sobota, grudnia 31, 2016

Sylwestrowe wspomnienia z Arles.

           

Grudniowy wieczόr w Arles. Jesteśmy w niedużej hotelowej restauracji ,
 Trzymamy w ręku karty win zastanawiając się nad wyborem. Lista win jest długa , jesteśmy skupieni; ostatecznie wybόr wina we Francji jest sprawą niebagatelnej wagi.  “O , popatrz “ mowię do męża, jest   wino “Van Gogh” .
Polacy mają  wόdkę “Chopin”,  holendrzy czekoladowy likier “Vermeer”,  dlaczego nie miałoby być wina o nazwie  “Van Gogh”?
Francja  korzysta z faktu, że przed ponad stu laty osiedlil się, mieszkał i tworzył tu przybysz z Holandii, artysta, ktόry malował zaledwie osiem lat , a zostawił po sobie  ponad tysiąc rysunkόw  oraz setki listόw,   w ktorych opisywał proces tworzenia swych obrazow . Namalował ich ponad  850 a  200 z nich powstało właśnie, tu w Arles.
Ponad  sześćsest listόw  napisał do swego młodszego brata Theo,  ktory był  jego jedyną podporą  przez wiele lat. Theo trudnił się zawodowo sprzedawaniem  obrazόw; ale  nigdy  nie udało mu się , poza jednym jedynym ( a i to nie jest pewne), sprzedać obrazόw Vincenta . 
Dziś kiedy o obrazy van Gogha  ubiegają się największe muzea świata i prywatni kolekcjonerzy , a każdy z nich  sprzedaje się za dziesiątki milionόw dolarow , trudno uwierzyć,  iż ten Artysta niemal przemierał głodem.
Trudno  uwierzyć, iż  popełnił samobόjstwo pod wpływem szaleństwa, wywołanego  pośrednio (być może) strachem przed beznadzieją nędzy.
                        *      *      *
Arles jest miastem  pamiętającym odległe czasy rzymskiego panowania. Pozostały do dziś  antyczne budowle, ktore harmonijnie koegzystują z kamieniczkami z pόźniejszych epok, z romańskimi czy gotyckimi kościołami.
Arles jest ruchliwym ośrodkiem turystycznym. Przyjeżdzają tu nawet  u schyłku 2001 roku , kiedy z niesłabnącą grozą  Swiat wspomina wydarzenia 11 września , nie mogąc w pełni ogarnąć ich  przyczyn i skutkόw i zamiera na myśl co jeszcze może się stać. Ale życie biegnie swoim torem. Więc ludzie podrόżują
Przyjeżdżają do Arles mimo, że  zimowe niebo Prowancji jest szare, od Małych Alp wieje mroźny Mistral ,  rozległe rowniny  są brunatne , winnice opustoszałe , na świecie niebezbiecznie, .
 Ciągną tu liczne japońskie wycieczki zbiorowe, zjeżdzają wielbiciele kultury francuskiej.
Tym samym pragnieniem przywiedzeni,przyjechaliśmy i my.
Zresztą, Vincent van Gogh przyjechał do Arles właśnie  zimą.
 I choć przyjechał tu  dla owego cudownego światła , zafascynowany obrazami impresjonistόw, z ktόrymi zetknął się w Paryżu, jakoś musiał pogodzić się z tym ,  że otacza go pejzaż  jeszcze zimowy… Arles   było  pod śniegiem, bo była to jedna z ostrzejszych zim w ostatnich dziesiatkach lat XIX wieku.
Tak więc w pierwszych tygodniach  pobytu,  nad jego głową wisialy  niskie, szare chmury, tak jak ja je widziałam spacerując po  placach i wąskich uliczkach Arles.
                        *      *      *
  W restauracji hotelowej w Arles zamawiamy  więc wino “Van Gogh”.
“Czy to nie dziwne? Za życia taki był nieznany, niedoceniony  i taki straszliwie ubogi a teraz wszędzie jest jego nazwisko…” mόwię do kelnerki .  “O tak,  był bardzo biedny, a dzisiaj…” odpowiada,  nie kończąc myśli; wszyscy troje wiemy,  o co chodzi. “ Ce  n`est pas juste” dodaje . Tak, to prawda, “to jest niesprawiedliwe…”. Jeżeli jest sprawiedliwość to  przynajmniej nie jest rychliwa…
Kelnerka  przynosi  butelkę wina,  na ktόrej widnieje reprodukcja  jednego z  jego autoportretow.        
* * *                                                                               
Przyjechaliśmy do Arles, zimą 2001 roku bo od dawna chcieliśmy wrόcić , choć na kilka dni , do Prowansji.
 Zafascynowała nas już dawno. Byliśmy tam po raz pierwszy  latem 1974 roku. Rozbiliśmy wtedy namiot na polu campingowym w Tarascon .  Potem  jeździliśmy oglądać zachowane dowody chwały i potegi rzymskiego imperium; areny w Arles, Nimes, Orange i wspaniałe gotyckie kościoły , ktόrych frontony zdobią wspaniałe  rzeźby świętych . Niestety wielu świętych  stoi bez głow; postrącano je podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Kiedy byliśmy latem  było upalnie, błekitnie . Zieloność wysokich cyprysόw i cień  padajacy od koron ogromnych platanόw , ktόrymi wysadzane są aleje miast i miasteczek były takie jak na obrazach impresjonistόw, a noce nad Rodanem  tak  gwiaździste jak  ta, ktόrą namalowal van Gogh 28 września 1888 roku…
Z cała pewnością na ożywienie tego naszego marzenia o “powrocie” do Arles , do  Prowansji wpłynęła także obejrzana  w Chicago wystawa malarstwa “Van Gogh and Gauguin. The Studio of the South” .
Naszą decyzję o podrόży “za morze” podjęliśmy jakby na przekόr temu co dzieje się na swiecie.  Uznaliśmy, że nie należy niczego odkładac  na “przyszłość”.
Teraz trzeba  korzystac z każdej okazji by pojechać, zobaczyć, przeżyć…Bo przecież  nikt nie wie co stanie się za chwilę. “Carpe diem” mawiali Rzymianie…                                                    
Ostatni dzień roku 2001 spędzamy w Arles.Na Sylwestra bawimy się w  “Atrium”. Jakoś nie zwabił nas “Juliusz Cezar” bo i  za drogi i  zbyt oficjalny.
“Atrium” wypełnia rozbawiony tłum. Srednia wieku raczej wysoka. Dekoracja swiąteczna. A na ścianach fotografie białych koni i …głowa byka. Jesteśmy przecież  na Poludniu a tu  corrida  jest rόwnie  popularna jak w Hiszpanii. Wspaniałe rasowe czarne byki są tak samo przedmiotem zachwytόw  i piękne, białe konie z Camargue .
“A co robi ta bycza głowa na ścianie”, pytam  sąsiadki przy stole.
“ To tragiczna ofiara wypadku! We Francji nie zabija się bykόw , tak jak dzieje się to na corridach w Hiszpanii; ale  bywają  przypadki .  Jego śmierć nie była zamierzona…” tłumaczy. 
Na innej ścianie, niemal przy wejsciu ogromny napis “Witamy członkόw stowarzyszenia “bulistόw”.
“Bule” należą do najpopularniejszej gry francuskiej “prowincji”, ( a “ prowincją” wg Paryżan jest wszystko co leży poza obrębem Paryża,  gdzie też  zresztą grają z zapałem w bule) …
Gra w “bule” jest nieodłacznym elementem życia towarzyskiego, sportem, elementem krajobrazu francuskiego. Nawet w te mroźne dni , kiedy szaleje Mistral widzieliśmy starszych panόw ( a także panie- !) “turlających”po placyku wysypanym żόłtym piaskiem metalowe kule…
Przy naszym stole siedzi kilkanaście osόb , nie znamy się nawzajem, większosć chyba jest spoza Arles; ale nie ma cudzoziemcόw poza nami.
Przy stole pozostały tylko dwa wolne miejsca. Ale rychło zostaną zajete przez starszych państwa.  Ona jest szczupła  i ruchliwa, nieustannie skoncentrowana na partnerze. On siwiusieńki,  nieduży, lekko przygarbiony. I kiedy podnosi głowę spotykam jego wzrok.  Ma bardzo wyraziste oczy . I  już po chwili nabieram przekonania,  ze  gdzieś widziałam taka twarz. Ale potem moja uwaga skupia się na czym innym .
Idziemy tańczyć.
Orkiestra gra  francuskie walczyki, szczupła  wysoka piosenkarka śpiewa francuskie przeboje znane nam z  filmόw i polskich sal dancingowych  z lat 60-tych. Podoba nam sie tam rudawa “szansonistka”, ma w sobie  coś niezmiernie  intrygującego.
W głosie, w wyglądzie. Szczegolnie w wyglądzie. Mała głowa, podłużna twarz, długa szyja , spadziste  ramiona;  Ma na sobie   rόżową  bluzkę…
 I nagle olśnienie. Alez ta piosenkarka jest calkowicie podobna  do modelki Modiglianiego,  pozującacej  do obrazu “Rόzowa Bluzka”. Ten portret   widzieliśmy w muzeum w Avinionie , kilka dni wcześniej. “Niesamowite podbieństwo, aż nieprawdopodobne”. 
  Około dziewiątej zaczyna się kolacja; wnoszą niezliczone ilości butelek wina a potem wielorakie dania; nie sposόb ich ani zliczyć ani nazwać.  Gatunki wina,  zmieniano w zależności od  serwowanej potrawy .
Ilośc wypitego wina podnosi temperaturę sali, zaczynają się zbiorowe śpiewy i rośnie taneczny zapał w przerwach pomiędzy daniami. Nawet nasi “vis a vis” sąsiedzi tańczą wytrwale , a ja coraz bardziej się upewniam,  iz tego siwego pana musiałam gdzieś już widzieć…te oczy, szczupłość twarzy, zarys brody, ostry nos… I już wiem, ale nie mam odwagi  wyznać  tego…nawet przed sobą. “Jakieś maniactwo, czy co?” myślę.
Ale wiem na pewno, że ten człowiek jest całkiem, ale to całkiem podobny do Vincenta ; widziałam przecież wiele  jego autoportretow a  studium do autoportretu z 1887  malowanego w Paryżu przedstawia bardzo podobną twarz. Tyle tylko, że mόj “vis a vis” nie nosi zarostu…
Kiedy zbliża się pόłnoc obsługa  na wόzku przywozi wielką makietę prowansalskiego domku. Cały skrzy się  światłami . A wraz z wybiciem 12-tej wybuchają fajerwerki ulokowane na tejze makiecie. Wszyscy klaszczą i śpiewają . A po chwili wszyscy wszystkich całują składając sobie noworoczne życzenia. Szampan znόw ku mojemu zaskoczeniu podano już dobrze po pόłnocy.
W Arles zabawa trwała do pόźna  tzn  wczesnego ranka. My wyszliśmy po trzeciej nad ranem i byliśmy jedni z pierwszych .
Opuściłam salę  nie dowiedziawszy się czy mόj sąsiad z balu mial jakieś zwiazki krwi z Van Goghiem czy nie. Może  jeszcze kiedyś jakiś badacz życia Vincenta  to odkryje, ktόż to wie…

















                              

1 komentarz:

Jolanta pisze...

Dziękuję za świetny artykuł :-)