środa, lipca 19, 2006

Wieden 2006




Od czterech miesięcy mieszkamy w Europie, częściowo zjednoczonej.
Słowenia jak wiadomo, jest jednym z "młodszych" krajów wspólnoty.
Mieszkamy w Europie "na nowo" parę miesięcy tylko, to prawda, ale może tym większa z tego uciecha. Cieszą nas wszelkie przyjemności europejskie a z europejskimi niedogodnościami zmagamy sie przecież tylko "czasowo".
Jesteśmy w "sercu Europy". Wszędzie stąd blisko.
Na przykład do Gratzu, pięknego starego, austriackiego miasta jest zaledwie godzina jazdy pociągiem. Koszt podróży niewielki. Wygodnym, czystym, pociągiem jedzie się za jedyne siedem i pół euro od osoby. Co prawda w Gratzu trzeba zapłacić blisko dwa euro (1.70) za przejazd tramwajem z dworca do centrum miasta, a kawa, choć równie dobra jak w Mariborze, kosztuje dwa razy tyle.
Gratz jednak koniecznie trzeba zobaczyć, bo jako zabytkowe miasto jest wysoko notowany w przewodnikach turystycznych. I słusznie, bo jest urokliwy, pięknie położony i "do życia". Nota bene, Polaków musi być tam sporo, bo w kiosku na dworcu można kupić polskie tygodniki wydawane w Niemczech.
Możemy też bezpośrednim pociągiem wybrać się na zwiedzanie Wenecji.
Wyjeżdża się z "naszego" Mariboru rano a już wczesnym popołudniem wysiada się na stacji Santa Lucia w Wenecji. Tam czekają "vaporetta", które płynąc po Canale Grande zawiozą nas do Ponte Rialto albo do bazyliki Świętego Marka.
Jeżeli komuś dane było przemierzać ogromne przestrzenie Stanów czy Kanady, Europa nagle wydaje się mała. Korzystamy więc z tego i o ile tylko staje się to możliwe …ruszamy w drogę.
Najczęściej podróżujemy we dwoje, czasami z "grupą".
* * *
Niedawno dostaliśmy zaproszenie do wzięcia udziału w wycieczce do Wiednia. W programie był udział w spotkaniu na jednym z wiedeńskich uniwersytetów, poświęconym transformacjom w zakresie szkolnictwa wyższego (wspólnota europejska!), zwiedzanie miasta i kolacja na Grinzingu.
Zaproszenie do udziału w "wyprawie wiedeńskiej" przyjęliśmy z radością.
Parę dni potem, kilka minut przed godziną szóstą rano stawiliśmy się na miejscu zbiórki.
W podróży towarzyszyla nam przewodniczka, która jak się wkrótce okazało, znała doskonale historię.
Zaskoczyła nas niezmiernie przyjemnie tym, że wiele uwagi poświęciła nie tylko minionej dawno wielkości Austrii i jej monarchom, ale także roli Jana III Sobieskiego w zwycięstwie nad wojskami tureckimi w 1683 roku. Jak wiemy, Kara Mustafa poniósł klęskę tak poważną iż państwo otomańskie nigdy się z niej nie podniosło.
Myślę więc, że warto dla przypomnienia przytoczyć kilka epizodów związanych z historią owej słynnej bitwy, która stała się symbolem obrony chrześcijańskiej Europy przed zalewem tureckim.
* * *
W 1682 na Węgrzech wybuchlo powstanie przeciwko panujacym Habsburgom. Powstanie padło, ale to wydarzenie pociągnęło za sobą poważne następstwa. "Wielka porta" pod wodzą Kara Mustafy była gotowa do wojny przeciw Cesarstwu.
Przewidując zagrożenie, cesarz austriacki Leopold I 1 kwietnia 1683 zawarł przymierze z królem Polski Janem III Sobieskim.
Obaj zobowiązali się do udzielenia sobie wzajemnie pomocy w przypadku zagrożenia.
Król polski widząc niebezpieczeństwo obwarował Lwów i Kraków. Turecka orda uderzyła jednak (a może dzięki temu!) na Wiedeń. Przez dwa miesiące wojska austriackie dzielnie broniły miasta.
3 września przybyła odsiecz. Jan III Sobieki zgromadził 27 tysięcy wojska w tym 25 pułków słynnej husarii. Wojska zatrzymały się w Tulin nad Dunajem.
Ponad sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy niemieckich, austriackich i polskich pod wodzą Sobieskiego stanęło do walki przeciwko armii liczącej ponad sto tysięcy.
Skuteczna taktyka Sobieskiego przyniosła zwycięstwo. Turcy przerażeni widokiem husarii zaczęli uciekać w popłochu. Jak podaje Jan Wimmer w swej książce "Wiedeń 1683. Dzieje kampanii i bitwa" straty tureckie wynosiły dziesięć tysięcy zabitych i pięć tysięcy rannych. Po naszej stronie zginęło tysiąc pięciuset rycerzy a dwa i pół tysiąca było rannych.
Po zwycięstwie Jan III Sobieski w liście do papieża Innocentego XI napisał "vinimus, vidimus et Deus vicit" ( przyszliśmy, zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył). Wraz z listem wysłany został na znak zwycięstwa zdobyty zielony sztandar Proroka.
O swym sukcesie pod Wiedniem tak pisał Jan III Sobieski do żony Marysieńki "Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu jakiego wieki przeszłe nigdy nie słyszały."
Z pewnością spostrzeżenie zwycięskiego króla Polski było słuszne. Niestety, jak wiemy także tego sukcesu nie potrafiono wykorzystać. W ciągu następnego stulecia Austria była jednym z trzech mocarstw, które pozbawiły Polskę niepodległości.
* * *
Wiedeń 2006 nie żyje wspomnieniami VICTORII 1683 nad państwem otomańskim ale Rokiem Mozartowskim. Wszędzie widoczne są dowody tego zainteresowania Geniuszem. Powodem tych celebracji stała się dwieście pięćdziesiąta rocznica Jego urodzin.
Początek obchodów przypadł na 28 stycznia i trwać będzie aż do końca roku.
Mozart urodził się w Salzburgu. O mieście mówi się dziś, iż "Mozart mógłby istnieć bez Salzburga, ale dzisiejszy Salzburg nie istnialby bez Mozarta". Zapewne jest w tym część prawdy. Tam zjeżdżają turyści nie tylko z powodu slynnego pałacu arcybiskupa Marcusa Sitticusa ze sławnymi "Wasserespiele" (fontannami wytryskującymi z ukrytych miejsc). Przyjeżdzają by obejrzeć dom, w którym urodził się Mozart. Tam ów "wunderkind" czyli cudowne dziecko, zaczynało swą muzyczną karierę pod okiem ambitnego i bardzo wymagającego ojca, Leopolda. Ojciec był świadomy geniuszu syna i czuwał nad nim niemal przez całe swe życie. Był też znakomitym impresariem. Potrafił swoje dzieci zaprezentować na dworze cesarskim.
Z Wiedniem Mozart związał się na resztę swego życia w wieku dwudziestu pięciu lat, kiedy został wyrzucony z pracy z powodu licznych konfliktów. Zaczął niezależny byt, z dala od dworu arcybiskupa salzburskiego.
Mozart w Wiedniu podejmował się wielu prac: komponował na zamówienie, uczył gry na fortepianie, komponował opery, reżyserował, dawał koncerty. Ożenił się z Constanze Weber. Rodziły się dzieci. Było ich sześcioro, ale tylko dwóch chłopców weszło w wiek dojrzały.
Sukcesy wirtuozowskie, jak widać, nie szły niestety w parze z pełnią szczęścia osobistego.
* * *
Dla uczczenia rocznicy, jak się dowiedziałam, Wiedeń zainwestował 30 milionów euro. Zaproszono orkiestry, wybitnych artystów występujących podczas rozlicznych koncertow. Wiele pochłonęła renowacja obiektów w jakimś sensie zwiazanych z Mozartem.
Turyści i mieszkańcy Wiednia mają powód do satysfakcji.
"Jak się to dzieje, że nagle wśród nas, zwykłych ludzi, pojawiają się tacy geniusze jak Mozart? Jak wyrastają z tej przeciętnosci i zwyczajności, jaka nas zewsząd otacza?" - możemy się zastanawiać.
Na Domgasse 5, jest ostatnie, i jedyne, jakie się zachowało do dziś, wiedeńskie mieszkanie Constanze i Wolfganga Mozartów.
Po długim remoncie, z początkiem 2006 roku otwarto tu mozartowskie muzeum. Wystawa, otwarta 10 stycznia, będzie otwarta do 31 grudnia 2006 roku.
Mozart wynajmował mieszkanie na pierwszym piętrze, ale cały budynek przeznaczono na prezentację dokumentow i obrazów zwiazanych z Wiedniem, z Jego twórczością i życiem osobistym.
Jest to wystawa niezmiernie intersująca, myślę, że nie tylko dla znawców i badaczy życia i twórczości Mozarta, ale dla każdego z nas.
Na najwyższym piętrze przyglądamy się Wiedniowi w czasach Mozarta.
Jest obraz przedstawiający panoramę Wiednia, mapa Wiednia, widok audytorium w teatrze wiedeńskim. Jest naturalnie ( jakżeby inaczej!) obraz płodnego Canaletta "Widok na Mehlmarkt".
Jest dokument poświadczający zatrudnienie Mozarta na dworze cesarskim (czekał na to zatrudnienie kilka lat!), podanie Mozarta o pracę w charakterze dyrygenta w katedrze wiedeńskiej (Św. Stefana), bilet na koncert Mozarta.
Wśród licznych faksymilii wypatrzeć można też dokument potwierdzajcy przynależność Mozarta do loży masońskiej z 1784 roku i kontrakt małżenski z 3 sierpnia 1782, zawarty pomiędzy Mozartem a Constanze Weber.
Z licznych eksponowanych tam obrazów patrzą na nas ludzie, znaczący w epoce Mozarta, wielcy politycy, znani mecenasi sztuki.
Schodzimy na kolejne piętro by wejść w muzyczny świat mozartowski. "Witają" nas Haydn, Salieri, Clementi - wielcy i uznani kompozytorzy.
Haydn był jednym z tych, którzy wcześnie i w pełni uznali geniusz Mozarta. Leopoldowi Mozartowi powiedział: "Przysięgam na Boga, że pański syn jest największym kompozytorem jakiego znam".
Na wystawie nie zabrakło faksymili rękopisu słynnego Requiem (pamiętacie Państwo film "Amadeus"?). W tym domu na Domgasse powstały słynne opery Don Giovanni, Wesele Figara, Cosi fan Tutte.
Na pierwszym piętrze znajduje się mieszkanie, które wynajmował Mozart.
Nie ma tu sprzętów, poza kołyską stojącą w jednym z pokoi, będącym sypialnią Mozarta. W "inwentarzu pośmiertnym", przeczytać można, iż w mieszkaniu Mozarta zostało tylko małżenskie łóżko i kołyska.
Możemy obejrzeć portrecik synów, Carla Thomasa i Franza Xavera Wolfganga.
Z okna sypialni Mozarta jest widok na wąską ulicę. Jest wyludniona. Wycieczka uczniów, którą spotkaliśmy przy wejściu do budynku już dawno poszła dalej. Domgasse, położona tuż przy katedrze jest cicha. Ale wystarczy zrobić kilkadziesiąt kroków a znów znajdziemy się na ruchliwej trasie turystycznej. Na placu przed katedrą Św. Szczepana (jak piszą przewodniki polskie) albo Św. Stefana, jak czytamy we wszystkich innych przewodnikach świata, toczy się życie.
W katedrze Mozart podobno brał ślub, grywał na organach i zgodnie z tym co podają badacze, tam odbyło się nabożenstwo żałobne po jego śmierci. Uczestniczyła w nim rodzina i garstka przyjaciół. Po ceremoniach kościelnych doczesne szczątki Mozarta wrzucono do wspólnego grobu. Nie jest więc znane miejsce, gdzie został pochowany. Na cmentarzu Św. Marka wzniesiono w 1891 roku symboliczny nagrobek, upamiętniający kompozytora.
Wolfgang Amadeus Mozart zmarł w wieku trzydziestu pięciu lat. Jego muzyka żyje do dziś.
* * *
Kiedy się jest w Wiedniu, mówią bywalcy, należy przejść się po "Ringu", zjeść "Sacher torte" w kawiarni Sacher, zajrzeć na plac przed pałacem, pokłonić się Marii Teresie na pomniku przed Hofburgiem. A wieczorem koniecznie pojechać na Grinzing.
Skoro jest się "nad pięknym, modrym Dunajem" nie wolno takiej okazji opuścić.
Tak więc nasza wycieczka, po zwiedzeniu skarbca w Hofburgu, po wysłuchaniu historii słynnej Hiszpańskiej Szkoły Jeździeckiej i zrobieniu zdjęć na tle konnych dorożek, na kolację udała się na Grinzing.
Jedzenie w przytulnej restauracji było obfite, muzyka (skrzypce, harmonia i głos kobiecy) na wpół folklorystyczna, na pół klasyczna tworzyły wlaściwy, "grinzingowski" nastrój. Przy stołach biesiadowali Austriacy, Słoweńcy (z nami włacznie) i spora grupa Japończyków.
Z Wiednia odjeżdżaliśmy pełni wrażeń i z przekonaniem, że należy znów tu jeszcze kiedyś zawitać. W drodze, na przemian nucąc cichutko walce Straussa i "Eine Kleine Nachtmusik" patrzyłam na ogromny, nisko nad ziemią wiszący pomarańczowy ksieżyc. Było w tej nocy coś magicznego. Co? Nie wiem. Może to coś zostało z atmosfery "Zaczarowanego Fletu"?
Od redakcji: W tle sluchasz - miły Czytelniku - allegro z "Eine kleine Nachtmusik" Wolfanga Amadeusza Mozarta.

Brak komentarzy: