czwartek, września 24, 2020

Rocznica

 


To bylo 61 lat temu...Tutaj, w budynku Poczty zaczelo sie wszystko. 24 wrzesnia udzielono nam slubu  cywilnego.

czwartek, września 03, 2020

 Spacer po plaży na Marco.



 Biegnie wraz z falą

zapach morskiej algi

muszla  zbłąkana w bezmiarze

dziś na brzeg wyrzucona

w towarzystwie łupiny orzecha, (wspomnienia  kokosowej palmy).

 

Biegnie wraz z falą lekki podmuch wiatru

przynosząc z soba

perlisty śmiech dziecka brodzącego w wodzie

dojmujący krzyk białej mewy płaczki

daremnie pikującej w szafir wielkiej wody.

 

Suchy trzask muszli pod stopą dziewczyny

spłoszył   ryby  w zatoce.

Smugą białą ptactwo szybuje  nad wodą ,

 odbijającą  głębię nieba,

dzisiaj, tak jak wtedy,

 złoto- perłowego od zachodniej strony.

 

Wszystko jest



jak  było....

Tylko Ciebie nie ma.

 




czwartek, sierpnia 06, 2020

Rocznica, ktorej nie mozna zapomnieć.


 Był poniedziałek 6 sierpnia 1945 roku . Wojna w tym rejonie świata jeszcze trwała. Dzień zapowiadał się pogodnie. Niebo nad  Hiroszimą było nieskalanie czyste. Dobry cel dla samolotów. Raz zawyły syreny; wypatrzono jakiś samolot. Ale to był tylko samolot  sprawdzający widoczność tzw.“pogodowy”, nie zaatakował. Zycie mieszkańców wróciło do normy. Zapewne mieszkańcy Hiroszimy jak  i jeńcy wojenni z Chin i Korei nie wiedzieli, że dla blisko stu tysięcy będa to ostatnie chwile życia. Tego rana o godzinie 8:15 z samolotu amerykańskiego B-29  zrzucono bombę atomową  o wadze około pięciu ton, nazwaną pieszczotliwie “Little boy”. Bomba wybuchła 43 sekundy po zrzuceniu jej w odległości  508 metrów od dziedzińca szpitala Shima i 170 metrów od mostu Aioi. Nad centrum miasta uniósł się ogromny słup dymu w kształcie grzyba.

Pilot, pułkownik Paul Tibbets  i  bombardier  Thomas Ferebee  wykonali precyzyjnie  bojowe zadanie. Towarzyszył im inny samolot; byli w nim naukowcy, inżynierowie. Mieli za zadanie ocenić siłe wybuchu i efekty pierwszej atomowej bomby. Nie wiedziali jeszcze ,  że jedna trzecia mieszkańców Hiroszimy została unicestwiona.  Jedni zginęli na miejscu, inni umierali nieco później z poparzeń czy napromieniowania. Miasto zostało zamienione w popiół. Zachowało się jedynie około 10% budynków.

Hiroszima  przeszła do  historii wojen, jako pierwsze na świecie miasto zmiecione z  powierzchni ziemi  bombą atomową. Harry Truman, prezydent Stanów Zjednoczonych, wydał rozkaz użycia tej broni, choć  skutków być może nie przewidział . Uznał, że jego obowiązkiem jest zakończyć wojnę z Japonią  jak najszybciej, co zaoszczędzi krwi po obu stronach. Cesarz, podporządkowany władzy wojskowych , nie godził się na bezwarunkowa kapitulację, której żądano już w lipcu 1945 na konferencji  w Poczdamie. Ale nawet bezmiar ofiar  w Hiroszimie nie skłonił  soldateski japońskiej do natychmiastowej kapitulacji. Trzy dni później kolejna bomba  atomowa spadła na Nagasaki.  I dopiero wtedy Japonia podpisała akt kapitulacji.

***

W  Hiroszimie wybudowanej na nowo, w samym jej centrum nad rozwidleniem rzeki Ota   stoją ruiny niegdyś imponującej budowli. Jest to Genbaku Dome mae. Był dumą miasta, miejscem wystaw  przemysłowych.

Po wojnie   zamierzano  usunąć  to co pozostało  z niego ale  1966 roku zdecydowano , że  te ruiny będą świadczyły o tym co się wydarzyło.  Bomba wybuchła nad budynkiem i nie uszkodziła go w takim stopniu jak resztę domów.  Dziś ruiny stanowią   część parku poświęconego ofiarom wojny. W 1996 r. tzw. A-bomb Dome  czy tez Genbaku został zarejestrowany przez UNESCO  jako  zabytek  klasy światowej (World Heritage List) . Stało się tak mimo to, iż zarówno Chiny jak i Stany Zjednoczone  sprzeciwiały się uznając, iż w ten sposób zatrze się  rolę Japonii jako agresora.

 

***

W Parku Pokoju, na miejscu niegdyś napromieniowanym, skażonym, założono trawniki, posadzono drzewa i wiecznie zielone krzewy. Tam też postawiono  70 pomników. M.innymi jest tam Pomnik Przyjaźni, Fontanna Modłów, pawilon, w którym umieszczono dziesiątki tysięcy żurawi-origami, zrobionych przez dzieci z całego  świata. W Parku płonie  wieczny ogień przyniesiony ze świętego dla Japończyków ognia ze swiątyni na  wyspie Miyajima. Ogień zapalono w miejscu, gdzie  pochowano prochy siedemdziesięciu tysięcy ofiar .

Jeżeli  jest się  w Hiroszimie, nie można pominąć tego miejsca. W ogromnym budynku muzeum są zdjęcia ofiar, opisy wydarzeń. Jedna z sal poświęcona jest  Sadaki , dziewczynce, która jak tysiące innych zmarła na skutek choroby popromiennej. Przeszła do historii, bo  wierząc, że papierowe żurawie mają siłe uzdrowicielską ostatnie miesiące swego życia poświęciła na ich tworzenie.

Sale muzeum zapełniają liczne eksponaty odnalezione po wybuchu.  Zbyt drastyczne, zbyt przerażające by to opisywać. Wspomnę tylko o zegarku, którego wskazówki zatrzymały się na godzinie 8:15  kiedy zrzucono bombę. Pod nim umieszczono czyjś wiersz:

Ważka przeleciała tuż przede mną

usiadła na płocie,

wstałem wziąwszy czapkę w rękę

już miałem ją schwytać

I wtedy …

Wiersz nie ma dalszego ciągu…tak jak życie tysięcy …jak życie tego chłopca, który chciał schwytać ważkę.Tuż przy wejściu, w wielkim przeszklonym holu muzeum stoją  dwa ogromne  bloki marmuru z wyrytymi (po angielsku i japońsku) słowami , będącymi przesłaniem dla współczesnych i  potomnych. 

Wojna jest dziełem człowieka, wojna prowadzi do zniszczenia ludzkiego życia. Wojna to śmierć. Pamiętanie o   przeszłości   oznacza zobowiązanie wobec przyszłości. Pamiętanie o Hiroszimie oznacza  niedopuszczenie do wojny nuklearnej.”

Te  słowa wypowiedział Jan Paweł II 25 lutego 1981 roku podczas swej pielgrzymki do Hiroszimy.  Jan Paweł II powiedział je w Hiroszimie, ale mówił do całego świata. Ale czy Swiat Go usłyszał, czy zrozumiał?  Czy rocznicowe modły za ofiary i oficjalne wystąpienia na wielkim placu w Hiroszimie przed wiecznie płonącym zniczem zapobiegną zbrojeniom i wojnom?

 

Hiroszimę odwiedziłam w maju 2010 kilka miesięcy przed 65 rocznicą wybuchu bomby. To miasto jest piękne, nowoczesne, tętniące życiem. Miasto, powstałe jak Feniks z popiołów, ożyło na nowo.  Usunięto gruzy. Zbudowano nowe domy. Lśnią w słońcu szklane ściany drapaczy chmur. Ludzie na nowo je zaludnili. Hiroszima  liczy dziś ponad milion  mieszkańców.

 W tym roku mija 75 lat od czasu nuklearnego ataku. Ale mimo upływu czasu nic nie może ,i nie powinno, zatrzeć  pamięci  o tamtych tragicznych wydarzeniach .

 


 

 

 

 

 

niedziela, lipca 19, 2020

Mama odeszla...

Lipiec byl piekny tamtego roku.Cieply i sloneczny.
Moja Mama umarla w czwartek, 19 lipca 1962. Miala  52 lata. 


W ow czwartek, w poludnie prosila jeszcze o truskawki. Przynioslam je. Skosztowala. Powiedziala ze dobre. Usmiechnela sie.
Rozmawialam z lekarka. "To Jej ostatnie chwile" i jakby na pocieche dodala "Przestanie sie meczyc" . "Moja Matka jest tez ciezko chora, stan jest beznadziejny. Jestem lekarzem i nie potrafie Jej uratowac. Czy Pani rozumie moj dramat?"
Zblizala sie polnoc, kiedy Mama odeszla . Bylismy przy Niej oboje. I to, ze bylismy z Nia do konca zawsze bylo i pozostaje dla mnie jakas pociecha.
Byla dla mnie nie tylko Matka.Byla moja najlepsza przyjaciolka.

piątek, czerwca 12, 2020

31 rocznica stłumienia protestu ...


Noc na placu Niebiańskiego Spokoju

Nadzieja.

Napięcie.Ale ani strach ani terror nie malują ich twarzy.
Nie wiedzą jeszcze co się zdarzyć może,
Nie znają jeszcze swego przeznaczenia.

My telewidzowie ,rozparci w fotelach ,
bezpieczni w domach,
nie wiemy również, tylko przeczuwamy…

Oczekiwanie .

Na co tam czekają?
Na wolność ? Na uznanie praw czlowieka?
Na gest zrozumienia ze strony czerwonych Matuzalemów?

Na cóż mają nadzieję?
Na gest litosny współczesnego Heroda,
 który nie używa miecza,
tylko gazów łzawiacych, karabinów i czołgów?

Mają nadzieję, że świat zakrzyknie przeciwko zbrodni?
Może  wierzą,
że we współczesnym świecie masowy mord nie jest możliwy?

Studenci, robotnicy , chłopi z przepaskami
przeciwko armii chronionej  hełmami ze stali.
Ręce z transparentami “ZADAMY WOLNOSCI”
Przeciwko zbrojnym w karabiny rękom.
Kruche barykady, jak z chłopięcych zabaw,
Przeciwko czołgom.



Swiat i my patrzymy na plac pekiński wstrzymując oddechy.
Niemy świat i my oniemiali ze zgrozy  czekamy.

Akcja.

Atak .

Huk wybuchów,  łoskot karabinów, łomot ciężkich czołgów.

Krew. Ogień.

Krew, cierpienie,śmierć. Mord. Zbrodnia.

Krew na placu Tienanmen .

Tragedia Niobe na nowo ożyła.
Tej nocy Niobe ma twarz chińskiej matki.
Statua Wolności w Paryżu i jej siostra w Stanach
stoją
nieporuszone ,obojętne, kamiennie spokojne.
Statua na placu w Pekinie
Ma twarz chińskiej dziewczyny.
Zawiązane oczy.

Skazana na śmierc
Będzie zamordowana tej nocy.
Na placu Tienanmen
Na placu Niebiańskiego Spokoju .
4 czerwca 1989 roku.



Ten wiersz napisałam pierwotnie po angielsku na konkurs poetycki ogłoszony przez uniwersytet w Camberze (Australia) dla upamiętnienia pierwszej rocznicy masakry. Potem przetłumaczyłam. Był opublikowany między innymi 
w "Przekroju" w “Okienku z wierszem”.


poniedziałek, czerwca 08, 2020

Hemingway'owie na florydzkiej wyspie Sanibel.

Ilekroć  jadę na Florydę   znajomi pytają co zamierzam tam robić. 
            “Właściwie nic” odpowiadam. Bo przecież nie mogę odpowiedziec, że będę się zajmowac glownie obserwacją lotu pelikanów czy intensywnym  wypatrywaniem  delfinów, oglądaniem  zachodów słońca. 
Nawet  słychanie szumu fal i trzasku muszli pod stopami na rozleglej   plaży, nie jest przecież “robotą”.
          “A może  będziesz pisać “? Z pewnością  będę.
Będę też sporo czytać. Biblioteka na wyspie jest  doskonale zaopatrzona i dobrych ksiażek jest znacznie wiecej niż mozna przeczytać w ciągu wielu  lat, a nie tylko podczas paru tygodni pobytu.
        Podczas ostatniej swej wizyty w tutejszej bibliotece , dowiedziałam się iż Hilary Hemingway, bratanica Ernesta , spotka się z czytelnikami swych książek “Polowanie z Hemingway`em” i “Hemingway na Kubie”. Hilary jest też autorką filmu “Hemingway na Kubie”. “Powinnam pójść na to spotkanie”pomyślałam.

* * *

Pisarzem mojej młodości był Ernest Hemingway. Z nim szłam “ Za rzeke w cień drzew”,  przyglądałam się dramatycznym zmaganiom Starego Człowieka, towarzyszyłam bohaterom hiszpańskiej okrutnej wojny domowej , nie pytając “Komu bije dzwon”.Hemigway  był dla mego pokolenia pisarzem, ktory “otwierał okna na swiat” zachodniej, amerykańskiej literatury.

Był postacią osnutą legendą, a jego śmierć, najpewniej samobόjcza, tę legendę wzmocnila.
Wtedy nie  myślałam , iż kiedyś uda mi się  wejść na  drogi ,ktόrymi chadzał  Ernest Hemingway.

                *      *      *

    Przed kilkunastu laty  w drodze z południa  Florydy  do swego domu  na       Pόłnocy nad jeziorem Superior   odwiedziłam dom należący do rodziny Hemingway`όw.
W Dolnym Michigan, w pięknych, gęsto zalesionych okolicach , nad jeziorem Walloon państwo Hemingway`owie mieli swą letnią rezydencję. Tam   mały Ernest wraz z rodzicami i rodzeństwem   spędzal  letnie wakacje. Swą malowniczość ta okolica swą zawdzięcza pięknym mieszanym lasom i rzece o nazwie Two Hearts River , rozsławionej potem przez pisarza ( "Rzeka Dwu Serc").

                *      *      *

    To w Michigan  Ernest doznawał przeżyć, którymi potem opisał w swych opowiadaniach. Stały się one doświadczeniami  bohatera  opowiadań Nicka Adamsa . Tam po raz pierwszy  Ernest uczył się tego, co zostało jego pasją do końca życia; wędkarstwa i myśliwstwa.


W  malownicze okolice miasta Petoski nigdy nie wrόcilam, ale w kilka lat potem,  wizytę złożyłam w dawnym domu Ernesta i jego zony Pauliny na Key West na Florydzie.

Jest to jedno z najbardziej popularnych  i znanych miejsc, w ktόrych pisarz lubił przebywać . Na Key West  każdego roku hucznie obchodzi do dziś urodziny "Papy" Hemingwaya. Wyspiarskie miasteczko ma szczegόlne powody do celebracji, bowiem najlepsze swe dzieła Hemingway  napisal na Key West .

Ale Key West nie jest  jedynym miejscem na Florydzie, które związane jest z pisarzem.

O  Hemingway’u  pamiętają też na  innych wyspach także nad Zatoką Meksykańska.                               
                         *   *  *
        Malownicza wyspa Sanibel ,  położona niedaleko Fort Myers , w południowo- zachodniej części  Florydy , byla i w latach dwudziestych  wymarzonym miejscem dla wypoczynku.
Ojciec  Hemingwaya zainwestowal spore pieniadze  na Florydzie, która stawała się modna w latach 20tych XX.
Na uroczą, tropikalna wyspę Sanibel przyjechala na wakacje zona doktora Hemingway`a  Grace  z dziećmi.

O tym, że Hemingway'owie byli na wyspie nikt nie wątpi. Najlepszym , niezaprzeczalnym dowodem na to, jest zdjęcie Grace Hemingway z małą Carol i wlascicielką pensjonatu.

By upamiętnić związki  Hemingwayów z  Sanibel, Towarzystwo Historyczne i potomkowie Grace i  Clarence'a (Eda) Hemingway'ów organizują   miedzynarodowe sympozja poświęcone Hemingwayowi. 
W jednym z nich miałam przyjemnośc uczestniczyć.
 Program byl różnorodny i bogaty. Na wystawach w muzeum historycznym prezentowano pamiatki rodzinne, fotografie, kopie rękopisów Hemingwaya.  Byla ekspozycja  prac fotograficznych  i plastycznych , będących wynikiem ogloszonego wczesniej  konkursu. 
        W  miejskim  Ośrodku ( Comunity Center)   odbyła się dwudniowa konferencja literacka. 
Na aukcji, na której można bylo kupić kopie listów i dokumentów z kolekcji Hemingwaya a także  powieść Hemingway'a "True at First Light"panowało spore ożywienie. Książka  o elementach biograficznych   zostala opracowana edytorsko przez syna Hemingway'a, Patricka .

        Program hemingwayowskiego festiwalu byl bogaty . Największą zaletą tych spotkan było to iż mialy one kameralny charakter. Nieczęsto się zdarza by można bylo rozmawiać z czlonkami najbliższej rodziny czlowieka, który już za życia stał się legendą.

Na tej egzotycznej tropikalnej wyspie miałam zaszczyt i przyjemność poznania osobiscie najbliższych czlonków rodziny wielkiego pisarza.

Ich choć każdy z nich ma własne osiagnięcia, to niewątpliwie blask sławy Hemingway’a i ich w jakiś sposόb opromienia.

                        *      *      *

        Z dalekiej Montany przylecial Patrick Hemingway z żoną Carol.

Bratanica Ernesta , Hilary Hemingway i  jej mąż Jeffry P. Lindsay ,  Anne Hemingway Feuer, córka najmlodszego brata Ernesta, Leicestera byli “sprawcami” tego wydarzenia .

Przyjechał  też  drugi syn pisarza, Jake Hemingway i jego syn Hugh. 19-letnia  Sara Feuer, corka Anny Hemingway , uzdolniona malarka namalowała wspaniały portret dziadka Ernesta.

Moja “hemingway`owska przygoda” na wyspie Sanibel była fascynująca.

Zostały mi w pamięci historie opowiadane przez Johna E. Stanforda, siostrzeńca Hemingway'a o inwestycjach dziadka, dr Clarence Hemingway'a w Saint Petersburgu  na Florydzie. Ogólnoświatowy krach gospodarczy , który nastąpił doprowadził rodzinę do ruiny. Clarence popełnił zaś samobójstwo. Opowiesci o listach  Ernesta do najstarszej siostry Marceliny, i o tym jak konflikt pomiędzy kochającym się kiedyś rodzeństwem zakończyło się  dwudziestopiecioletnią  seperacją i całkowitym milczeniem ze strony Ernesta. Zachowałam  w pamięci zabawne anegdoty  autora książki  "Hemingway in  Love and War" Jamesa Nagel’a . Jego książka była sfilmowana ale musiał staczać walkę ze scenarzystami  z Hollywood , którzy próbowali "ulepszyć" historię mlodego Hemingway'a . Gdyby temu nie przeszkodzil, “Hemingway  okazalby się jeszcze większym bohaterem niz James Bond” .

Ze wzruszeniem wspominam  wnuczkę Ernesta, młodą sympatyczną kobietę   Minę Hemingway. 
Wychowana w Tanzanii , gdzie pracowal jej ojciec Patrick , po studiach w Texasie,  mieszka z rodziną na Sanibel. 
Jej ojciec Patryk drugi syn Ernesta okazał się urzekająco  bezpośredni w kontaktach i rozmowach.  Patryk, syn Pauliny ( druga żona) i Hemingwaya ,  kocha Afrykę. Odbywał tam liczne podrόże w towarzystwie Ojca. Chwycił “bakcyla fascynacji Afryką”  i przez wiele lat był przewodnikiem wycieczek na  safari.   

*      *      *

           Od wielu lat  szukam ścieżek, ktorymi chadzał Ernest Hemingway. Stąpałam też po jego śladach . Oglądałam korridę, która go tak bardzo fascynowała.
Wiem jednak, iż jest znacznie więcej miejsc nieznanych, które czekają na “moje odkrycia”. Do wielu z nich nigdy nie dotrę . Pozostaną dla mnie niedostępne.

Ale  w Paryzu, Pamplonie, Madrycie na poludniu Stanów, na Florydzie   i na pόłnocy w Michigan ,  miejsca związane z Hemingway`em już “należą “ i do mnie. 




















czwartek, kwietnia 30, 2020


Ryszarda L. Pelc

Paciorki białego różańca.



Bywają sytuacje, które nas oszałamiaja. Bywa, iż uczestniczymy w zdarzeniach,

których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, przeczuć, ba nawet wymarzyć.

Kiedy myślę o takich niezwykłych zdarzeniach w moim życiu, nieodparcie przywodzę

na myśl moją pierwszą podróż do Rzymu. Mijały miesiące i lata a Rzym ciągle

pozostawał dla mnie nieosiągalny. Były inne plany, inne podróże, inne obowiązki.

Ale nigdy o Rzymie nie przestawałam myśleć. Wierzyłam , że kiedyś tam pojadę.

Wielokrotnie w wyobraźni widziałam siebie błądzącą po wąskich uliczkach tego

miasta, stojącą w zadumie nad losami wielkiego imperium na Forum Romanum ,

spoglądającą na Koloseum, o którym przejmująco , choć nie zawsze zgodnie z

historycznymi faktami , opowiedział Henryk Sienkiewicz.

W tych “podróżniczych fantazjach” zwiedzałam Kaplicę Sykstyńską i słynne

watykańskie muzeum, gdzie obraz Jana Matejki przypomina światu o roli Polaków w

ratowaniu chrześcijańskiej Europy. W wyobraźni pojawiał się plac przed Bazyliką , na

którym tłum pielgrzymów i turystów z całego świata oczekiwał pojawienia się w oknie

biblioteki papieskiej Jana Pawła II. Ja byłam także w tym tłumie.Jednego tylko nie

mogłam sobie wyobrazić. Tego, iż pewnego dnia znajdę sie za murami Watykanu i

będę uczestniczyć we mszy świętej w prywatnej kaplicy Papieża.

***

Wyjazd do Rzymu niespodziewanie stał się możliwy za sprawą mojej znajomej , nota

bene bohaterki mojego reportażu o Amerykanach polskiego pochodzenia.

Był kwiecień 1994 roku.

Kiedy przyleciałyśmy na Fiumicino było słoneczne, ciepłe popołudnie, oczekiwał nas

Rzym, a przede wszystkim Ci, którzy spowodowali , że nasz pobyt w tym mieście na

zawsze pozostanie w naszej pamięci.

Z lotniska odebrał nas młody , polski ksiądz. Jechaliśmy poprzez podmiejskie rejony

miasta rozlokowanego na siedmiu wzgórzach.

Wokół było zielono, słonecznie, sielsko.

Cyprysowe drzewa pnące się ku niebu, wyniosłe, smukłe, ciemnozielone mówiły mi,

że jestem znów we Włoszech .Białe wille pokryte dachami w kolorze terrakoty,

rozsiane po okolicznych wzgórzach wydawały się oazami piękna , szczęścia i spokoju.

Naszym docelowym miejscem był Dom Polski imienia Jana Pawła II mieszczący się

na obrzeżach Rzymu, przy via Cassia.

Nad bramą powiewała biało-czerwona flaga.

Dom otoczony rozległym ogrodem stwarzał wrażenie ( i takim się okazał) oazy

spokoju. Życzliwie zostałyśmy przyjęte przez siostry , sprawujące pieczę nad

pielgrzymami przybywającymi tu ze wszystkich stron świata . Są to głównie Polacy

rozsiani po wszystkich kontynentach, choć poważny procent zatrzymujących się tu,

przyjeżdża z Polski.

***

Powiedziano nam, że następnego rana będziemy miały możliwość uczestniczenia w

mszy świętej celebrowanej przez Ojca Świętego w Jego prywatnej kaplicy, a potem

zostaniemy przyjęte na audiencji. Miałam świadomość iż stało się coś niezwykłego.

Potem, długo w noc, snułam opowieści o tym jak Polacy w Polsce przyjęli kiedyś

wiadomość o wyborze Polaka na biskupa Rzymu, o tym jak tłumy gromadziły się na





stadionach i ulicach polskich miast kiedy Jan Paweł II je odwiedzał . Mówiłam o

nadziejach jakie budził i o tym jak umundurowanemu generałowi, który wypowiedział

wojnę Narodowi w 1981 trzęsły się kolana podczas rozmowy z Człowiekiem w bieli.

Próbowałam przekazać Kathy fragmenty najnowszej historii Kraju jej przodków.

A we mnie tamtej nocy na nowo ożyły wspomnienia jakże odległych już lat .

***

Kiedy się obudziłam, słońce dopiero wstawało rozjaśniając różowoperłowym blaskiem

okoliczne doliny i wzgórza . Delikatna mgła , jak przejrzysty welon otulała oliwkowe

drzewa .Przez otwarte okno dochodziło swiergotanie ptaków.

Był to dzień Św. Wojciecha.

Wyjechaliśmy z Domu o szóstej rano. W obszernym samochodzie było nas siedmioro.

Oprócz nas było pięcioro Francuzów z Lille . Przejazd przez opustoszałe o tej porze

miasto dawał okazję do jego obejrzenia .

I oto przed nami pokazała się, tyle razy oglądana w albumach i TV , kolumnada przy

placu otaczającym Bazylikę Św. Piotra.

Okrążyliśmy mury Watykanu i wjechaliśmy w jedną z bram. Tam jeden ze strażników

sprawdził dokumenty. Potem wjechaliśmy na rozległy prostokątny dziedziniec. W

bramach stali żołnierze papieskiej gwardii .

Weszliśmy do ogromnego gmachu. Zaproszono nas do jednego z pokoi. Nikt nie

rozmawiał. Panowała dojmująca cisza. Każdy z nas miał świadomość tej niebywalej

chwili. Za kilka minut mieliśmy zobaczyć Papieża w Jego prywatnej kaplicy.

Potem przyszedł jakiś urzędnik i zaprowadził nas do innego pomieszczenia.

Czekaliśmy chwilę. Po chwili wrócił i oznajmił iż na liście zaproszonych jest tylko

sześc osób. Dopiero po chwili stało się dla mnie jasne, iż nie ma tam mojego

nazwiska!

“Ktoś czegoś nie dopatrzył” pomyślałam w popłochu. “To niemożliwe, być tak

blisko...”

“Proszę się nie martwić, prosze się nie denerwować” powiedział Francuz. “Wszystko

się wyjaśni”. Cała szóstka odeszla prowadzona przez Urzędnika. W wielkim pustym

korytarzu zostałam sama. Czas jakiś słuchałam kroków odchodzących, które odbijały

się echem w długim korytarzu. Potem zauważylam że obok mnie stoi młody

gwardzista . Uroczy chłopak w mundurze gwardii szwajcarskiej.Był pełen

współczucia.

Podeszłam do okna. Odchyliłam lekko biała firankę i spoglądałam na dziedziniec z

czterech stron otoczony wielkimi gmachami. W cieniu bramy stał papieski

gwardzista. Poza tym pustka.

Nagle ciszę, w której można chyba było słyszeć niespokojne bicie mego serca,

przerwał odgłos kroków. Echo powtarzało. Nasłuchiwałam. Pojawił się ksiądz

Dziwisz.. “Proszę, niech Pani pozwoli”, powiedział. Dołaczyłam do oczekujących na

wejście do kaplicy.

Ojciec Swięty klęczał u stóp krzyża zatopiony w modlitwie. Odniosłam wrażenie iż

jest kompletnie wyizolowany od zewnętrznego świata.

** *

Kaplica , do której weszliśmy po chwili była mała i skromna, wobec przepychu, ktory

miałam już okazję zobaczyć w murach Watykanu. Sciany z białego marmuru, nieduże

kolorowe witraże. Ołtarz i krzyż wykonane z brązowego marmuru. . U stóp krzyża

wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej.

W kaplicy zgromadziło się około czterdziestu osób , tyle chyba ile mogła pomieścić.

Kilkunastu seminarzystów z Polski, kilkanaście zakonnic. Kilka innych osób z Polski.

Młodzi ludzie z dzieckiem. Polski konsul na Ukrainie. Papież podniósł się z klęczek.



Rozpoczęło się misterium. Msza była odprawiana po polsku. W trakcie nabożeństwa

chłonęłam każdy gest, każdą nutę, intonację, słowo i gest Jana Pawła. Byłam

przekonana , że zachowam je w pamięci na zawsze.

Tak się nie stało. Ale dobrze pamiętam atmosferę tamtego niezwykłego dnia.

Kiedy przyjmowałam komunię z Jego rąk podniosłam glowę. Nasze spojrzenia się

spotkały. Ale On patrzył jakby na wskroś, jakoś daleko, poza mnie. W tym spojrzeniu

było coś dojmującego. A może to tylko utrudzenie ?

Wydawało mi się, że było to inne spojrzenie , niż to , które zapamiętałam sprzed

kilkunastu laty z Wrocławia. Stałam wśród setek tysięcy ludzi. Wtedy byłam niemal

pewna , że patrzy wprost na mnie, choć wiem , że było to niemożliwe.

* * *

Po skończonym nabożenstwie zaprowadzono nas do pełnej przepychu sali

audiencyjnej. Było nas mało więc ginęliśmy w tym przepastnym wnętrzu. Po chwili

wszedł Papież, rozpocząl rozmowy z seminarzystami, żartował i raz po raz słychać

bylo śmiechy. Podchodził do każdego z obecnych. Po jakimś czasie podszedł do nas.

“Panie są ze Stanów” przedstawił nas ksiądz Dziwisz. Wtedy Papież zwrócił się do

mnie z pytaniem “Czy mówi pani po polsku”; “Tak, oczywiście” odpowiedziałam . I

wtedy uświadomiłam sobie, że ten prosty fakt , iż znam ten język, nabrał dla mnie

podczas tej wizyty, znaczenia szczególnego. Język ojczysty Papieża jest też moim

językiem .

***

Spędziłam w Rzymie jeszcze kilka dni. Przemierzałam dziesiątki kilometrów,

odpoczywałam na Hiszpańskich schodach, wstąpiłam do hotelu , w którym

Sienkiewicz zatrzymywał się podczas swych pobytów w Rzymie.

W Cafe el Greco , gdzie przesiadywał Adam Mickiewicz otoczony emigrantami

polskimi, wypiłam kieliszek wina. Na Piazza Navona przyglądałam się gołębiom i

ludziom. W upale wędrowałam do fontanny di Trevi by tam wrzucic monetę,

podobnie jak miliony turystów i tym samym zapewnić sobie życzliwość losu i

możliwość powrotu do Rzymu - Wiecznego Miasta.

Po kilku latach wróciłam do Rzymu z moim mężem. I kiedy staliśmy obok siebie na

wielkim placu w tłumie oczekując na pojawienie się Papieża, wspominałam swoją

pierwszą rzymską wizytę.

W mojej torebce spoczywał różaniec z białych paciorków ofiarowany mi wtedy przez

Papieża. Mam go zawsze ze sobą. Jest to bowiem najcenniejszy, najbardziej

znaczący dar jaki kiedykolwiek dostałam.

środa, kwietnia 22, 2020

Opowiesc o sklejonym talerzu.

Widzisz ten talerz kupiony w sklepie z porcelaną?
Jeszcze niedawno, jeszcze tak niedawno

Był piekny, z politurą lśniącą i nietkniętą

Patrzyliśmy nań z zachwytem.

Talerz. Niby nic, a takie dzieło sztuki.





Teraz ten talerz nosi ślady czasu, a nawet co gorsza ,

Czyjejs nieuwagi.

Nie ze złości, nie w pasji, ot tak mimochodem,

Ktoś go opuścił, rozbił na kawałki.

Zranił.

Staranne sklejenie uratowalo (na czas jakiś)

talerz przed śmietnikiem ,

miejscem , gdzie spoczywaja mniej szczęśliwe szczątki innych

takich cacek ręcznie malowanych.



Choc porcelanowe rany już nie krwawią

Blizny po nich są znaczne, ciągle dostrzegalne.

Trzeba też  pogodzić się z myślą, że prawdopodobieństwo,

 iż talerz pęknie na nowo, rozsypie w kawałki

Nie dające się zebrać w całość  jak poprzednio,

Jest przeciez znaczące.


„ Czy tak może stać się  z nami ?” pytają.


Powiedz  im jakiego kleju użyć trzeba by mogli wrócić

do krainy ułudy o trwałej , niezniszczalnej  miłości?





2 sierpnia 2008