środa, czerwca 14, 2006

Znad Sekwany i L'Oise

Jakiś czas temu w reportażu zatytułowanym "Polski Paryż" napisałam na jego zakończenie: "Moja opowieść pozostanie niedokończona. Każdy dzień bowiem przynosi nowy wątek dla tego tematu. Wiem tylko, iż kiedy łaskawy los pozwoli mi do miasta nad Sekwaną powrocić, znowu ruszę na poszukiwanie polskiego Paryża".
Tak się złożyło iż "łaskawy los" pozwolił mi ponownie wrócić do Paryża i odwiedzić jego okolice malowniczo położone nad rzeką L’Oise. Okolica ta, szczególnie od drugiej połowy XIX wieku, słynęła z tego, iż znani malarze i artyści paryscy szukali tu schronienia od zgiełku wielkiego miasta. Lista wielkich artystów tu zamieszkałych byłaby długa.
Ja, szukająca "poloników", tylko wspomnę iż dzisiaj mieszkają nad L’Oise także polscy artyści. Zbudowali tu swój dom malarka, Agata Praizner, z mężem, Markiem Tomaszewskim pianistą i kompozytorem. Mieszkają od wielu lat wraz z rodzinami Andrzej Malinowski, malarz i Dariusz M. Pelc pianista i pedagog.
* * *
Tegoroczna późnomajowa, krótka podróż do Francji miała charakter czysto rodzinny.
Nasza wnuczka Anne-Sophie, w domu nazywana Zosią, w rocznicę swej Pierwszej Komunii miała uczestniczyć w bardzo szczególnej uroczystości zwanej "profession de foi" czyli "wyznanie wiary". To kościelne wydarzenie poprzedzone zostało trzydniowymi rekolekcjami dzieci w klasztorze sióstr zakonnych na Montmartrze.
Uroczystości zaś odbyły się w sobotę w zabytkowym kościele St. Martin (Świętego Marcina) w podparyskim miasteczku Isle Adam.
Odbyły się one z udziałem rodziców, rodziców chrzestnych, babć, dziadków, kuzynek i przyjaciół rodziny. Kościół nie był więc pusty, ale też trudno powiedzieć by był wypełniony po brzegi. Zaledwie dwadzieścia kilkoro dzieci uczestniczyło w tym wydarzeniu. Nie wiemy co było prawdziwym powodem tego, iż udział był stosunkowo nieduży. Może jednym z czynników był koszt? (Opłaty za pobyt w klasztorze plus wypożyczenie habitu). A może przyczyny były znacznie poważniejsze? Dowiedziałam się przy okazji, iż powołań kapłańskich we Francji jest tak mało, że księża przylatują tu z Polski by wypełniać lukę. Koszty ich pobytu pokrywa strona polska.
Kościoły we Francji są imponujące, piękne, pamiętające czasy odległe, kiedy była ona "perłą w koronie katolicyzmu". Od czasów Rewolucji Francuskiej (a także rządów napoleońskich), kiedy masowo spadały głowy księży i zakonnic, zaczęło sie to zmieniać. Dziś kościoły Francji są opustoszałe, a brak pieniędzy na ich renowację widoczny. Nie można nie dostrzec, iż cenne zabytki kultury religijnej niszczeją. Ani państwo ani wierni, nie mają wystarczajaco szczodrej ręki. Szczęśliwie dla dzieł sztuki sakralnej istnieją muzealnicy.
* * *
Muzeum Cluny w Paryżu poświęcone jest kulturze średniowiecza. Mieści zbiory sztuki sakralnej i dworskiej. Zbiory są bogate. Ilość obrazów, rzeźb, tkanin (arrasów) jest imponująca. Zachwyca.
Muzeum znajdujące się nieopodal dwu słynnych w świecie bulwarów Saint Michael i Saint Germain nie ogranicza się tylko do ekspozycji bogatej kolekcji. Pałac zbudowany kiedyś na miejscu, gdzie były termy rzymskie, jest dobrym miejscem dla prezentacji muzyki średniowiecznej.
Podczas ostatniej wizyty w Cluny trochę zaskoczeni, usłyszeliśmy dobiegające gdzieś z oddali śpiewy. Zeszliśmy na dół do dawnej kaplicy, skąd rozlegała się ta muzyka. Śpiewał zespół kilkunastoosobowy. Byli to studenci (głównie dziewczęta) z Sorbony, specjalizujący się w średniowiecznej muzyce kościelnej i dworskiej. Głosy były piękne a akustyka w Cluny znakomita. Wyszliśmy z muzeum pod mocnym wrażeniem bogactwa sztuki sakralnej. To prawda, iż Francja weszła na szeroką drogę laicyzacji przestrzegając ściśle, zgodnie z konstytucją, rozdziału państwa od Kościoła. Na szczęście, ma jednak poczucie swych silnych kulturowych zwiazków z chrześcijaństwem. I być może zapowiadana w Watykanie, ponowna ewangelizacja Francji okaże się jednak możliwa.
Nieopodal muzeum znajduje się kościół Saint Severin, związany z historią polskiego uchodźctwa. Jest tu obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Tam polscy uchodźcy szukali pocieszenia i łagodzili swe nostalgie. Tam modlili się Mickiewicz, Słowacki i Towiański który przywiòzł ten obraz. Przychodzą do niego także emigranci "ostatniej fali" jak i liczni polscy turyści.
Kościół jest dalej więc w pewnym sensie "polskim kościołem". W nim przez lata celebrował msze święte ksiądz Jacques, którego matka Szwajcarka podczas I Wojny Światowej pracowała w Szwajcarskim Czerwonym Krzyżu pomagając także Polakom. Ksiądz Jacques zmarł kilka lat temu. Odszedł do lepszego świata. Nie wiem, czy ktoś potrafił zapewnić pustkę jaka po nim została.
* * *
Uroczystości kościelne w podparyskiej miejscowości zbiegły się z festynem zorganizowanym przez mieszkańców sąsiedniego "siostrzanego" miasta Parmain. Festyn odbywał się pod hasłem "Zdobywamy dziki zachód".
Miasto zmieniło więc swój charakter, na wzór i podobieństwo osad z westernów masowo produkowanych w Hollywood.
Jadąc do centrum miasta minęliśmy więc kilka białych indiańskich namiotów. W takim "tipi" spaliśmy przed laty na kampingu w Arizonie, nad Wielkim Kanionem (Grand Canyon), przypomniałam sobie.
Po ulicach miasteczka Parmain chodzili bogato zdobieni w tatuaże, półnadzy "Indianie". Nad rzeką l’Oise dzieci i dorośli "ujeżdżali" konie, które w przeciwieństwie do tych dzikich z "zachodu" były nad wyraz spokojne.
Pod budynkiem merostwa pojawiło się więzienie a raczej jedna cela, stali przy niej strażnicy, a inni byli zajęci wypożyczaniem broni, z której strzelano do tarczy. Okazało się, że w naszej rodzinie najcelniej strzela Karolina, skrzypaczka. Udało się jej kilkakrotnie trafić w środek tarczy. Jej ojciec nie okazał się strzelcem wyborowym jak jego córka, ale trafił na tyle blisko środka tarczy, że i on może się zakwalifikować jako "zdobywca dzikiego zachodu". Ani mój mąż ani ja, nie podejmowaliśmy prób sprawdzania swych zdolności snajperskich. Z kilku powodów. Między innymi nie chcieliśmy narażać swego "dziadkowo-babcinego" autorytetu na szwank.
Powszechnie wiadomo, iż Francuzi nie lubią Amerykanów. Ale teraz, dzięki tej imprezie w ktorej uczestniczylam ze spokojem mogę powiedzieć swoim amerykański znajomym, że niechęć Francuzów nie jest ani silna, ani powszechna. Bo gdyby tak było, nikomu nie przyszło by do głowy organizowanie takiej imprezy, na której wszyscy bawili się znakomicie a nad l’ Oise czyli nad "Lajzą" , jak mawiają nasi rodacy tam zamieszkali, "kowbojskie" tańce wykonano z takim samym zacięciem, jak na prawdziwie "Dzikim Zachodzie".
PS. W Parmain, nie boją się "plombier Polonais" (polskiego hydraulika).
Podczas ubiegłorocznego referendum w sprawie przyjęcia Konstytucji Europejskiej głosowano tu na "TAK". Ale jak wiemy, pozostali mieszkańcy Francji głosowali w większości przeciwko.

copy right by Ryszarda L.Pelc

Brak komentarzy: