sobota, października 01, 2016

Wroclaw, moje miasto...




“My wrocławianie, my wrocławianie, a jest nas wielu niesłychanie” śpiewało się kiedyś.
Kto jeszcze pamięta?
Opowiem Państwu o “ moim” mieście, takim jak je pamiętam , a swój “obrazek z podróży”, dedykuję przyjaciołom , którzy we Wrocławiu mieszkają i wrocławianom, rozsianym po świecie.
Dedykuję ją też mężczyznom mego życia- Karolowi i Dariuszowi Pelcom. Karol we Wrocławiu studiował ( choć miała to być Warszawa) , a nasz syn Dariusz jest pierwszym i jedynym w rodzinie Pelców wrocławianinem z urodzenia.
* * *
Wrocław po raz pierwszy zobaczyłam kiedy z mamą jechałam do “wód” w Szczawnie Zdroju. We Wrocławiu, “stolicy Dolnego Sląska”, należało przesiąść się na pociąg , który odjeżdżał , z nieistniejącego już dziś , Dworca Swiebodzkiego.
Szłyśmy piechotą z Dworca Głownego , oszołomione nieco ruchem wielkiego miasta. W pewnym momencie zdecydowałyśmy się upewnić czy idziemy we własciwym kierunku. Zapytany o Dworzec Swiebodzki mężczyzna odpowiedział “Nie wiem. Ja jestem Grek”.
Rozbawiła mnie ta odpowiedź niepomiernie, jako że znałam powiedzonko “udawać Greka” i chyba dlatego do głowy mi nie przyszło, iż to rzeczywiście Grek . Jak potem się dowiedziałam Grecy, zdaje się , że głownie komunisci, znaleźli w PRL-u azyl polityczny.
Tak więc z tamtego czasu zapamiętałam kilka elementów Wrocławia :. imponujący Dworzec Głowny , wielki gmach z bogato zdobioną fasadą i dwoma wspaniałymi kariatydami i emigranta z Grecji.
Pierwszy kontakt z Miastem wydał mi się kontaktem z “wielkim światem”.
“Wrocław” pojawił się ponownie kiedy moja edukacja szkolna dobiegała końca i należało zdecydować na jaką uczelnie bedę zdawać egzaminy. Marzyłam od wczesnego dzieciństwa o tym by zostać lekarzem pediatrą.
Z przejęciem więc wypelniłam ogromny kwestionariusz a w rubryce nazwa uczelni wpisalam “Akademia Medyczna”. Jednakże los chciał inaczej. Mój polonista, (przybierając na chwilę postać “losu”) wyperswadował mi ten zamiar. “Moje dziecko a cóż ty będziesz na tej medycynie robić? Ty i prosektorium??? Zastanów się…” powiedział profesor Wróbel.
Następnego dnia odebrałam kwestionariusze z sekretariatu szkoły i…zdecydowałam, że spróbuję zdawać egzaminy na polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Zaskoczeni tym obrotem spraw moi rodzice, przyjęli jednak taką decyzję ze stoickim spokojem. A ja od tej pory żyję z przekonaniem , iż moje życie potoczyłaby się całkowicie inaczej, gdyby nie fakt, iż egzamin zdałam pomyślnie , zostałam studentką polonistyki a po studiach, przez wiele lat mieszkanką Wrocławia.
Z najwcześniejszych dni pobytu we Wrocławiu zapamiętałam naturalnie budynki uniwersytetu. Znajdowały się na Kuźniczej i Szewskiej. Nie robiły najlepszego wrażenia. Były ponure, ciemne, nie wietrzone. Ale gmach głowny Uniwersytetu był piękny.
Położony nad Odrą barokowy , bogato zdobiony budynek o długości 170 m przygląda się i dziś w płynącej tu spokojnie Odrze . Sama budowla ma ciekawą i długą historię , podobnie jak historia miasta.
Pierwotnie, za czasów piastów śląskich byla zamkiem obronnym . Po śmierci Henryka VI w 1335 roku, ostatniego z Piastów z linii wrocławskiej , przechodzi na własność cesarza czeskiego, potem pod panowanie Habsburgów.
Po latach wojen zamek częściowo zniszczony , w 1702 roku został przeistoczony w uczelnię zarządzaną przez Zakon Jezuitow. Fundatorem był cesarz Leopold I . Stąd też najpiękniejsza sala , aula uniwersytecka o bogatym wystroju barokowym nazwana została Leopoldinum.
Tam odbywała się inauguracja roku akademickiego , tam też studentom pierwszych lat wręcza się indeksy. Na takiej uroczystości byłam dwukrotnie; kiedy sama odbierałam indeks i po latach, kiedy odbywała się immartykulacja mego syna Dariusza- studenta romanistyki .
* * *
Przytulony do gmachu uniwersytetu stoi akademicki kościół barokowy . To tam biegaliśmy by modlić się o pomyślność podczas egzaminów. Niestety, nie zawsze nasze modły były wysłuchiwane i przychodziło zgłaszać się do poprawki. Niedaleko uniwersytetu znajdowal się klasztor sióstr Urszulanek . W sąsiadującym z nim kościele Sw. Wincentego spoczywał Henryk VI . Chętnie o tym grobowcu wspominano. To był dowód polskości tych ziem.
Część klasztoru sióstr Urszulanek, prowadzących prywatne liceum , była przejęta ( upaństwowiona?) przez Uniewersytet. Tam mieszkały studentki ostatnich lat studiów.
Z tego akademika chodziło się na randki nad Odrą, migocącą w slońcu bądź w świetle księżyca. Wysokie drzewa dawały cień w upalne majowe dni a wokól pachnialy bzy. Soczysta zieleń traw, śpiew ptaków zagluszanych często przez nadjeżdzające tramwaje , o których śpiewano piosenki (“mkną po szynach niebieskie tramwaje”) dźwięk dzwonów na anioł pański dochodzacy z licznych kościołów tworzyły niepowtarzalny nastrój i obraz miasta. Mojego miasta. We Wrocławiu jest wiele kościołow. Pochodzą z różnych okresów. Szczególnie polubiłam gotyckie i barokowe . Przez most Piaskowy przechodziło się na wyspę Piaskową , gdzie stoi kościół Najświętszej Marii Panny. Jak większość kościołów i ten został zniszczony podczas wojny a potem latami odbudowywany.
Wnętrze gotyckiego kościoła onieśmielało, uświadamiało naszą małość , co było zamysłem średniowiecznego twórcy, ale równocześnie jakby wznosiło ku Bogu. Strzeliste kolumny rozdzielające nawy, regularne sklepienia, czerwona cegła , biel scian, ołtarze- zdobione malowanymi i rzeźbionymi tryptykami przedstawiającymi sceny z życia świętych a w oknach nowoczesne witraże rzucające czerwone światło, ocieplające to surowe, absolutnie doskonałe, piękne wnętrze.
A Ostrów Tumski? Nie można być we Wrocławiu i pominąć to miejsce. Kiedy kilka lat temu jesienią przyjechaliśmy do Wrocławia, jeden z przyjaciół zabrał nas na spacer na Ostrów. Latarnie rzucały migocące światło na mokry, lśniący bruk. Nie było słychać niczego poza naszymi krokami odbijającymi się echem w waskich przejsciach Ostrowia. Jest to najstarsza część grodu. Tu zaczynało się życie miasta. Tu postawiono katedrę, potem wokół niej urosły inne kościoły a w czasach baroku biskupi pałac.
Kiedy mieszkałam we Wrocławiu często na Ostrów zaglądałam . Panowały cisza i niepowtarzalny zupełnie nastrój. Nieopadal jest ogród botaniczny. Zgromadzono w nim kilkanaście tysiecy gatunków drzew, krzewów, kwiatow. Jest piękny niemal o kazdej porze roku, ale oczywiście najbardziej urzekający latem i wiosną.
Wiosną najpiękniej jest też w oddalonym od centrum miasta Parku Szczytnickim, jednym z największych parków Europy. Kwitnie tam tysiące rododendronów i azalii o szerokiej, niepoliczalnej gamie kolorów. Biało tam od nich i różowo, fioletowo i błekitnie.
A jesień, polska złota jesień w parkach wrocławskich? Na Krzykach, na Sępolnie, na Podwalu nad fosą czy w ogrodach otaczających wille na Biskupinie…? W parku Szczytnickim jest ogród japoński. Był tam od początku dwudziestego wieku, czyli “od zawsze”, ale nie pamiętam by zrobił na mnie większe wrażenie. Był długo zaniedbany, opuszczony.
I dopiero w tym roku podczas kolejnej podróży do Wrocławia zobaczyłam ogród w całym jego pięknie. Odrestaurowany, starannie zaaranżowany , w całkowitej harmonii z zasadami sztuki japońskiej. W ogrodzie była wycieczka szkolna. Maluchy siedziały i pracowicie rysując, przenosiły na papier to co widziały wokół siebie. Kamień, krzew, rozkwitający nenufar. Mostek przerzucony nad wodą. Wokół było zielono , pachniały kwiaty, kaczki pływały po stawie, smiały się dzieci a ja przeniosłam się myślami do czasów, kiedy razem z naszym synkiem spacerowaliśmy po alejkach parku.
Nie mogłam obronić się przed obrazami nie tylko z minionego czasu ale jakby z innej“przestrzeni”. I może to właśnie jest częścią naszego doczesnego szczęścia, że umiemy i chcemy wracać do przeszłości zachowując w pamięci to co dobre ?


* * *

“Nigdy nie wchodzi sie dwa razy do tej samej rzeki”, przypominam sobie słynne powiedzenie filozofa. To prawda. A jednak Wrocław, choć inny, bo ruchliwszy, bardziej światowy, czyściejszy i piękniejszy pozostał “moim”, rozpoznawalnym miastem.
Co prawda nie ma już Herbaciarni w kamieniczce na przeciw Ratusza , do której chodziliśmy z naszym synem na bitą śmietanę, by uczcić każdego roku zakończenie szkoły , nie ma już w Rynku kawiarni- klubu , w ktorej umówiłam się na jedną z pierwszych randek z świeżo upieczonym mgr inz. Karolem P.
Nie ma już sklepu z odzieża firmy”Telimena”, w budynku w ktorym mieścił się też jeden z akademików uniwersyteckich, gdzie odbywały sie tańce podczas, których poznałam swego późniejszego męża .
W zaprzyjaźnionej księgarni ( kiedyś książki były też spod lady!) na placu, który nazywał się Placem PKWN a dziś Legionów, nie pracuje już pani Ania. Dawno odeszła na emeryturę. Ale tuz obok mieszka moja serdeczna przyjaciólka Danusia, która gości nas zawsze kiedy “powracamy” do Wrocławia. Zmienił się tylko jej adres pocztowy. Ulica Swierczewskiego przemianowana została na ulicę Piłsudskiego.
Wielu znajomych i przyjaciół odeszło na zawsze. O tym dowiaduję sie z listów bądź z rozmów. “Taka młoda, taki młody” mówimy. Bo zawsze ludzie odchodzą zbyt wcześnie. “Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki…” powtarzam sobie, ale niemniej Wrocław, który zmienił się bardzo od czasu kiedy tam mieszkalismy jest jeszcze pełen śladow. Także naszych śladów.


* * *
Czy można być we Wrocławiu i nie zobaczyć, choć na chwilę Rynku? Niemożliwe. Na placu przed Ratuszem wybudowano wielką szklaną fontannę. Budziła kontrowersje podobne jak “Piramidy” na dziedzińcu przed Luwrem w Paryzu. Ale teraz chyba juz nie ma protestów. Właśnie na Swięta zamiast “typowej” dostałam piękną kartkę z widokiem tej fontanny. Ratusz, dobre, eleganckie i drogie restauracje, bogato zdobione kolorowe fasady domów przyciągają turystow ( głownie z Niemiec) i są przedmiotem wielkiej dumy mieszkańców Wrocławia.
Ratusz należy z pewnością do najpiękniejszych w Europie. Jego początki sięgają końca trzynastego wieku, ale obecny wygląd uzyskał podczas niezliczonych przeróbek i dobudówek dokonywanych w wieku XV i XVI. Pod ratuszem postawiono pomnik Aleksandra hr Fredry. W ślad za mieszkańcami Lwowa i mieszkańcami Kresów, którym udało się przeżyć okupację sowiecką i niemiecką i którzy zostali przesiedleni został tez przesiedlony hrabia Fredro . Stało się to jednak dopiero “na fali odwilży” tuż przed Październikiem 1956 roku.
Rynek otoczony jest kamienicami. Nie można zapominać iż dowodzą one kunsztu polskich rzemieślników, którzy cegła po cegle, element po elemencie odtwarzali te cuda architektury. Bo trzeba pamiętać, iż większość z nich została odbudowana z wojennych zgliszczy.
Wydawały mi się piękne już wtedy, kiedy mieszkałam we Wrocławiu.
Jednakże nie sposób nie przyznać , że tak naprawdę, to dopiero po renowacji po wielkiej powodzi w 1997 roku widać jak niezwykłej są urody . Ze swego początkowego okresu “wrocławskiego” zapamiętałam też Plac Solny, na którym wtedy sprzedawano kwiaty a przed wielkanocą palmy- bazie wierzbowe. (Przez plac chodziłam do ponurej, ceglanej neogotyckiej biblioteki uniwersyteckiej.)
Teraz na Placu Solnym stoi nowy pomnik. Stoliki kawiarniane rozstawione gęsto, podobnie jak w Rynku zapraszają. To też nowość.
Kwiaciarki (i kwiaciarze) są do dziś. Tyle tylko, że tamte skromne, domowe , rodzime bukiety zostały zastąpione niemierzoną ilością kwiatów o niebywałych kolorach, rodzajach i urodzie. Tyle tylko iż róże i gożdziki nie mają już tamtej woni…
* * *
Historia Wrocławia sięga czasów odległych, ale w naszej “polskiej świadomości “ dopiero od 1000 roku, kiedy to dzięki zabiegom Bolesława Chrobrego utworzono biskupstwo. W tym czasie po raz pierwszy pojawia się nazwa Wratizlava użyta przez niemieckiego kronikarza Thietmara.
“Wrocław jest wielkim miatem nad Odrą z wieloma pięknie zdobnymi prywatnymi i publicznymi budynkami” pisał Sylvius Piccolomini, późniejszy Pius II w 1460 roku. Jednakże poeta niemiecki, J.W. Goethe przebywający w mieście w 1790 roku daleki jest od zachwytów.
”I znowu jestem w tym hałaśliwym , brudnym, śmierdzącym mieście ale mam nadzieję że szybko uda mi się stąd uciec”. .Latwo można znaleźć opinie skrajne na ten sam temat. Ja widziałam we Wrocławiu też brudne, odrapane ściany domów , zaniedbane podwórza, żebraków na ulicy.
Tak jak mieszkając przez lata we Wrocławiu, przeżywałam dobre i złe chwile, staram się zapamiętać tylko dobre , wymazując inne z pamięci, tak i teraz opisując Wrocław, moje- ale jednak -już nie moje Miasto zapisuję obrazy, które chciałabym by trwały.
W czasie i przestrzeni wiele się zmienia, ale niech piękno, dobro i życzliwość pozostaną niezmienne.






4 komentarze:

ryo59plus pisze...

Bardzo ciekawy tekst. Czy byłaś bez Karola we Wrocławiu ? Sciskam, Jędrzej

ryo59plus pisze...

Ponownie:
1. zapisany powyżej ryo59plus, to mój syn; nie wiem jak to się dzieje ...
2. na Uniwersytecie Wrocławskim z wielką przyjemnością miałem mowę o pisarstwie Vincenza. Było to w pażdzierniku 1899. Z tym większą przyjemnością to wspominam po przeczytaniu Twojej relacji. Jędrzej Bukowski
PS Niestety, nie umiem zamieścić to odpowiedniego zdjęcia...

ryo59plus pisze...

Ponownie:
1. zapisany powyżej ryo59plus, to mój syn; nie wiem jak to się dzieje ...
2. na Uniwersytecie Wrocławskim z wielką przyjemnością miałem mowę o pisarstwie Vincenza. Było to w pażdzierniku 1899. Z tym większą przyjemnością to wspominam po przeczytaniu Twojej relacji. Jędrzej Bukowski
PS Niestety, nie umiem zamieścić to odpowiedniego zdjęcia...

Ryszarda L.Pelc pisze...

Dziekuje:-) Ciesze sie ze zagladasz tutaj:-) We Wroclawiu ostatnio nie bylismy. To artykul publikowany przed laty. Teraz o nim sobie przypomnialam.Vincenz? Byl pasjonatem Huculszczyzny. A tam sa moje korzenie:-)Serdecznie pozdrawiam,
Ryszarda