czwartek, października 19, 2006

Marco , nasza wyspa szczesliwa


Temperatury w słońcu sięgają zapewne 45 stopni Celsjusza. Na plaży rozłożyli się amatorzy kąpieli słonecznych, mimo, że o tej porze dnia najlepiej i najzdrowiej, schronić sie w cieniu drzew a jeszcze lepiej zanurzyć się w chłodzie klimatyzowanego mieszkania.
Posłuszna tym ostatnim zasadom siedzę na zacienionym balknie .
Z niego rozlega się widok na zielony, świeżo wystrzyżony trawnik i rosnące na nim wysokie palmy kokosowe.i typowe dla pejzazu Florydy “Cabbage Palms” ( sabal palmetto) .
Patrzę na tonące w kwiatach krzewy hibiskusów i oleandrów . Za tą tropikalną rozpasaną barwnością rozciąga się rozległa, zalana słońcem, niemal biała plaża. Tuż nad wodą pod kolorowymi parasolami rozłożyło się kilkanaście osób, około dwudziestu, trzydziestu być może. Widzę też kąpiących. się. Z daleko jawią się jak małe ciemne punkty
Przyjemnie zanurzyć się i pławić się w chłodniejszej nieco od powietrza słonej wodzie.
Jest cicho, leniwie i dobrze.
Po chwili obraz ożywa. Na horyzoncie pojawia się biały żagiel , potem nadpływa łódż holująca wielki ogromny kolorowy spadochron. Jakiś amator silnych wrażeń, uczepiony do niego, wygląda z odległości jak malutka kukiełka.
Na trawnik, blisko mego balkonu zlatuje stadko białych egretów. Po niebie szybuje samotny pelikan i znika równie nagle jak się pojawił. Wypatruję też delfinów, które niemal codziennie pojawiają się w pobliżu brzegu.. Ale dzisiaj ich nie widać.
Przede mną zieleń stojących w bezruchu palm, biel plaży i szmaragdowo- zielone wody Zatoki Meksykańskiej.
Jeszcze jeden piękny dzień na Marco,największej spośród dzisięciu tysięcy wysp ukształtowanych przez piasek i wody Zatoki Meksykańskiej.
* * *

Od wielu już lat , tuż po zakończeniu roku akademickiego, opuszczamy nasz dom w Michigan i wyruszamy w “SWIAT”.. Niekiedy ten świat jest odległy i i dla nas egzotyczny, kiedy indziej znajomy i swojski. W ubieglym roku była to podróż do Chin, w tym, sentymentalna wizyta w Polsce..
Ale po każdym powrocie, nieodmiennie, od dzięsięciu już lat , resztę wakacji spędzamy na Florydzie, na jej południowo zachodnim wybrzeżu , na wyspie Marco.
Polecil kiedyś to miejsce nasz znajomy, pomógł nam wynająć na wyspie mieszkanie.
I od tamtego czasu przyjeżdżamy tu dwa razy w roku; jesienią na krótko i latem.na kilka tygodni.
Latem, zaczyna się napływ turystow w rejony gdzie mieszkamy, w pobliżu jeziora Superior. Przyjeżdżają na północ, uciekając od upałow południa .
A my, jakby na przekór rosądkowi, a już z pewnością na przekór ogólnie pzryjętym schematom wyjeżdzamy na “naszą wyspę”.
“Na Florydę? Jedziecie na Florydę? Jak wytrzymacie tam te upały ?” pytają nieodmiennie znajomi. I na nic się zda tłumaczenie, że na Marco łatwiej znieść upał, bo można się schronić się przed nim Na plaży pod parasolem, w wodach zatoki, w basenach, i w klimatyzowanych mieszkaniach .
Lubimy spędzać tu lato. Na Marco jest teraz mniejszy ruch i nie ma problemow z parkowaniem w cieniu drzew a niekiedy tuż pod drzwiami wejściowymi do każdego niemal sklepu. Latem na wyspie mieszka około12 tysięcy , zimą ta liczba jest niemal trzykrotnie wyższa.
Ale żadne nasze argumenty nikogo nie przekonywują. Na Florydę , uważają, jeździć należy tylko zimą, w “sezonie” . Ale my nie podporządkujemy się schematom, i cieszymy się urodą naszej tropikalnej wyspy , latem cichej i prawie opustoszałej.

* * *
Lot samolotem z jednego końca Stanow na drugi zajmuje kilka godzin .
Podróż samochodem z naszego malutkiego półwyspu w Michigan
( Keweenaw Peninsula) na wyspę w Zatoce Meksykańskiej na Florydzie, trwa niemal tydzien. Ale oboje lubimy te wyprawy .
Podróż to nieśpieszna, połączona z wizytami u przyjaciół , postojami w przyjemnych hotelach, gdzie mamy czas na miły relaks podczas kąpieli w hotelowych basenach i na poznawanie lokalnych przysmakow.
Taka podróż samochodem z północy na południe Stanów , odbywana wielokrotnie, jest nieodmiennie pociągająca
Na upartego można by było tę trasę przejechać w trzy dni albo np. poruszać się tylko po jednej drodze US 41 , która zaczyna sie na naszym pólwyspie, tuż obok naszego domu i biegnie aż do Naples, czyli w pobliżu “naszej” wyspy. Być może kiedyś warto będzie podjąć taką probę i przejechac ponad 3000 kilometrów nie opuszczając starej drogi US41 ?
Kto wie, może w przyszłości, kiedy zechcemy spędzić w podrózy jeszcze więcej czasu? Ale wtedy może być ciekawiej niż na autostradach. Droga US 41 prowadzi bowiem przez miasta .

* * *

Tak więc 7 lipca zostawiamy za sobą nasz dom, nasze malutkie miasteczko,błekitne niebo, łagodne wzgórza, przepiękne lasy i rozlegle tafle błekitnych jezior . Przejeżdżamy przez blisko kilkukilometrowy słynny , imponujący most Mackinac łaczący dwie części Michigan.
Spędzamy dwa sympatyczne dni w towarzystwie przyjaciół .
Jedziemy przez stan Ohio, gdzie wzdłuż autostrad jak okiem sięgnąc rośnie na polach dorodna kukurydza. Kentucky wita nas widokiem łagodnych wzgórz, zielenią łąk na ktorych pasą się piękne, rasowe konie.
W tegorocznej podróży deszcz a niekiedy gwałtowne burze towarzyszyły nam często.
Padało w Ohio. Grzmiało wokół a błyskawice przecinały niebo gdziekolwiek się spojrzało.Lało jak z cebra w Tennessee . Wycieraczki nie nadążały a Smoky Mountains pokrywala gęsta zasłona deszczu . Kiedy ulewa minęła wszędzie jak okiem sięgnąć z gór unosiły się mgły przypominające dymy uchodzące z kominów domostw.
Georgia witała nas na przemian promiennie słonecznie i rzęsiscie ulewnie.
A mimo to wszystko szło zgodnie z planem. Fakt iż zatrzymujemy się w tych samych miejscach na postój lub na nocleg sprawia, że nawet pokonując odległość ponad trzy tysiące kilometrow jesteśmy “u siebie”.
A kiedy zatrzymujemy się już na nocleg w Valdoście, w Georgii wiemy, że następną noc spędzimy już na Marco.

* * *
W Smithsonian Institution w Waszyngtonie, jednym z cenniejszych eksponatów jest figurka kota “ Key Marco Cat”. znaleziona na Marco.Według znawców przedmiotu, ta mała rzeźba jest najstarszym wykopaliskiem znalezionym na terenie Ameryki.
.Przez wieki żyli tu Indianie Calusa, zajmujący się rybołóstwem. Jednakże ślad po tym plemieniu dawno zaginął. Po nich przyszli Seminole, którzy mieszkają na tych terenach do dziś.
Zapoczątkowanie “bialego” osadnictwa na wyspie pod koniec XIX wieku przypisuje się W.T. Collierowi i jego żonie Barbarze. Przypadek zdarzył iż znależli się na wyspie i zdecydowali się tu zamieszkać. Zbudowali swój dom na wyspie z budulca przywiezionego z lądu. Dom drewniany zbudowany z takim poświęceniem spłonął po trzech miesiącach od jego ukończenia.Ale nie zmusiło ich to do opuszczenia wyspy.
Collierowie zbudowali szałas z drzewa i liści palm. Utrzymywali się z uprawy i handlu kapustą, którą sprzedawali na Key West. Po jakimś czasie jeden z ich synów zbudował na wyspie hotel , ktory przetrwał aż do lat 1960-tych.
W 1922 r. na wyspie pojawił się Barron Collier (zbieżność nazwisk przypadkowa) i wykupił znaczną część wyspy. Kiedy umierał w 1939 roku zostawił łacznie 900 tysięcy akrów ziemi, 12 hoteli na Florydzie, a także firmę telefoniczną.
Barfieldowie , inny pionierski ród, hodowali na wyspie ananasy a w 1908 roku otworzyli też swój hotel.
Dalszy rozwój osadnictwa na wyspie nastąpił po zbudowaniu fabryki przetwórczej .Fabryka jednak została po jakimś czasie zamknięta.
Zakończył się bezpowrotnie jeden z etapów zasiedlania wyspy zwanej kiedyś San Marco. Po owych pionierach została jednak pamięć , a główne ulice miasteczka na wyspie noszą dziś ich nazwiska .Nazwa tutejszej szkoły przypomina Tommie Barfield, pełną ofiarności nauczycielkę i incjatorkę budowy szkoły na Marco.
W latach powojennych na Marco była baza wojskowa i wyrzutnie rakietowe, które usunięto w latach pięćdziesiątych na skutek protestów ze strony Kuby.

* * *
Kolejny okres w historii wyspy zaczyna się w początku lat. 60-tych XX wieku.
Bracia Mackle zafascynowani urodą niemal dzikiej, tropikalnej wyspy zrozumieli że jest to nadzwyczajna okazja do zbudowania tu miasta , które stanie się pożądanym miejscem zimowego wypoczynku.
Ich projekt był dowodem wyobraźni, odwagi jak i przejawem znajomości ludzkiej natury.
“Każdy marzy o raju na ziemi i każdy nań zasługuje “ myśleli zapewne przedsiębioczy bracia. Swe doświadczenia w budowie takich osiedli zdobywali już na Florydzie wcześniej m.in. w Miami , Port Charlotte, Pampano Beach i w wielu innych.
Na Marco, wyspie pełnej mokradeł, porośniętej mangrowiem i palmami, gdzie komary stanowiły zagrożenie zdrowia a nawet życia, postanowili zbudować kurort. Miały tu powstać hotele, osiedla luksusowych domów, ale też takie, które dostępne by być mogły dla kieszeni przeciętngo mieszkańca tego kraju. Projektowano tu przystanie dla łodzi, pola golfowe, ba, nawet lotnisko. Bagna miały zamienić się w kanały napełnione czystą wodą..
Wyspę bracia Mackle kupili od potomków Colliera za siedem milionów dolarów. Z dzisiejszej perspektywy kupili ją “za bezcen”. Ba, wręcz trudno dziś w to uwierzyć, kiedy pojawiają się w prasie lokalnej ogłoszenia typu “Sprzedam mieszkanie w kondominium. Cena dwanaście milionów dolarów”.
A ja śpieszę zapewnić, iż nie jest to najwyższa cena jaką można zapłacić za ów własny kawałek “ziemskiego raju” na wyspie .

* * *
Jest pogodny, słoneczny niedzielny poranek, 27 lipca 2003 roku..
Jak każdego dnia, mój mąż i ja odbywamy “rytualną” przejażdżkę rowerową po wyspie. Jest cicho i spokojnie. Mijamy domy pobudowane nad wodnymi kanałami. Przycumowane do brzegu stoją jachty; jedne imponująco duże i luksusowe, inne małe i skromne ale dające zapewne taką samą radość pływania . “Navigare necesse est” mawiali Rzymianie.
Barwnie tu wszędzie i kolorowo. . Porządnie, schludnie, bogato , pięknie.
Soczysta zieleń zadbanych trawników, srebrysto-zielone liście palm poruszanych nikłym podmuchem wiatru, cytrusowe drzewa z bogactwem zielonych jeszcze o tej porze owoców , egzotyczne, pokryte kwiatami krzewy w mijanych ogrodach, pozwalają zapomnieć o istnieniu innego świata , tego rzeczywistego z troskami codziennymi, ciężką pracą, niepokojami , chorobami, biedą, rozpaczą.
Wiemy, że ten świat prawdziwy i reczywisty nie jest tak bardzo odległy od tej “wyspy szczęśliwej”choć istniejącej naprawdę, ale też jakby trochę wymyślonej..Nie, nie przeze mnie, ale przez tych, którzy zdecydowali, że “każdy zasługuje na swój kawałek ziemskiego raju”.
Tyle tylko iż w latach 60-tych to miejsce było znacznie, znacznie mniej kosztowne. Ale czy w RAJU ( nawet ziemskim) wypada mowić o pieniadzach?

1 komentarz:

Jolanta pisze...

A ty mnie na wyspy zawieź szczęśliwe...
Rysiu, marzenie! Nie wychodziłabym z wody, pławiła do oporu w morskim lazurze, aż by mi płetwy wyrosły...
No i na spadochronie za łodzią bym sobie polatała!