czwartek, kwietnia 30, 2020


Ryszarda L. Pelc

Paciorki białego różańca.



Bywają sytuacje, które nas oszałamiaja. Bywa, iż uczestniczymy w zdarzeniach,

których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, przeczuć, ba nawet wymarzyć.

Kiedy myślę o takich niezwykłych zdarzeniach w moim życiu, nieodparcie przywodzę

na myśl moją pierwszą podróż do Rzymu. Mijały miesiące i lata a Rzym ciągle

pozostawał dla mnie nieosiągalny. Były inne plany, inne podróże, inne obowiązki.

Ale nigdy o Rzymie nie przestawałam myśleć. Wierzyłam , że kiedyś tam pojadę.

Wielokrotnie w wyobraźni widziałam siebie błądzącą po wąskich uliczkach tego

miasta, stojącą w zadumie nad losami wielkiego imperium na Forum Romanum ,

spoglądającą na Koloseum, o którym przejmująco , choć nie zawsze zgodnie z

historycznymi faktami , opowiedział Henryk Sienkiewicz.

W tych “podróżniczych fantazjach” zwiedzałam Kaplicę Sykstyńską i słynne

watykańskie muzeum, gdzie obraz Jana Matejki przypomina światu o roli Polaków w

ratowaniu chrześcijańskiej Europy. W wyobraźni pojawiał się plac przed Bazyliką , na

którym tłum pielgrzymów i turystów z całego świata oczekiwał pojawienia się w oknie

biblioteki papieskiej Jana Pawła II. Ja byłam także w tym tłumie.Jednego tylko nie

mogłam sobie wyobrazić. Tego, iż pewnego dnia znajdę sie za murami Watykanu i

będę uczestniczyć we mszy świętej w prywatnej kaplicy Papieża.

***

Wyjazd do Rzymu niespodziewanie stał się możliwy za sprawą mojej znajomej , nota

bene bohaterki mojego reportażu o Amerykanach polskiego pochodzenia.

Był kwiecień 1994 roku.

Kiedy przyleciałyśmy na Fiumicino było słoneczne, ciepłe popołudnie, oczekiwał nas

Rzym, a przede wszystkim Ci, którzy spowodowali , że nasz pobyt w tym mieście na

zawsze pozostanie w naszej pamięci.

Z lotniska odebrał nas młody , polski ksiądz. Jechaliśmy poprzez podmiejskie rejony

miasta rozlokowanego na siedmiu wzgórzach.

Wokół było zielono, słonecznie, sielsko.

Cyprysowe drzewa pnące się ku niebu, wyniosłe, smukłe, ciemnozielone mówiły mi,

że jestem znów we Włoszech .Białe wille pokryte dachami w kolorze terrakoty,

rozsiane po okolicznych wzgórzach wydawały się oazami piękna , szczęścia i spokoju.

Naszym docelowym miejscem był Dom Polski imienia Jana Pawła II mieszczący się

na obrzeżach Rzymu, przy via Cassia.

Nad bramą powiewała biało-czerwona flaga.

Dom otoczony rozległym ogrodem stwarzał wrażenie ( i takim się okazał) oazy

spokoju. Życzliwie zostałyśmy przyjęte przez siostry , sprawujące pieczę nad

pielgrzymami przybywającymi tu ze wszystkich stron świata . Są to głównie Polacy

rozsiani po wszystkich kontynentach, choć poważny procent zatrzymujących się tu,

przyjeżdża z Polski.

***

Powiedziano nam, że następnego rana będziemy miały możliwość uczestniczenia w

mszy świętej celebrowanej przez Ojca Świętego w Jego prywatnej kaplicy, a potem

zostaniemy przyjęte na audiencji. Miałam świadomość iż stało się coś niezwykłego.

Potem, długo w noc, snułam opowieści o tym jak Polacy w Polsce przyjęli kiedyś

wiadomość o wyborze Polaka na biskupa Rzymu, o tym jak tłumy gromadziły się na





stadionach i ulicach polskich miast kiedy Jan Paweł II je odwiedzał . Mówiłam o

nadziejach jakie budził i o tym jak umundurowanemu generałowi, który wypowiedział

wojnę Narodowi w 1981 trzęsły się kolana podczas rozmowy z Człowiekiem w bieli.

Próbowałam przekazać Kathy fragmenty najnowszej historii Kraju jej przodków.

A we mnie tamtej nocy na nowo ożyły wspomnienia jakże odległych już lat .

***

Kiedy się obudziłam, słońce dopiero wstawało rozjaśniając różowoperłowym blaskiem

okoliczne doliny i wzgórza . Delikatna mgła , jak przejrzysty welon otulała oliwkowe

drzewa .Przez otwarte okno dochodziło swiergotanie ptaków.

Był to dzień Św. Wojciecha.

Wyjechaliśmy z Domu o szóstej rano. W obszernym samochodzie było nas siedmioro.

Oprócz nas było pięcioro Francuzów z Lille . Przejazd przez opustoszałe o tej porze

miasto dawał okazję do jego obejrzenia .

I oto przed nami pokazała się, tyle razy oglądana w albumach i TV , kolumnada przy

placu otaczającym Bazylikę Św. Piotra.

Okrążyliśmy mury Watykanu i wjechaliśmy w jedną z bram. Tam jeden ze strażników

sprawdził dokumenty. Potem wjechaliśmy na rozległy prostokątny dziedziniec. W

bramach stali żołnierze papieskiej gwardii .

Weszliśmy do ogromnego gmachu. Zaproszono nas do jednego z pokoi. Nikt nie

rozmawiał. Panowała dojmująca cisza. Każdy z nas miał świadomość tej niebywalej

chwili. Za kilka minut mieliśmy zobaczyć Papieża w Jego prywatnej kaplicy.

Potem przyszedł jakiś urzędnik i zaprowadził nas do innego pomieszczenia.

Czekaliśmy chwilę. Po chwili wrócił i oznajmił iż na liście zaproszonych jest tylko

sześc osób. Dopiero po chwili stało się dla mnie jasne, iż nie ma tam mojego

nazwiska!

“Ktoś czegoś nie dopatrzył” pomyślałam w popłochu. “To niemożliwe, być tak

blisko...”

“Proszę się nie martwić, prosze się nie denerwować” powiedział Francuz. “Wszystko

się wyjaśni”. Cała szóstka odeszla prowadzona przez Urzędnika. W wielkim pustym

korytarzu zostałam sama. Czas jakiś słuchałam kroków odchodzących, które odbijały

się echem w długim korytarzu. Potem zauważylam że obok mnie stoi młody

gwardzista . Uroczy chłopak w mundurze gwardii szwajcarskiej.Był pełen

współczucia.

Podeszłam do okna. Odchyliłam lekko biała firankę i spoglądałam na dziedziniec z

czterech stron otoczony wielkimi gmachami. W cieniu bramy stał papieski

gwardzista. Poza tym pustka.

Nagle ciszę, w której można chyba było słyszeć niespokojne bicie mego serca,

przerwał odgłos kroków. Echo powtarzało. Nasłuchiwałam. Pojawił się ksiądz

Dziwisz.. “Proszę, niech Pani pozwoli”, powiedział. Dołaczyłam do oczekujących na

wejście do kaplicy.

Ojciec Swięty klęczał u stóp krzyża zatopiony w modlitwie. Odniosłam wrażenie iż

jest kompletnie wyizolowany od zewnętrznego świata.

** *

Kaplica , do której weszliśmy po chwili była mała i skromna, wobec przepychu, ktory

miałam już okazję zobaczyć w murach Watykanu. Sciany z białego marmuru, nieduże

kolorowe witraże. Ołtarz i krzyż wykonane z brązowego marmuru. . U stóp krzyża

wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej.

W kaplicy zgromadziło się około czterdziestu osób , tyle chyba ile mogła pomieścić.

Kilkunastu seminarzystów z Polski, kilkanaście zakonnic. Kilka innych osób z Polski.

Młodzi ludzie z dzieckiem. Polski konsul na Ukrainie. Papież podniósł się z klęczek.



Rozpoczęło się misterium. Msza była odprawiana po polsku. W trakcie nabożeństwa

chłonęłam każdy gest, każdą nutę, intonację, słowo i gest Jana Pawła. Byłam

przekonana , że zachowam je w pamięci na zawsze.

Tak się nie stało. Ale dobrze pamiętam atmosferę tamtego niezwykłego dnia.

Kiedy przyjmowałam komunię z Jego rąk podniosłam glowę. Nasze spojrzenia się

spotkały. Ale On patrzył jakby na wskroś, jakoś daleko, poza mnie. W tym spojrzeniu

było coś dojmującego. A może to tylko utrudzenie ?

Wydawało mi się, że było to inne spojrzenie , niż to , które zapamiętałam sprzed

kilkunastu laty z Wrocławia. Stałam wśród setek tysięcy ludzi. Wtedy byłam niemal

pewna , że patrzy wprost na mnie, choć wiem , że było to niemożliwe.

* * *

Po skończonym nabożenstwie zaprowadzono nas do pełnej przepychu sali

audiencyjnej. Było nas mało więc ginęliśmy w tym przepastnym wnętrzu. Po chwili

wszedł Papież, rozpocząl rozmowy z seminarzystami, żartował i raz po raz słychać

bylo śmiechy. Podchodził do każdego z obecnych. Po jakimś czasie podszedł do nas.

“Panie są ze Stanów” przedstawił nas ksiądz Dziwisz. Wtedy Papież zwrócił się do

mnie z pytaniem “Czy mówi pani po polsku”; “Tak, oczywiście” odpowiedziałam . I

wtedy uświadomiłam sobie, że ten prosty fakt , iż znam ten język, nabrał dla mnie

podczas tej wizyty, znaczenia szczególnego. Język ojczysty Papieża jest też moim

językiem .

***

Spędziłam w Rzymie jeszcze kilka dni. Przemierzałam dziesiątki kilometrów,

odpoczywałam na Hiszpańskich schodach, wstąpiłam do hotelu , w którym

Sienkiewicz zatrzymywał się podczas swych pobytów w Rzymie.

W Cafe el Greco , gdzie przesiadywał Adam Mickiewicz otoczony emigrantami

polskimi, wypiłam kieliszek wina. Na Piazza Navona przyglądałam się gołębiom i

ludziom. W upale wędrowałam do fontanny di Trevi by tam wrzucic monetę,

podobnie jak miliony turystów i tym samym zapewnić sobie życzliwość losu i

możliwość powrotu do Rzymu - Wiecznego Miasta.

Po kilku latach wróciłam do Rzymu z moim mężem. I kiedy staliśmy obok siebie na

wielkim placu w tłumie oczekując na pojawienie się Papieża, wspominałam swoją

pierwszą rzymską wizytę.

W mojej torebce spoczywał różaniec z białych paciorków ofiarowany mi wtedy przez

Papieża. Mam go zawsze ze sobą. Jest to bowiem najcenniejszy, najbardziej

znaczący dar jaki kiedykolwiek dostałam.

Brak komentarzy: