niedziela, lipca 15, 2007

Weneckie peregrynacje





Josip (Joseph) Brodsky poeta rosyjski, wieloletni mieszkaniec Nowego Jorku, laureat literackiej nagrody Nobla, był wielkim miłośnikiem Wenecji. Przez ponad trzydzieści lat każdego roku zimą przyjeżdżał do tego miasta zbudowanego na lagunie. Tam powstawały jego wiersze. Wenecji poświęcił wiele esejów. W zbiorze “Watermark”(“ Znak Wodny”) zawarł swe wspomnienia i impresje weneckie. Także te ze swej pierwszej wizyty . “Wiele księżyców temu (czytaj: wiele lat temu) kiedy dolar był 870 lirów miałem trzydzieści dwa lata a świat był lżejszy o dwa miliardy dusz (czyt.ludzi)”. Dalej opisuje swoje wrażenia . Znalazł się na stacji Santa Lucia w Wenecji . Jest już po sezonie turystycznym , siedzi więc samotny w barze, obserwuje barmana i kasjerkę, skracając tym oczekiwanie. Czeka na osobę, która miała go spotkać na stacji i odprowadzić do hotelu mieszczącego się przy Akademii (znane muzeum malarstwa weneckiego).
Dalej pisze o ludziach , o spotkaniach z nimi . O swych fascynacjach sztuką włoską i ulubionych miejscach w Wenecji.
W dużej mierze podzielam jego opinie , zachwyty, niepokoje. Wydaje się , że słyszę plusk wody , widzę zielonym mchem porosłe ściany domów nieustannie uderzane falą , liszaje na murach , chodzę po wąskich uliczkach, zaglądam do kawiarni Florian przy placu San Marco, przyglądam się Maurom uderzajacym w wielki dzwon na Bazylice.
Teraz siedząc w domu na północy Stanów Zjednoczonych czytając “Watermark”, razem z Brodskim “spaceruję” nad Canale Grande, przechodzę mostami łaczącymi dwa brzegi lądu, zapuszczam się w ciasne uliczki, odwiedzam trattorie .
I wspominam też cmentarz San Michele, na jednej z wysp Wenecji , gdzie Brodski znalazł swą ostanią przystań. Jego prochy zostały przywiezione z Nowego Jorku. Wciąż jeszcze pamiętam dwoje młodych ludzi z Petersburga na głos czytających wiersze Poety nad Jego grobem. Odebrałam to jak jakiś mistyczny znak, że poezja, zostaje żywa mimo, że Artysta odchodzi. Artysta żyje tak długo jak pamięć o nim.
* * *
Po raz pierwszy byliśmy w Wenecji wiele lat temu. Nasz namiot rozbiliśmy na kampingu w Mestre, w pobliżu Wenecji. Do niej wymarzonej, wyśnionej, “wyczytanej” pojechaliśmy już autobusem. Zwiedzanie zaczęliśmy więc od chyba najbrzydszego miejsca w Wenecji czyli od Piazzale Roma , gdzie wysiedliśmy. Ale wtedy we Włoszech wszystko mnie zachwycało: język, ludzie, architektura, sztuka. Po raz pierwszy mogłam zobaczyć to co do tej pory oglądałam tylko w książkach i albumach poświęconych Włochom i włoskiej sztuce. I mimo iż jakość reprodukcji nie była najlepsza, wystarczało, by się w tej sztuce zakochać. Dopiero potem,kiedy zwiedzaliśmy Włochy zorientowałam się jak ubożuchna była moja wiedza wyniesiona z książek. Bogactwo włoskiego kunsztu było nie do ogarnięcia.
Po Wenecji , zbudowanej na 117 wyspach, poruszaliśmy się pieszo i tramwajami wodnymi . Od Ponte Rialto maszerowaliśmy piechotą , pilnując oznaczeń wiodacych do Placu Swiętego Marka. Tysiące gołębi i jeszcze więcej turystów , kawiarniane stoliki i orkiestry zapełniały plac. Dzwięk dzwonów walczył o lepsze z melodiami Mozarta i argentyńskim tangiem. Przed nami lśniły w słońcu ażurowe ściany Pałacu Dożow, lwy świętego Marka , kołyszące się gondole zacumowane u wybrzeża z widokiem na Canale Grande, kościół Santa Maria della Salute. Przed nami rozciągał się widok na wyspę San Gorgio i wieże kościoła San Gorgio Maggiore .
Spędziliśmy kilka dni w prowincji Venetto. I wiedzieliśmy , że trzeba tu chociaż raz jeszcze powrócić. Ale wtedy nie bardzo wierzyliśmy, iż będzie to jeszcze kiedykolwiek możliwe. A jednak byliśmy tam znowu. Dwukrotnie.
* * *
Zapowiadał się piękny słoneczny dzień. Był czwartek , 27 kwietnia 2006 roku . Pociąg z Mariboru w Słowenii, odjeżdżał o ósmej dwadzieścia rano. Na stację w Wenecji (Stazione Ferrovieria Santa Lucia) przyjechał punktualnie. Była godzina czternasta dwadzieścia jeden.
Kiedy wyszliśmy z dworca otworzyl się przed nami widok na Canale Grande, wielką bryłe kościoła, tłum turystów zmierzających do vaporetto . Nasz hotel był niedaleko, mieścił się w dzielnicy Cannaregio przy ulicy Rio Terra san Leonardo. Doszliśmy tam po paru minutach mijając dziesiątki sklepów ze szkłem z Murano, kandelabrami, maskami karnawałymi. Wszędzie lśniło, skrzylo , olśniewało. Dzieła sztuki mieszały się z tandetą, brzydotą i kiczem. W powietrzu czuło się jakieś podniecenie. Być może dlatego, że zewsząd słychać było nawoływania, rozmowy w wielu językach, śmiechy, muzykę. Myślę, że ta ekscytacja była też w nas. Po wielu latach byliśmy znowu w Wenecji. Ach urok mieszkania w Europie. Tym razem od lutego do połowy lipca mieszkaliśmy w Słowenii.
* * *

W Wenecji zamieszkaliśmy w hoteliku przy ruchliwej ulicy. Ale okna pokoju wychodziły na wąziutką, cichą uliczkę. Okiennice sąsiedniego domu były przymknięte, na parapecie stały doniczki z czerwonymi pelargoniami. Na sznurkach zawieszonych pod oknami suszyła się bielizna .
Wisiała tam podkoszulka. Nic nadzwyczajnego, bo suszącą się bieliznę widać w całej Wenecji . Ale na koszulce był napis ITALY! “To jak powitanie”, pomyślałam z żartobliwie . “Jak u Felliniego”.
Przypomiałam sobie filmy Felliniego, bo zanim zobaczyłam Włochy, “ znałam” je z jego filmów.
* * *
Nie rozpakowując walizki , gnani niecierpliwością, ruszyliśmy na spotkanie z Wenecja. Z tą dzisiejszą , ale chyba głownie z tą jaką zostawiliśmy ponad dwadzieścia lat temu. Na przystanku “Ferrovia”kupiliśmy bilety ważne na trzy dni. Popłynęliśmy do jednego z trzech mostów przerzucanych nad Canale Grande; do Rialto. Pamiętałam, z naszego pobytu przed blisko trzydziestu laty, że gdzieś nieopodal był tu targ. “Jest, taki jak wtedy!”. To tu przed laty kupowaliśmy wielkie kiście ciemnych, niemal czarnych winogron i jedliśmy je siedząc na schodach nad wodą. “Popatrz” mówię do męża ” to było tu, w tym miejscu, te same schody”.
Dziwne, że człowiek pamięta takie nieważne zdarzenia. Teraz kierujemy się w stronę Placu Swiętego Marka. Taki sam jak kiedyś. Tyle tylko, że co krok słyszymy polskich turystow. Chodzą najcześciej w dużych grupach; przeważają wycieczki. Wtedy było ich niewielu.
Plac świętego Marka to wielki salon. Zjeżdżają tu turyści ze świata. Stoją, zadzierają glowy przyglądając się symbolowi Wenecji . W tympanonie nad głównym wejsciem widać ogromnego lwa z głową o ludzkim niemal wyrazie .
Trzyma otwartą księgę z napisem ” Pax tibi Marce evangelista meus”. Przed lwem klęczy Doża , władca Wenecji. Jest to kopia oryginalnej rzeźby pochodzącej z piętnastego wieku. Oryginał został zniszczony w 1797 roku na rozkaz Napoleona. Ostała się tylko głowa Doży, dziś znajdująca się w muzeum. Napoleon podbił Wenecję i doprowadził do upadku trwającej od siódmego wieku Republiki Weneckiej.
Lew jest symbolem Sw. Marka, patrona Wenecji , dlatego też rzeźby lwów napotkać w Wenecji można wszędzie. Najczęściej są to lwy uskrzydlone, jak ten na Piazzetta nieopodal Bazyliki.
Bazylika jest z pewnością jedną z najbardziej znanych budowli świata. Jest eklektyczna, zbudowana w stylach bizantyjskim, romańskim, gotyckim i renesansowym, a mimo to emanuje z niej jakaś niezwykła harmonia. Bazylika została wzniesiona w latach 1063 do 1073 jako miejsce dla grobu Swiętego Marka Ewangelisty, którego ciało ( jak głosi przekaz) zostało wykradzione “od niewiernych”) i przywiezione do Wenecji. Na obejrzenie samej fasady bazyliki można poświęcić wiele godzin, ale jej wnętrze jest jeszcze bogatsze. Wszystko tu lśni i błyszczy w momencie kiedy zapalą się światła. Piękno mozajek bizantyjskich jest oszałamiajace zarowno z powodu mistrzowskiego wykonania jak i ilości scen przedstawiających obrazy z życia świętych, ze starego i nowego testamentu. Pod rzeźbą z zielonego alabastru przypominającą zasłonę złożono relikwie Sw. Marka Ewangelisty. Jedno tylko przeszkadza w tej świątyni. Te nieprzbrane tłumy turystów, dziesiątki przewodników oprowadzających grupy, nie pozwalają na moment skupienia, zadumy, refleksji. No cóż Bazylika dzieli los wielu innych znanych miejsc na ziemi. Podobnie jest w Bazylice Swiętego Piotra w Rzymie, w kaplicy na Jasnej Górze w dniu masowych pielgrzymek tzn. niemal codziennie, w Katedrze Notre Dame w Paryżu. I tak jak tam, także i w Bazylice w Wenecji , wiszą ostrzeżenia przed złodziejami.
* * *
Innym “znakiem rozpoznawczym” Wenecji jest Pałac Dożów; Palazzo Ducale. To wspaniałe dzieło architektury z białego i różowego marmuru, delikatne , koronkowe niemal, od wieków było symbolem sławy i potęgi Republiki Weneckiej. Od 12go wieku rezydował tu Doża, mieścił się rząd, sąd i więzienie. To tu więziony był jeden z najbardziej znanych i najpopularniejszych w świecie Wenecjan- Casanowa.
Udało mu się zbiec z tego dobrze strzeżonego więzienia.
Dodam tylko, że prawdziwa historia Giacomo Casanowy jest tak fascynująca, że zostawiam ją na inną okazję.
Wnętrze Pałacu Dożów zapełniają freski, malowidła najsłynniejszych twórcow Szkoły Weneckiej. Trudno znaleźć wolne od malowideł miejsce. W apartamentach Dożów wiszą obrazy Belliniego, Carpaccio, a także Hieronymusa Boscha. Nie brak Tycjana, znakomitego Veronese czy niezmiernie pracowitego i przedsiębiorczego Tintoretto ( jego obrazy zdobią liczne kościoły weneckie). W jednej z sal Pałacu zawieszono 76 portretów Dożów-władców Wenecji. Jeden z nich jednak nie doznał tego zaszczytu. Oskarżony o zdradę przeciwko Republice, został skazany i ściety. Teraz w ramie wisi jedynie czarny welon hańby.
W tej Sali, wydano podobno ucztę na cześć Henryka II Walezego . Było to podczas jego ucieczki z Polski. Walezy wolał objąć tron francuski niż pozostać polskim królem. Królował w Polsce zaledwie jeden rok.
Podczas uczty miał powiedzieć “Gdybym nie był królem Francji, chciałbym być obywatelem Wenecji.”
Henryk II ( we Francji otrzymał numer III) chciał sprawić gospodarzom przyjemność. Francuski król nie mógł przewidzieć iż za niespełna dwieście lat na Korsyce urodzi się chłopiec,który z kaprala zostanie Cesarzem i doprowadzi do upadku Republikę Wenecką a z Francji, uczyni Republikę.
Sfotografowaliśmy się pod “Mostem Westchnień” jak wszyscy niemal, którzy odwiedzają Wenecję.
Potem staliśmy na molo przed Palazzo Ducale przyglądając się wodnym taksówkom odpływającym w stronę wyspy San Gorgio gdzie w krypcie kościoła spoczywają na wieki weneccy władcy.
Przysłuchiwałam się nawoływaniom gondolierów “gondola, gondola”, podziwiając równocześnie niezwykłe kształty tych łodzi, podobnych trochę do instrumentu muzycznego. I myśłałam , że choć upadają republiki, królestwa i cesarstwa piękno pozostaje. Mija czas , upływają wieki a stworzone wtedy piękno trwa. Ale jest to możliwe tylko wtedy kiedy człowiek potrafi to piękno pielęgnować.
c.d.n.

Brak komentarzy: