poniedziałek, kwietnia 02, 2012

Paciorki bialego rozanca


Bywają sytuacje, które nas oszałamiaja. Bywa, iż uczestniczymy w zdarzeniach, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, przeczuć, ba nawet  wymarzyć.
Kiedy myślę o takich niezwykłych zdarzeniach  w moim życiu, nieodparcie przywodzę na myśl moją pierwszą podróż do Rzymu.

To byla wymarzona podroz. Zawsze wierzyłam , że kiedyś tam pojadę. Wielokrotnie w wyobraźni widziałam siebie błądzącą po wąskich uliczkach tego miasta, stojącą w zadumie nad losami wielkiego imperium na Forum Romanum , spoglądającą na Koloseum, o którym przejmująco , choć nie zawsze zgodnie z historycznymi faktami , opowiedział Henryk Sienkiewicz.
W tych "podróżniczych fantazjach"zwiedzałam Kaplicę Sykstyńską i słynne watykańskie muzeum, gdzie obraz Jana Matejki przypomina światu o roli Polaków w ratowaniu chrześcijańskiej Europy. W wyobraźni pojawiał się plac przed Bazyliką , na którym tłum pielgrzymów i turystów z całego świata oczekiwał pojawienia się w oknie biblioteki papieskiej Jana Pawła II. Ja byłam także w tym tłumie.Jednego tylko nie mogłam sobie wyobrazić. Tego, iż pewnego dnia znajdę sie za murami Watykanu i będę uczestniczyć we mszy świętej w prywatnej kaplicy Papieża.

***
Wyjazd do Rzymu niespodziewanie stał się możliwy za sprawą mojej znajomej , nota bene bohaterki mojego reportażu o Amerykanach polskiego pochodzenia.
Był kwiecień 1994 roku.
Kiedy przyleciałyśmy na Fiumicino było słoneczne, ciepłe popołudnie, oczekiwał nas Rzym, a przede wszystkim Ci, którzy spowodowali , że nasz pobyt w tym mieście na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Z lotniska odebrał nas młody , polski ksiądz. Jechaliśmy poprzez podmiejskie rejony miasta rozlokowanego na siedmiu wzgórzach.
Wokół było zielono, słonecznie, sielsko.
Cyprysowe drzewa pnące się ku niebu, wyniosłe, smukłe, ciemnozielone mówiły mi, że jestem znów we Włoszech .Białe wille pokryte dachami w kolorze terrakoty, rozsiane po okolicznych wzgórzach wydawały się oazami piękna , szczęścia i spokoju.
Naszym docelowym miejscem był Dom Polski imienia Jana Pawła II mieszczący się na obrzeżach Rzymu, przy via Cassia.
Nad bramą powiewała biało-czerwona flaga.
Dom otoczony rozległym ogrodem stwarzał wrażenie ( i takim się okazał) oazy spokoju. Życzliwie zostałyśmy przyjęte przez siostry , sprawujące pieczę nad pielgrzymami przybywającymi tu ze wszystkich stron świata . Są to głównie Polacy rozsiani po wszystkich kontynentach, choć poważny procent zatrzymujących się tu, przyjeżdża z Polski.

***

Powiedziano nam, że następnego rana będziemy miały możliwość uczestniczenia w mszy świętej celebrowanej przez Ojca Świętego w Jego prywatnej kaplicy, a potem zostaniemy przyjęte na audiencji. Miałam świadomość iż stało się coś niezwykłego.
Potem, długo w noc, snułam opowieści o tym jak Polacy w Polsce przyjęli kiedyś wiadomość o wyborze Polaka na biskupa Rzymu, o tym jak tłumy gromadziły się na stadionach i ulicach polskich miast kiedy Jan Paweł II je odwiedzał . Mówiłam o nadziejach jakie budził i o tym jak umundurowanemu generałowi, który wypowiedział wojnę Narodowi w 1981 trzęsły się kolana podczas rozmowy z Człowiekiem w bieli. Próbowałam przekazać Kathy fragmenty najnowszej historii Kraju jej przodków.
A we mnie tamtej nocy na nowo ożyły wspomnienia jakże odległych już lat .

***

Kiedy się obudziłam, słońce dopiero wstawało rozjaśniając różowoperłowym blaskiem okoliczne doliny i wzgórza . Delikatna mgła , jak przejrzysty welon otulała oliwkowe drzewa .Przez otwarte okno dochodziło  swiergotanie ptaków.
Był to dzień Św. Wojciecha.
Wyjechaliśmy z Domu o szóstej rano. W obszernym samochodzie było nas siedmioro. Oprócz nas było pięcioro Francuzów z Lille . Przejazd przez opustoszałe o tej porze miasto dawał okazję do jego obejrzenia .
I oto przed nami pokazała się, tyle razy oglądana w albumach i TV , kolumnada przy placu otaczającym Bazylikę Św. Piotra.
Okrążyliśmy mury Watykanu i wjechaliśmy w jedną z bram. Tam jeden ze strażników sprawdził dokumenty. Potem wjechaliśmy na rozległy prostokątny dziedziniec. W bramach stali żołnierze papieskiej gwardii .
Weszliśmy do ogromnego gmachu. Zaproszono nas do jednego z pokoi. Nikt nie rozmawiał. Panowała dojmująca cisza. Każdy z nas miał świadomość tej niebywalej chwili. Za kilka minut mieliśmy zobaczyć Papieża w Jego prywatnej kaplicy.
Potem przyszedł jakiś urzędnik i zaprowadził nas do innego pomieszczenia.
Czekaliśmy chwilę. Po chwili wrócił i oznajmił iż na liście zaproszonych jest tylko sześc osób. Dopiero po chwili stało się dla mnie jasne, iż nie ma tam mojego nazwiska!
"Ktoś czegoś nie dopatrzył" pomyślałam w popłochu. "To niemożliwe, być tak blisko..."
"Proszę się nie martwić, prosze się nie denerwować" powiedział Francuz."Wszystko się wyjaśni". Cała szóstka odeszla prowadzona przez Urzędnika. W wielkim pustym korytarzu zostałam sama. Czas jakiś słuchałam kroków odchodzących, które odbijały się echem w długim korytarzu. Potem zauważylam że obok mnie stoi młody gwardzista . Uroczy chłopak w mundurze gwardii szwajcarskiej.Był pełen współczucia.
Podeszłam do okna. Odchyliłam lekko biała firankę i spoglądałam na dziedziniec z czterech stron otoczony wielkimi gmachami. W cieniu bramy stał papieski gwardzista. Poza tym pustka.
Nagle ciszę, w której można chyba było słyszeć niespokojne bicie mego serca, przerwał odgłos kroków. Echo powtarzało. Nasłuchiwałam. Pojawił się ksiądz Dziwisz.." Proszę, niech Pani pozwoli", powiedział. Dołaczyłam do oczekujących na wejście do kaplicy.
Ojciec Swięty klęczał u stóp krzyża zatopiony w modlitwie. Odniosłam wrażenie iż jest kompletnie wyizolowany od zewnętrznego świata.
** *
Kaplica , do której weszliśmy po chwili była mała i skromna, wobec przepychu, ktory miałam już okazję zobaczyć w murach Watykanu. Sciany z białego marmuru, nieduże kolorowe witraże. Ołtarz i krzyż wykonane z brązowego marmuru. . U stóp krzyża wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej.
W kaplicy zgromadziło się około czterdziestu osób , tyle chyba ile mogła pomieścić.
Kilkunastu seminarzystów z Polski, kilkanaście zakonnic. Kilka innych osób z Polski. Młodzi ludzie z dzieckiem. Polski konsul na Ukrainie.
Papież podniósł się z klęczek.
Rozpoczęło się misterium. Msza była odprawiana po polsku. W trakcie nabożeństwa chłonęłam każdy gest, każdą nutę, intonację, słowo i gest Jana Pawła. Byłam przekonana , że zachowam je w pamięci na zawsze.
Tak się nie stało. Ale dobrze pamiętam atmosferę tamtego niezwykłego dnia.
Kiedy przyjmowałam komunię z Jego rąk podniosłam glowę. Nasze spojrzenia się spotkały. Ale On patrzył jakby na wskroś, jakoś daleko, poza mnie. W tym spojrzeniu było coś dojmującego. A może to tylko utrudzenie ?
Wydawało mi się, że było to inne spojrzenie , niż to , które zapamiętałam sprzed kilkunastu laty z Wrocławia. Stałam wśród setek tysięcy ludzi. Wtedy byłam niemal pewna , że patrzy wprost na mnie, choć wiem , że było to niemożliwe.
* * *

Po skończonym nabożenstwie zaprowadzono nas do pełnej przepychu sali audiencyjnej. Było nas mało więc ginęliśmy w tym przepastnym wnętrzu. Po chwili wszedł Papież, rozpocząl rozmowy z seminarzystami, żartował i raz po raz słychać bylo śmiechy. Podchodził do każdego z obecnych. Po jakimś czasie podszedł do nas. "Panie są ze Stanów" przedstawił nas ksiądz Dziwisz. Wtedy Papież zwrócił się do mnie z pytaniem " czy mówi pani po polsku"? " Tak, oczywiście" odpowiedziałam . I wtedy uświadomiłam sobie, że ten prosty fakt , iż znam ten język, nabrał dla mnie podczas tej wizyty, znaczenia szczególnego. Język ojczysty Papieża jest też moim językiem .


***
Spędziłam w Rzymie jeszcze kilka dni. Przemierzałam dziesiątki kilometrów, odpoczywałam na Hiszpańskich schodach, wstąpiłam do hotelu , w którym Sienkiewicz zatrzymywał się podczas swych pobytów w Rzymie.
W Cafe el Greco , gdzie przesiadywał Adam Mickiewicz otoczony emigrantami polskimi, wypiłam kieliszek wina. Na Piazza Navona przyglądałam się gołębiom i ludziom. W upale wędrowałam do fontanny di Trevi by tam wrzucic monetę, podobnie jak miliony turystów i tym samym zapewnić sobie życzliwość losu i możliwość powrotu do Rzymu - Wiecznego Miasta.
Po kilku latach wróciłam do Rzymu z moim mężem. I kiedy staliśmy obok siebie na wielkim placu w tłumie oczekując na pojawienie się Papieża, wspominałam swoją pierwszą rzymską wizytę.
W mojej torebce spoczywał różaniec z białych paciorków ofiarowany mi wtedy przez Papieża. Mam go zawsze ze sobą. Jest to bowiem najcenniejszy, najbardziej znaczący dar jaki kiedykolwiek dostałam.

4 komentarze:

Jolanta pisze...

W Rzymie byłam tylko raz w życiu...Mimo niedogodnośći i choroby córki, "złapała" podczas podróży zapalenie oskrzeli, tę krótka wizytę będę pamiętac zawsze...

Ryszarda L.Pelc pisze...

Jolu, napisalas po tej wizycie wiersz. Moze zamiescisz go tu , w komentarzach?

Monika pisze...

Pierszy raz bylam w Rzymie I Watykanie na poczatku stanu wojennego. Widzialam Papieza w slynnym oknie. Najbardziej jednak wzruszyl mnie napis po wlosku na murze we Florencji: W tych trudnych czasach Papiez jest ze swoja ojczyzna, a my jestesmy z Nim.

Monika pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.