piątek, stycznia 23, 2015

Wspominki znad Sekwany i rzeki l’Oise.









Kiedy piszę  o Francji  mam przekonanie, ze nie jest to temat skończony i do niego nie raz będę wracać.   Moja opowieść  pozostanie  niedokończona. Każdy dzień bowiem  przynosi nowy watek tego tematu. Wiem tylko , iż kiedy łaskawy los pozwoli mi do miasta nad Sekwaną powrocić, znowu ruszę na poszukiwanie “polskiego Paryża” tak kiedyś napisałam na zakończenie jednego z moich reportaży.
I znow “łaskawy los” pozwolił mi ponownie wrócić do Paryża i odwiedzić jego okolice malowniczo położone na rzeką L’Oise . Okolica ta szczegolnie od drugiej połowy XIX wieku słynęła z tego, iż znani malarze i artyści paryscy szukali tu schronienia od zgiełku wielkiego miasta. Lista wielkich artystów tu zamieszkałych byłaby długa.
 Ja, szukająca “poloników”, tylko wspomnę iż dzisiaj mieszkają na L’Oise  także  polscy artyści. Zbudowali tu swój dom malarka, Agata Praizner, z mężem, Markiem  Tomaszewskim pianistą i kompozytorem. Mieszkają  od wielu lat wraz z rodzinami Andrzej Malinowski, malarz i Dariusz M.Pelc pianista i pedagog .

* * *











Nasza późnomajowa, krótka podróż do Francji miała charakter czysto rodzinny .
 Nasza wnuczka Anne-Sophie, w domu nazywana Zosią, w rocznicę swej Pierwszej Komunii  miała uczestniczyć w bardzo szczególnej uroczystości zwanej “profession de foi” czyli “wyznanie wiary”. To kościelne wydarzenie poprzedzone zostało trzydniowymi  rekolekcjami dzieci w klasztorze sióstr zakonnych na Montmartrze.
Uroczystości zaś odbyły się w sobotę w zabytkowym kościele St.Martin (Swiętego Marcina)  w podparyskim miasteczku Isle Adam.
Odbyły się one  z udziałem  rodziców, rodziców chrzestnych, babć, dziadków, kuzynek i przyjaciół rodziny. Kosciół nie był więc pusty, ale też trudno powiedzieć by był wypełniony po brzegi. Zaledwie dwadzieścia kilkoro dzieci uczestniczyło w tym wydarzeniu. Nie wiemy co było prawdziwym powodem tego, iż udział był stosunkowo nieduży. Może jednym z czynników był koszt? (Opłaty za pobyt w klasztorze plus wypożyczenie habitu). A może przyczyny były znacznie poważniejsze? Dowiedziałam się przy okazji, iż powołań kapłańskich we Francji jest tak mało, że księża przylatują tu z Polski by wypełniać lukę. Koszty ich pobytu pokrywa strona polska.
Kościoły we Francji są imponujące , piękne, pamiętające czasy odległe, kiedy  była ona “perłą w koronie katolicyzmu”. Od czasow Rewolucji Francuskiej ( a także rządów napoleońskich), kiedy masowo spadały głowy ksieży i zakonnic, zaczęło sie to zmieniać. W przeciwieństwie do kościołów w Polsce restaurowanych pieczołowicie I kosztownie,  kościoły Francji są  opustoszałe, a brak pieniędzy na ich renowację widoczny. Nie można nie dostrzec, iż cene zabytki kultury religijnej niszczeją. Ani państwo ani wierni, nie mają wystarczajaco szczodrej ręki. Szczęśliwie dla dzieł sztuki sakralnej, istnieją muzealnicy.

* * *
Muzeum Cluny w Paryżu poświęcone jest kulturze średniowiecza. Mieści zbiory sztuki sakralnej i dworskiej. Zbiory  są bogate. Ilość obrazow, rzeźb,tkanin ( arrasow) jest imponujące. Zachwyca.
Muzeum znajdujące się nieopodal dwu słynnych w świecie bulwarów Saint Michael i Saint Germain nie ogranicza się tylko do ekspozycji bogatej kolekcji. Pałac zbudowany kiedyś na miejscu, gdzie były termy rzymskie, jest dobrym miejscem dla prezentacji muzyki średniowiecznej.
Podczas ostatniej wizyty w Cluny trochę zaskoczeni, usłyszeliśmy dobiegające gdzieś z oddali śpiewy. Zeszliśmy na dół do dawnej kaplicy, skąd rozlegała się ta muzyka. Spiewał zespół kilkunastoosobowy. Byli to studenci (głownie dziewczęta) z Sorbony, specjalizujący się w średniowiecznej muzyce kościelnej i dworskiej. Głosy były piękne a akustyka w Cluny  znakomita. Wyszliśmy z muzeum pod mocnym wrażeniem  bogactwa sztuki sakralnej. To prawda, iż Francja weszła na szeroką drogę laicyzacji przestrzegając  ściśle, zgodnie z konstytucją, rozdziału państwa od Koscioła. Na szczęście, ma jednak poczucie swych silnych kulturowych zwiazków z chrześcijaństwem. I być może zapowiadana w Watykanie, ponowna ewangelizacja Francji okaże się jednak możliwa.
Nieopodal muzeum znajduje się kościół Saint Severin , związany z historią polskiego uchodźctwa. Jest tu obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Tam polscy uchodźcy szukali pocieszenia i łagodzili swe nostalgie. Tam modlili się  Mickiewicz, Słowacki i Towiański który przywiòzł ten obraz. Przychodzą do niego także emigranci “ostatniej fali” jak I liczni polscy turyści.
Kosciòł jest dalej więc w pewnym sensie ”polskim” kościołem.W nim przez lata celebrował  msze  święte ksiądz Jacques, ktòrego matka Szwajcarka podczas I Wojny Swiatowej pracowała w Szwajcarskim Czerwonym Krzyżu pomagając także Polakom. Ksiądz Jacques zmarł kilka lat temu. Odszedł  do lepszego świata. Nie wiem, czy ktoś potrafił zapewnić pustkę jaka po nim została.
* * *
 
Uroczystości kościelne w podparyskiej miejscowości zbiegły się z festynem zorganizowanym przez mieszkańców sąsiedniego “siostrzanego” miasta Parmain. Festyn odbywał  się pod hasłem “Zdobywamy dziki zachód”.
Miasto zmieniło więc swój charakter, na wzór i podobieństwo osad  z westernów masowo produkowanych w Hollywood .
Jadąc do centrum miasta minęliśmy więc kilka białych indiańskich namiotów, takim w jakim przed laty spaliśmy nad Grand Canionem w Arizonie.Po ulicach miasteczka Parmain chodzili  bogato zdobieni w tatuaże, półnadzy “Indianie”. Nad  rzeką l’Oise dzieci i dorośli “ujeżdżali” konie, które w przeciwieństwie do tych dzikich z “zachodu”były nad wyraz spokojne.
Pod budynkiem merostwa pojawiło się więzienie a raczej jedna cela, stali przy niej strażnicy, a inni byli zajęci wypożyczaniem broni, z której strzelano do tarczy. Okazało się, że w naszej rodzinie najcelniej strzela Karolina, skrzypaczka. Udało się jej kilkakrotnie trafić  w środek tarczy. Jej ojciec, nie okazał się strzelcem wyborowym jak jego córka, ale trafił na tyle blisko środka tarczy, że i on może się zakwalifikować jako “zdobywca dzikiego zachodu”. Ani mój mąż ani ja, nie podejmowaliśmy prób sprawdzania swych zdolności snajperskich. Z kilku powodów. Między innymi nie chcieliśmy narażać swego “dziadkowo-babcinego” autorytetu na szwank.
Powszechnie panuje przekonanie,  iż Francuzi nie lubią Amerykanów. Ale teraz, dzięki tej imprezie, w ktorej uczestniczylam ze spokojem mogę powiedzieć swoim amerykański znajomym, że niechęć Francuzów nie jest  ani silna, ani powszechna. Bo gdyby tak było, nikomu nie przyszło do głowy organizowanie takiej imprezy, na której wszyscy bawili się znakomicie a nad l’ Oise czyli nad “Lajzą” , jak mawiają nasi rodacy tam zamieszkali. “Kowbojskie ” tańce wykonano tam z takim samym zacięciem , jak na prawdziwie “Dzikim Zachodzie”.




















Brak komentarzy: