piątek, stycznia 10, 2020

O malarzach, Rzymianach i corridach w Arles. (z mojego archiwum)



Znakomita wystawa w  Chicago “ Van Gogh and Gauguin  . The Studio of the South”  zamknęła już dawno swe podwoje .  Barbara Mirecka,  koordynator  tej wystawy w Instytucie Sztuki w Chicago, rozmowie z Danutą Peszyńską wspominała  iż ostatnie zamόwione  obrazy dotarły do organizatorόw 10 września 2001 roku , a więc jeden dzień przed zamachem terrorystycznym na Stany Zjednoczone. 

Mimo poważnych komplikacji organizacyjnych, mimo  zmniejszonego,  w pierwszych dniach,  napływu zwiedzajacych, wystawa cieszyła się  dużym powodzeniem .Oglądano obrazy , ktόre powstały pod niebem Prowansji, w Arles .

.

                                    *          *          *                     

Arles, francuskie miasto nad Rodanem , liczące dziś około pięćdziesiąt pięć tysięcy mieszkańcόw, ma bogatą przeszłość.

  Początki tego miasta  założonego przez Grekόw, sięgają VI wieku przed Chrystusem.   Przez długi czas  Arles bylo ważnym ośrodkiem kulturalnym , ekonomicznym a w Sredniowieczu religijnym. Potem jego rola malała  i Arles  stalo się poprostu jednym z   prowincjonalnych, rolniczych miasteczek Prowansji.

Dziś  Arles znane jest  z   upraw ryżu,  winnic, ogrodόw, oliwek, hodowli kόz i owiec , bykόw i koni.. Jest  także ważnym ośrodkiem  turystycznym  i kulturalnym Prowansji. Odbywają się znane ze swej atrakcyjnosci  doroczne Festiwale z okazji Wielkiej Nocy , kiedy  można   emocjonować się , najatrakcyjniejszym punktem programu, corridą.

Jednakże  Arles jest znane z innych powodόw. To tu miało powstać wymarzone przez Van Gogha “Studio Południa” . Udał się ten zamysł połowicznie.  Na wezwanie zjawił się  tylko Gauguin,   a  wspόłpraca  artystόw trwała zaledwie kilka tygodni. 

Mimo to ten okres   przeszedł do historii światowego malarstwa.

Jeszcze jednym  potwierdzeniem tego była  wystawa w Instytucie Sztuki w Chicago. Zgromadzono na niej 135 obrazόw obu artystόw , liczne rysunki i listy .

Wystawę “Studio Południa” obejrzałam w  dzień po jej  otwarciu.

 Do Arles, gdzie miejsca dzieła te powstały,  pojechałam trzy  miesięce potem.

                                    *          *          *

Wieczόr w Arles. Siedzimy w niedużej hotelowej restauracji .

 Trzymamy w ręku karty win zastanawiając się nad wyborem.

Lista win jest długa , jesteśmy skupieni; ostatecznie wybόr wina we Francji jest sprawą niebagatelnej wagi.  “O , popatrz “ mowię do męża, jest   wino “Van Gogh” .

Polacy mają  wόdkę “Chopin”,  holendrzy czekoladowy likier “Vermeer”,  dlaczego nie miałoby być wina o nazwie  “Van Gogh”?

Przykład  reklamy. Oczarowac, urzec klienta,  nie tylko smakiem ale i nazwą.

Francja  korzysta z faktu, że przed ponad stu laty osiedlil się, mieszkał i tworzył tu przybysz z Holandii, artysta, ktόry malował zaledwie osiem lat , a zostawił po sobie  ponad tysiąc rysunkόw  oraz setki listόw,   w ktorych opisywał proces tworzenia swych obrazow . Namalował ich ponad  850 a  200 z nich powstało właśnie, tu w Arles.

Ponad  sześćsest listόw  napisał do swego młodszego brata Theo,  ktory był  jego jedyną podporą  przez wiele lat. Theo trudnił się zawodowo sprzedawaniem  obrazόw; ale  nigdy  nie udało mu się , poza jednym jedynym ( a I to nie jest pewne), sprzedać obrazόw Vincenta . 

Dziś kiedy o obrazy van Gogha  ubiegają się największe muzea świata i prywatni kolekcjonerzy , a każdy z nich  sprzedaje się za dziesiątki milionόw dolarow , trudno uwierzyć,  iż ten Artysta niemal przemierał głodem.

Trudno  uwierzyć, iż  popełnił samobόjstwo pod wpływem szaleństwa, wywołanego  pośrednio (być może) strachem przed beznadzieją nędzy.

                                    *          *          *

Arles jest miastem  pamiętającym odległe czasy rzymskiego panowania. Pozostały do dziś  antyczne budowle, ktore harmonijnie koegzystują z kamieniczkami z pόźniejszych epok, z romańskimi czy gotyckimi kościołami.

Arles jest ruchliwym ośrodkiem turystycznym. Przyjeżdzają tu,  nawet teraz, kiedy z niesłabnącą grozą  Swiat wspomina wydarzenia 11 września , nie mogąc w pełni ogarnąć ich  przyczyn i skutkόw i zamiera na myśl co jeszcze może się stać. Ale życie biegnie swoim torem. Więc ludzie podrόżują …. 

Przyjeżdżają do Arles mimo, że  zimowe niebo Prowancji jest szare, od Małych Alp wieje mroźny Mistral ,  rozległe rowniny  są brunatne , winnice opustoszałe , na świecie niebezbiecznie, .

 Ciągną tu liczne japońskie wycieczki zbiorowe, zjeżdzają wielbiciele kultury francuskiej.

Tym samym pragnieniem przywiedzeni,przyjechaliśmy i my.

.Oczywiście znacznie lepszym okresem dla zwiedzania jest zapewne lato a wymarzonym wiosna, ale  teraz nie jest tak tłoczno .

Vincent van Gogh  zjawił się w Arles właśnie  zimą.

 I choć przyjechał tu  dla owego cudownego światła , zafascynowany obrazami impresjonistόw, z ktόrymi zetknął się w Paryżu, jakoś musiał pogodzić się z tym ,  że otacza go pejzaż  jeszcze zimowy…
Malarz   chyba był z tego zadowolony, bo wydawało mu się, że  Arles i  jego okolice w śniegu  przypominają krajobrazy Japonii. A na ten okres przypadało właśnie jego oczarowanie japońską sztuką. . 
Tak więc w pierwszych tygodniach  pobytu,  nad jego głową wisialy  niskie, szare chmury, tak jak ja je widziałam spacerując po  placach i wąskich uliczkach Arles.

                                    *          *          *

  W restauracji hotelowej w Arles zamawiamy  więc wino “Van Gogh”. 
“Czy to nie dziwne? Za życia taki był nieznany, niedoceniony  i taki straszliwie ubogi a teraz wszędzie jest jego nazwisko…” mόwię do kelnerki .  “O tak,  był bardzo biedny, a dzisiaj…” odpowiada,  nie kończąc myśli; wszyscy troje wiemy,  o co chodzi. “ C`es ne pas juste” dodaje . Tak, to prawda, “to jest niesprawiedliwe…”. 
Kelnerka  przynosi  butelkę wina,  na ktόrej widnieje reprodukcja  jednego z  licznych autoportretόw Vincenta.                                                                                                                                                          *          *    * *  *           
Nie wiemy właściwie dlaczego w owym 1888 roku Vincent van Gogh zdecydował się na przyjazd z Paryża do Arles. Być może stało się to pod wpływem lektury Adolfa Daudet , miłośnika prowansalskich krajobrazόw, ludzi , ich obyczajόw i legend, ktόry pisał listy ze starego wiatraka. Być  może sprawiła to  lektura  prozy Emila Zoli .
Może  stało się to pod wpływem  Paula Cezanne, znakomitego malarza ?
A może poprostu zdecydował się na ten wyjazd do Arles  z tęsknoty za czymś nowym, odmiennym od  tego co znał ? Może ufność w to, że nowe miejsce pod słońcem Południa zmieni jego życie a jego idee  o wspόlnocie artystόw się ziszczą?

                                    *          *          *
j mąż i ja przyjechaliśmy do Arles,  bo od dawna chcieliśmy wrόcić , choć na kilka dni , do Prowansji.
 Zafascynowała nas już dawno. Byliśmy tam po raz pierwszy  latem 1974 roku. Rozbiliśmy wtedy namiot na polu campingowym w Tarascon .  Potem  jeździliśmy oglądać zachowane dowody chwały i potegi rzymskiego imperium; areny w Arles, Nimes, Orange i  gotyckie kościoły , ktόrych frontony zdobią wspaniałe  rzeźby świętych . Niestety wielu świętych  stoi bez głow; postrącano je podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Kiedy byliśmy latem  było upalnie, błekitnie . Zieloność wysokich cyprysόw i cień  padajacy od koron ogromnych platanόw , ktόrymi wysadzane są aleje miast i miasteczek były takie jak na obrazach impresjonistόw, a noce nad Rodanem  tak  gwiaździste jak  ta, ktόrą namalowal van Gogh 28 września 1888 roku… 
Na ożywienie  naszego marzenia o powrocie do Arles , do  Prowansji wpłynęła  też obejrzana  w Chicago wystawa malarstwa “Van Gogh and Gauguin. The Studio of the South” .

Naszą decyzję o podrόży “za morze” podjęliśmy jakby na przekόr temu co dzieje się na swiecie.  Uznaliśmy, że nie należy niczego odkładac  na “przyszłość”. 
Teraz trzeba  korzystac z każdej okazji by pojechać, zobaczyć, przeżyć…Bo przecież  nikt nie wie co stanie się za chwilę.
Carpe diem” mawiali Rzymianie…                                                                               *          *          * * *
W “Atrium” na ścianach fotografie białych koni i …głowa byka. Jesteśmy przecież  na Poludniu a tu  corrida  jest rόwnie  popularna jak w Hiszpanii. Wspaniałe rasowe czarne byki są tak samo przedmiotem zachwytόw  i piękne, białe konie z Camargue . 
“A co robi ta bycza głowa na ścianie?”,zastanawiam się. Okazuje się że to tragiczna ofiara wypadku! We Francji nie zabija się bykόw , tak jak dzieje się to na corridach w Hiszpanii; ale  bywają  przypadki .  Jego śmierć nie była zamierzona. 

                                                *          *          *

  Siedzimy w kawiarni. Para  przy sąsiednim stoliku zajęta rozmową. Ja przyglądam się mężczyźnie , bo od kiedy go zobaczyłam przykuł moją uwagę. Po chwili jestem prawie pewna ,  iz tego siwego pana musiałam gdzieś już widzieć…te oczy, szczupłość twarzy, zarys brody, ostry nos…

A potem już  wiem na pewno, że ten człowiek jest całkiem, ale to całkiem podobny do Van Gogha  Widziałam przecież wiele  jego autoportretow a  studium do autoportretu z 1887  malowanego w Paryżu przedstawia bardzo podobną twarz. Tyle tylko, że “mόj” sąsiad  nie nosi zarostu…
Opuściłam kawiarnię   nie dowiedziawszy się czy mόj sąsiad z kawiarni mial jakieś zwiazki krwi z Van Goghiem czy nie.Może  jeszcze kiedyś jakiś badacz życia Vincenta  to odkryje, ktόż to wie…

                                                *          *          *
 Kiedy się jest w Arles, nie sposόb nie myśleć o Van Goghu.
A on czuł się tu chyba   bardziej samotny  niż gdzie indziej . Jego przyjazd  do miasteczka, wzbudził zainteresowanie, ale   nie obudził  specjalnie przyjaznych uczuć jego mieszkańcόw. Arles było wόwczas małym sennym miasteczkiem. Dla jego mieszkańcόw był człowiekiem z zewnątrz, rudym Holendrem, mόwiącym z obcym akcentem. Tuż po przyjeżdzie odwiedzili go aptekarz i własciciel sklepu spożywczego, obaj malarze- amatorzy, ale to była pierwsza i ostatnia wizyta. Zaś miejscowi artyści zignorowali go. Udało mu się  jednak zaprzyjaźnić z listonoszem , Jozefem Roulin, i jego rodziną.  Ich portrety  malował kilkakrotnie. 
Vincent nie miał  wielu okazji do rozmόw, bądź  je odrzucał i ograniczał się ledwie do zamawiania dań w restauracji; ale pisał dużo i często listy; do brata, Gauguina, Emila Bernarda (malarza) Toulouse-Lautrec`a ( ktόry nigdy na listy nie odpowiedział). Odwiedzał lokalny burdel. Ale przede wszystkim dużo malowal. 
Po jakimś czasie   przeniόsł się z hotelu do wynajętego przez siebie domu mieszczącego  się przy placu Lamartin pod nr 2. To tam w  “Zόłtym Domu” zamieszkał na krόtko w towarzystwie Gauguina . I tam w dzień wigilijny doszło do dramatycznego zdarzenia , historycznej kłotni, w wyniku ktόrej , jak się przypuszcza, Van Gogh obciął sobie ucho. Nastąpiło  ostateczne rozstanie Gauguina z Vincentem.  Prόba stworzenia artystycznej wspόlnoty przetrwała zaledwie kilka tygodni.

 Dzisiaj przy placu Lamartin nie ma już tego  domu. Został zburzony w czasie wojny. Na środku  obszernego placu jest ładna fontanna. Przy placu rosną platany, jest  piekarnia, na rogu  mieści sie Tabak,  w ktόrym można napić się  kawy, pogwarzyć z przyjaciόłmi przy barze, wypic kieliszek wina  czy absyntu no i nawdychać się do zawrotu głowy papierosowego dymu. Z placu  rozchodzą się ulice.  Patrząc w głab jednej z nich  widać wiadukt kolejowy, taki jak  namalował go artysta na obrazie przedstawiającym “Zόłty Dom Vincenta w Arles “. Jeżdżą  tamtędy  pociągi tak jak za czasόw Vincenta.

Vincent   zostaje sam I wkrόtce pacjentem  psychiatry dr. Rey`a .  Dzisiaj w  “ Hotel-Dieu” , gdzie leczono Vincenta mieści się   ośrodek kultury, noszący imię van Gogha (Espace Van Gogh).

Najbardziej interesujący wydawał mi się  ogrόd . Jest dziś taki sam jak był wtedy, kiedy van Gogh go malował. Ogrόd został odtworzony na podstawie obrazu artysty

 “ Dziedziniec szpitala w Arles”. Malowany był w  kwietniu , mieni się barwami, ja oglądam ten ogrόd tuż przed zapadnięciem zmierzchu w pochmurny dzień. Ale świadomość, że patrzę na te same podcienia okalające dziedziniec, na te same okna dawnego szpitala, takie same krzewy i drzewa oraz mała fontannę jest poruszająca.

Arles dziś pamięta o artyście, ktόremu  za życia  nie okazało serdeczności. Stworzono fundację, ktόra opiekuje się galerią,  gdzie eksponowane są obrazy znanych wspόłczesnych artystόw  , członkόw “artystycznej wspόlnoty” . Oni symbolizują ideę van Gogha. Tak więc wydawac sie może, że jego marzenia i jego wizje o braterstwie artystόw, nie poszły na marne .

Z Arles wyjechaliśmy z przekonaniem iż warto było tu wrόcić   by na nowo odkrywać ślady przeszłości dalekiej i bliższej . Wyjechaliśmy  bogatsi o ożywione dawne wzruszenia , nowe doświadczenia i z przekonaniem ze nawet szare niebo prowansalskie jest malownicze.