lśniący bruk. Nie było słychać niczego poza naszymi krokami odbijającymi się echem w waskich przejściach Ostrowia. Jest to najstarsza część grodu. Tu zaczynało się życie miasta. Tu postawiono katedrę, potem wokół niej urosły inne kościoły a w czasach baroku biskupi pałac.
Kiedy mieszkałam we Wrocławiu często na Ostrów zaglądałam.

Panowały cisza i niepowtarzalny zupełnie nastrój. Nieopadal jest ogród botaniczny. Zgromadzono w nim kilkanaście tysiecy gatunków drzew, krzewów, kwiatow. Jest piękny niemal o każdej porze roku, ale oczywiście najbardziej urzekający latem i wiosną.
Wiosną najpiękniej jest też w oddalonym od centrum miasta Parku Szczytnickim, jednym z największych parków Europy.
Kwitnie tam tysiące rododendronów i azalii o szerokiej, niepoliczalnej gamie   kolorów. Biało tam od nich i różowo, fioletowo i błekitnie.
A jesień, polska złota jesień w parkach wrocławskich? Na Krzykach, na Sępolnie, na Podwalu nad fosą czy w ogrodach otaczających wille na Biskupinie…?
W parku Szczytnickim jest ogród japoński. Był właściwie od początku dwudziestego wieku, czyli "od zawsze", ale nie pamiętam by zrobił na mnie większe wrażenie. Był długo zaniedbany, opuszczony.
 I dopiero w tym roku, podczas kolejnej podróży do Wrocławia, zobaczyłam ogród w całym jego pięknie. Odrestaurowany, starannie zaaranżowany, w całkowitej harmonii z zasadami sztuki japońskiej. W ogrodzie była wycieczka szkolna. Maluchy siedziały i pracowicie przenosiły na papier to co widziały wokół siebie. Kamień, krzew, rozkwitający nenufar. Mostek przerzucony nad wodą.
Wokół było zielono, pachniały kwiaty, kaczki pływały po stawie, śmiały się dzieci, a ja przeniosłam się myślami do czasów, kiedy razem z naszym synkiem spacerowaliśmy po alejkach parku.
Nie mogłam obronić się przed obrazami nie tylko z minionego  czasu ale jakby z innej "przestrzeni". I może to właśnie jest częścią naszego doczesnego szczęścia, że umiemy i chcemy wracać do przeszłości zachowując w pamięci to co dobre ?
* * *
"Nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki", przypominam sobie słynne powiedzenie filozofa. To prawda. A jednak Wrocław, choć inny bo ruchliwszy, bardziej światowy, czyściejszy i piękniejszy pozostał "moim", rozpoznawalnym miastem.
Co prawda nie ma już Herbaciarni w kamieniczce naprzeciw Ratusza, do której chodziliśmy z naszym synem na bitą śmietanę, by uczcić każdego roku zakończenie szkoły, nie ma już w Rynku kawiarni - klubu, w której  umówiłam się na jedną z pierwszych randek ze świeżo upieczonym mgr inż. Karolem P.
Nie ma już sklepu z odzieżą firmy "Telimena" w budynku w którym mieścił się też jeden z akademików uniwersyteckich, gdzie odbywały się tańce podczas których poznałam Karola P. swego późniejszego męża.
W zaprzyjaźnionej księgarni (kiedyś książki były też spod lady!) na placu, który nazywał się Placem PKWN a dziś Legionów, nie pracuje już pani Ania. Dawno odeszła na emeryturę. Ale tuz obok mieszka stale moja serdeczna przyjaciólka Danusia, która gości nas zawsze kiedy "powracamy" do Wrocławia. Zmienił się tylko jej adres pocztowy. Ulica Świerczewskiego przemianowana została na ulicę Piłsudskiego.
Wielu znajomych i przyjaciół odeszło na zawsze. O tym dowiaduję się z listów bądź z rozmów. "Taka młoda, taki młody" - mówimy. Bo zawsze ludzie odchodzą zbyt wcześnie.
"Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki" - powtarzam sobie, ale niemniej  Wrocław, który zmienił się bardzo od czasu kiedy tam mieszkaliśmy jest jeszcze pełen śladow. Także naszych śladów.
* * *
Czy można być we Wrocławiu i nie zobaczyć, choć na chwilę Rynku? Niemożliwe. Na placu przed Ratuszem wybudowano wielką szklaną fontannę. Budziła kontrowersje podobne jak "Piramidy" na dziedzińcu przed Luwrem w Paryżu. Ale teraz chyba juz nie ma protestów. Właśnie na Święta, zamiast "typowej", dostałam piękną kartkę z widokiem tej fontanny.
Ratusz, dobre eleganckie (i bardzo drogie) restauracje, bogato zdobione kolorowe fasady domów przyciągają turystow (głównie z Niemiec) i są przedmiotem wielkiej dumy mieszkańców Wrocławia.
Ratusz należy z pewnością do najpiękniejszych w Europie. Jego początki sięgają końca trzynastego wieku, ale obecny wygląd uzyskał podczas niezliczonych przeróbek i dobudówek dokonywanych w wieku XV i XVI. Pod ratuszem postawiono pomnik Aleksandra hr Fredry. W ślad za mieszkańcami Lwowa i mieszkańcami Kresów, którym udało się przeżyć okupację sowiecką i niemiecką i którzy zostali przesiedleni został też przesiedlony hrabia Fredro . 
Stało się to dopiero na fali "odwilży",tuż przed Październikiem 1956 roku.

Rynek otoczony jest kamienicami. Nie można zapominać iż dowodzą one kunsztu polskich rzemieślników, którzy cegła po cegle, element po elemencie odtwarzali te cuda architektury. Bo trzeba pamiętać, iż większość z nich została odbudowana z wojennych zgliszczy.
Wydawały mi się piękne już wtedy,  kiedy mieszkałam we Wrocławiu.
Jednakże nie sposób nie przyznać, że tak naprawdę, to dopiero po renowacji, po wielkiej powodzi w 1997 roku widać jak niezwykłej są urody.
Ze swego początkowego okresu "wrocławskiego" zapamiętałam też Plac Solny, na którym wtedy sprzedawano kwiaty a przed wielkanocą palmy -  bazie wierzbowe. (Przez plac chodziłam do ponurej, ceglanej neogotyckiej biblioteki uniwersyteckiej.)
Teraz na Placu Solnym stoi nowy pomnik. Stoliki kawiarniane rozstawione gęsto, podobnie jak w Rynkum zapraszają. To też nowość.
Kwiaciarki (i kwiaciarze) są do dziś. Tyle tylko, że tamte skromne, domowe, rodzime bukiety zostały zastąpione niemierzoną ilością kwiatów o niebywałych kolorach, rodzajach i urodzie. Tyle tylko iż róże i goździki  nie mają już tamtej woni…
* * *
Historia Wrocławia sięga czasów odległych, ale w naszej "polskiej świadomości" dopiero od 1000 roku, kiedy to dzięki zabiegom Bolesława Chrobrego utworzono biskupstwo.
W tym czasie po raz pierwszy pojawia się nazwa Wratizlava użyta przez  niemieckiego kronikarza  Thietmara.
"Wrocław jest wielkim miastem nad Odrą z wieloma pięknie zdobnymi prywatnymi i publicznymi budynkami" - pisał Sylvius Piccolomini, późniejszy Pius II w 1460 roku.
Jednakże poeta niemiecki, J.W. Goethe przebywający w mieście w 1790 roku daleki jest od zachwytów.
"I znowu jestem w tym hałaśliwym, brudnym, śmierdzącym mieście ale mam nadzieję że szybko uda mi się stąd uciec”.
Łatwo można znaleźć opinie skrajne na ten sam temat. Ja widziałam we Wrocławiu też brudne, odrapane ściany domów, zaniedbane podwórza, żebraków na ulicy.
Tak jak mieszkając przez lata we Wrocławiu przeżywałam dobre i złe chwile staram się zapamiętać tylko dobre, wymazując inne z pamięci, tak i teraz opisując Wrocław, moje, ale jednak już nie moje Miasto, zapisuję obrazy, które chciałabym by trwały.