środa, stycznia 14, 2015

Nad brzegami Potomaku...

Czeslaw Milosz w 1947 roku napisal wiersz "Na spiew ptaka nad brzegami Potomaku". Ten wiersz znalazlam pare dni temu w "Wierszach wszystkich" , wydanych przez ZNAK w 2011 roku.


"Kiedy zakwita magnoliowe drzewo
i park zielonym zmąca sie obłokiem
słyszę Twój śpiew nad brzegiem Potomaku
w uśpione płatkiem wiśniowym wieczory..."

Przeczytalam i "fala wspomnien" ruszyla. Tez stalam nad brzegiem Potomaku, sluchalam spiewu ptakow i podziwialam bialorozowe drzewa wisni i drzewa magnolii obsypane kwiatami....Ja jednak, oszolomiona wielka metropolia nie sluchalam uwaznie o czym spiewal ptak nad Potomakiem. Pobyt w Waszyngtonie   opisalam.

A bylo to tak....


O kwitnących  wiśniach  i pamiątkach  przeszłości.
Parę kwietniowych dni roku 2004 go bawiłam  w  stolicy, w Waszyngtonie.
Mój mąż,  Karol pracowicie  spędzał czas  na międzynarodowej naukowej konferencji zorganizowanej przez IAMOT (International Association for Managent of Technology). Ja natomiast zwiedzałam  miasto i okolice.
Może to brzmi zabawnie, ale najbardziej w stolicy ucieszyło mnie to, że już w początku kwietnia   mają prawdziwą wiosnę . Widziałam, choć z trudem  wierzyłam, bo u nas nad Superior ciągle jeszcze śnieg  o tej porze nie chce znikać.
Po Waszyngtonie spacerowałam pokonując  kilometry od Kapitolu do Białego Domu i z powrotem . Przemierzałam rozległe sale muzeów Corcoran , Freer,  Instytutu Smithsona. Zatrzymywałam się  w Galerii Narodowej przed nakomitymi obrazami w tym dziełami  włoskich malarzy; Bronzino , Da Vinci , Fra Angelico.
Oglądałam obrazy “szalonego” i niezwykle utalentowanego Hiszpana Salvadora Dali
( stulecie urodzin przypada w tym  roku,)  wypożyczone z  największego w Stanach, a podobno i w świecie, prywatnego muzeum “Dali” w St. Petersburgu na Florydzie.

Doszłam też do  pięknego pomnika Kazimierza Pułaskiego,  stojącego przy placu Wolnosci “Freedom Plaza”.  Cieszy bardzo, że nasz dzielny bohater Pułaski , uznany oficjalnie za ojca amerykańskiej kawalerii, strzeże  nam tu Wolności.
Pomnik  podziwiało wraz ze mną  kilku bezdomnych. Wyglądali na zadomowionych. Obok ich  niewielkiego dobytku, ograniczajacego się do kilku wypchanych plastikowych toreb, leżały rozrzucone butelki-“monopolki”
Nieco dalej,  widziałam jak Tadeusz Kościuszko  przygląda się co się  dziś dzieje w Białym Domu. Stoi nieopodal tego najważniejszego Pierwszego Domu USA , niemal “na wyciągniecie reki”. Nasz polsko-amerykański bohater  wielu lokatorów Białego Domu już widział ( zza światów), i pewnie na przemian jednego podziwiał, innego ganił . Ciekawe jaką ma “patrząc z nieba” opinię o obecnym Strategu?
Lepiej zamilknę… Stanowczo nie będę komentować, bo w czas wojny a właściwie wojen ( a mamy  teraz   najmniej trzy: “war on drugs”, “war on terror”, “war in Irak”). A co się dalej jeszcze szukuje,  to się dopiero zobaczy… W takich czasach nie można krytykować Naczelnego  ani “żadnej decyzji , ktora  jego (???) jest. Te znaki zapytania biorą się stąd iż jest wielu , którzy mają podejrzenia , że decyzje zapadają gdzie indziej.

W ogrodach otaczających Biały Dom kwitną magnolia, forsycje, tulipany, żonkile. Nieliczni turyści zaglądają przez sztachety. Kiedyś  zwiedzało się wnętrza Domu. Stały ogromne kolejki . Dzisiaj już tylko nieliczni  są dopuszczani. Ja zwiedzałam  Biały Dom, kiedy jego lokatorem byl  Ronald Reagan. Minęło już tyle lat od tamtego czasu. A on obciążony bardzo zaawansowaną chorobą Alzheimera ,   nawet już nie wie,  że był prezydentem  największego mocarstwa  i że to on kazał  Gorbaczowowi “ zwalić mur berliński”.  I został wysłuchany. Och,  to był  Prezydent . Tamten do czego się wziął to wychodziło; no niemal wszystko. A  obecny?
Tak więc  zwiedzałam stolicę, oglądając liczne piękne pomniki ,  przypominałam sobie  różne historyczne zdarzenia.  Na trasie mojej  “wyprawy” natknęłam się na  Muzeum Holocaustu, jednego z bardzo licznych   tego typu w Stanach.
W Waszyngtonie pierwotnie miało to być Muzeum Ofiar II Wojny Swiatowej i na ten cel  rząd amerykański przeznaczył plac o ogromnej wartości. Ale  ostatecznie
 “ czynniki” wmówiły rządowi a ten  podatnikom amerykańskim  , że te ofiary to wyłacznie niemal Zydzi. Mamy więc muzeum o  historii  ofiar wojny ale  o nieco zaweżonej skali.  
Na mojej drodze napotykałam budynki  wiele różnych ważnych urzędów, jak Państwowe Archiwa, Mennica czy budynek FBI.  Podziwiałam piękny , w stylu klasycznym budynek Ministerstwa Rolnictwa. Ale  wszystko  to takie  ogromne, bez wdzięku i bezduszne.

 Najbardziej jednak mnie biedną , stęsknioną za wiosną,   mieszkankę Gornego Michigan,  oczarowała  orgia kwiatów, kolorów, zapachów. Drzewa  wiśniowe w liczbie kilku a może kilkunastu tysięcy kwitły jak oszalale. Przysłali je Japończycy w darze przyjaźni w 1912 roku. I choć  “oryginalne” drzewa wymarzły, a te które rosną i kiwtną są  posadzone później , “rodzime” to każdy wspomina tamten początek. Nic też dziwnego iż pod kwitnącymi drzewami raz po raz spotyka się fotografujących się nawzajem Japońskich turystow.
A jakie piękne magnolia kwitną wszędzie!
W początku kwietnia, magnolie , potrząsane wiatrem (  wiało straszliwie) tracily płatki  , ktore tworzyły  blado różowe kobierce na chodnikach .

Dla  mnie prowincjuszki,  Wielka Stolica okazała się szybko męcząca więc pojechałam “za rzekę”. Nieopodal Waszyngtonu jest miasteczko, zwane Georgetown. Mieści się tam jeden z bardziej znanych uniwersytetów amerykańskich. Miasteczko , położone nad Potomakiem jest czyściutkie, dobrze zadbane , zamożne.  Przy głownej ulicy wiele miłych restauracji, wśród ktorych dużym powodzeniem cieszą się restauracje francuskie choć oczywiście nie brak i Mc Donalda czy Burger Kinga. Podobnie jak sklepy , mieszczą się one przy głownej ulicy.
Przedmiotem dumy mieszkańców tego zamożnego miasteczka jest fakt iż zamieszkiwało tu wiele osobistości . Najbardziej znakomitym  mieszkańcem był John F. Kennedy.
W poszukiwaniu domu JFK zwiedziłam  dzielnicę mieszkaniową  charakteryzującą się  
zadbanymi domami  otoczonymi  zwykle miniaturowymi ogródkami .Małe  uliczki wysadzane drzewami, zachęcają do spacerów. W biurze informacji turystycznej dostałam wyczerpujące informacje o tym co można w miasteczku zobaczyć. Nie skorzystałam z oferty jazdy trolejbusem do wybranych obiektów, wyznając zasadę iż najlepiej “zwiedzać  nogami”.

W Georgetown  przez czas długi okres swego życia  mieszkał przyszły lokator Białego Domu, John F. Kennedy. Lista domów, w których mieszkał JFK jest długa.
Zaczyna się od domu przy ulicy 34 th gdzie osiadł  po wygranych wyborach na Kongresmana z Massachusetts.
Pod nr1400 przy tej samej ulicy zamieszkiwał  w latach 1949-1951 . Przeprowadził  tu  mieszkając  wraz z siostrą Eunice.
W latach 1952- 1953 młody Kennedy ubiegajacy się o stanowisko w Senacie wynajął dom przy ulicy N ( ulice  noszą tez nazwy First, Second etc.) pod numerem 1360 . W ogrodzie  zasadził magnolię. Rośnie tam do dziś. W tym samym czasie poznał Jacqueline Bouvier ,  absolwentkę Georgetown University , pracującą w  Washington Times Herald. Jak wiemy, wkrótce została jego żoną, a potem jedną z najbardziej uwielbianych Pierwszych Dam Ameryki.  Po ślubie pp. Kennedy zamieszkali w wynajętym domu przy ulicy Dent Place. Mieszkali tu tylko pięć miesięcy.
W 1957 roku Kennedy kupił dom na  ulicy N pod nr. 3307. Jest to piękny , trzypiętrowy dom  w stylu “federalnym”.  Ten dom został kupiony tuż po urodzeniu się coreczki Karoliny. W roku 1960 kiedy Kennedy ubiegał się o fotel prezydencki  w tym domu Jackie przyjmowała wielu gości, w tym licznych polityków.
Cicha dziś uliczka wyglądać musiała całkiem inaczej w dniach, kiedy Kennedy wygrał wybory . Roiło się od tłumów dziennikarzy, stających w deszczu i wietrze i oczekujących na decyzje co do obsady gabinetu.  Po przeciwnej stronie ulicy stoi dom , na którym tablica obwieszcza iż właściecielka Helen Montgomery zapraszała zziębniętych dziennikarzy do swego mieszkania oferując im kawę i kanapki. Dwa miesiące potem ulica opustoszała. Państwo Kennedy przenieśli się do Białego Domu.
W tym miasteczku przezywali dobre i tragiczne chwile . Jednym z dramatów było przyjście na świat martwego synka.
Do Georgetown wróciła Jacline wraz z dwójką swym dzieci malutkim Johnem i córeczką Karoline , po zabójstwie Kennediego. Skorzystała z zaproszenia Averell Harrimans. To był niezmiernie trudny okres dla rodziny. Tlumy żadnych sensacji dziennikarzy i turystów zalegały ulice, śpiąc w samochodach, urządzajac pikniki na ulicy w nadziei na uchwycenie jakiejsś sensacji.  
Po dziesięciu miesiącach , jak dowiadujemy się z przewodnika , Jackline opuściła Georgetown przenosząc się do Nowego Jorku i nigdy więcej do Georgetown nie wróciła.
W miasteczku, poza domami  zwiazanymi z nazwiskiem Kennediego jest jeszcze kosciół  Swiętej Trójcy, (kościól akademicki ), do którego rodzina uczęszczała .
W miasteczku jest kilka innych historycznych miejsc .
Na szczególną uwagę zasluguje dom położony na kilku akrach ziemi, na wzgórzu zwany Tudor Place. Ten dom należał do wnuczki Marthy Washington. Marta Peter była żoną pierwszego burmistrza Georgetown, Thomasa Pitera . Dom został zakupiony w 1805 roku a pieniądze na zakup między innymi pochodziły ze spadku (osiem tysiecy dolarow), jakie Martha odziedziczyla po dziadku George`u Washingtonie.  Dom z widokiem na Potomak , zaprojektowany został przez tego samego architekta, który projektował  budynek Kongresu. W przeciwieństwie do Kennedych,  rodzina Petera była “przywiązana” do miejsca. Na dobre i na złe. Dom był zamieszkiwany przez kolejne pokolenia od 1805 do 1984. W 1983 zmarł ostatni właściel domu Armistead Peter a dom zamieniony został na muzeum. Historia domu i jego mieszkańców  zwiazana jest z ściśle z historią Stanow.
 Z okien swego domu Martha widziała płonący Kapitol, podpalony przez brytyjskie oddziały. Córka Marthy, Britannia Peter udzieliła swego domu na szpital dla rannych żołnierzy Południa, podczas  krwawej wojny domowej między Północą a Południem. Gośćmi Tudor Place bywali liczni znani Amerykanie jak Robert Lee , prezydent Andrew Jackson, Daniel Webster ( tworca słownika) a takze  francuski generał Lafayette.  Wszystkie przedmioty w tym domu są oryginalne i należały do rodziny. 
To ciekawy obiekt . Jest tu cicho, spokojnie, nostalgicznie. Na pierwszych piętrze domu, do którego wchodzi się po wysokich stromych schodach stoi zielony pluszowy fotel.  Ponad dziewiędziesięcioletnia pierwsza właściecielka posesji , Martha Peter , zasnęła w nim na zawsze.

Pora wracać do hotelu. Jeszcze wstępuję do restauracji francuskiej na kawę. Zamawiam napoleonki. Pyszne! Muszę zapamiętać ten smak, bo u nas na północy nawet nie ma co marzyć o takich ciastkach.
Potem łapię  taksówkę . Znów przejeżdzamy mostem  na Potomaku,  mijamy kwitnące drzewa wiśni , wielu przechodniów, pomnik Kościuszki stojący w centralnym miejscu stolicy . Mijamy pomnik Pulaskiego i  zadomowianych tam  na dobre bezdomnych włóczęgów. Dojeżdżamy do Kapitolu na wysokim wzgórzu i już jesteśmy na miejscu,  w hotelu  Capital Haytt Regency.
Wieczorem uczestniczę w bankiecie, kończącym międzynarodową konferencję , z powodu, której znaleźliśmy się  w Waszyngtonie.
Kulminacyjnym punktem bylo odczytanie listy laureatów międzynarodowej nagrody przyznawanej przez IAMOT. Przyznawana jest  za wybitne osiagniecia badawcze i najlepsze publikacje  w ciągu ostatnich pięciu lat. Jednym z laureatów tej nagrody jest  mój mąż."


Brak komentarzy: