Kiedy piszę o Francji
mam przekonanie, ze nie jest to temat skończony i do niego nie raz będę
wracać. “Moja opowieść pozostanie
niedokończona. Każdy dzień bowiem
przynosi nowy watek tego tematu. Wiem tylko , iż kiedy łaskawy los
pozwoli mi do miasta nad Sekwaną powrocić, znowu ruszę na poszukiwanie
“polskiego Paryża” tak kiedyś napisałam na zakończenie jednego z moich
reportaży.
I znow “łaskawy los” pozwolił mi ponownie
wrócić do Paryża i odwiedzić jego okolice malowniczo położone na rzeką L’Oise .
Okolica ta szczegolnie od drugiej połowy XIX wieku słynęła z tego, iż znani
malarze i artyści paryscy szukali tu schronienia od zgiełku wielkiego miasta.
Lista wielkich artystów tu zamieszkałych byłaby długa.
Ja, szukająca “poloników”, tylko wspomnę iż
dzisiaj mieszkają na L’Oise także polscy artyści. Zbudowali tu swój dom
malarka, Agata Praizner, z mężem, Markiem Tomaszewskim pianistą i kompozytorem. Mieszkają od wielu lat wraz z rodzinami Andrzej
Malinowski, malarz i Dariusz M.Pelc pianista i pedagog .
* * *
Nasza późnomajowa, krótka podróż
do Francji miała charakter czysto rodzinny .
Nasza wnuczka Anne-Sophie, w domu nazywana
Zosią, w rocznicę swej Pierwszej Komunii miała uczestniczyć w bardzo szczególnej
uroczystości zwanej “profession de foi” czyli “wyznanie wiary”. To kościelne
wydarzenie poprzedzone zostało trzydniowymi
rekolekcjami dzieci w klasztorze sióstr zakonnych na Montmartrze.
Uroczystości zaś odbyły się w
sobotę w zabytkowym kościele St.Martin (Swiętego Marcina) w podparyskim miasteczku Isle Adam.
Odbyły się one z udziałem
rodziców, rodziców chrzestnych, babć, dziadków, kuzynek i przyjaciół
rodziny. Kosciół nie był więc pusty, ale też trudno powiedzieć by był wypełniony
po brzegi. Zaledwie dwadzieścia kilkoro dzieci uczestniczyło w tym wydarzeniu. Nie
wiemy co było prawdziwym powodem tego, iż udział był stosunkowo nieduży. Może
jednym z czynników był koszt? (Opłaty za pobyt w klasztorze plus wypożyczenie
habitu). A może przyczyny były znacznie poważniejsze? Dowiedziałam się przy
okazji, iż powołań kapłańskich we Francji jest tak mało, że księża przylatują
tu z Polski by wypełniać lukę. Koszty ich pobytu pokrywa strona polska.
Kościoły we Francji są imponujące
, piękne, pamiętające czasy odległe, kiedy była ona “perłą w koronie katolicyzmu”. Od
czasow Rewolucji Francuskiej ( a także rządów napoleońskich), kiedy masowo
spadały głowy ksieży i zakonnic, zaczęło sie to zmieniać. W przeciwieństwie do
kościołów w Polsce restaurowanych pieczołowicie I kosztownie, kościoły Francji są opustoszałe, a brak pieniędzy na ich
renowację widoczny. Nie można nie dostrzec, iż cene zabytki kultury religijnej niszczeją.
Ani państwo ani wierni, nie mają wystarczajaco szczodrej ręki. Szczęśliwie dla
dzieł sztuki sakralnej, istnieją muzealnicy.
Muzeum Cluny w Paryżu poświęcone
jest kulturze średniowiecza. Mieści zbiory sztuki sakralnej i dworskiej. Zbiory są bogate. Ilość obrazow, rzeźb,tkanin (
arrasow) jest imponujące. Zachwyca.
Muzeum znajdujące się nieopodal
dwu słynnych w świecie bulwarów Saint Michael i Saint Germain nie ogranicza się
tylko do ekspozycji bogatej kolekcji. Pałac zbudowany kiedyś na miejscu, gdzie
były termy rzymskie, jest dobrym miejscem dla prezentacji muzyki średniowiecznej.
Podczas ostatniej wizyty w Cluny trochę zaskoczeni, usłyszeliśmy
dobiegające gdzieś z oddali śpiewy. Zeszliśmy na dół do dawnej kaplicy, skąd
rozlegała się ta muzyka. Spiewał zespół kilkunastoosobowy. Byli to studenci
(głownie dziewczęta) z Sorbony, specjalizujący się w średniowiecznej muzyce
kościelnej i dworskiej. Głosy były piękne a akustyka w Cluny
znakomita. Wyszliśmy z muzeum pod mocnym wrażeniem bogactwa sztuki sakralnej. To prawda, iż Francja
weszła na szeroką drogę laicyzacji przestrzegając ściśle, zgodnie z konstytucją, rozdziału państwa
od Koscioła. Na szczęście, ma jednak poczucie swych silnych kulturowych
zwiazków z chrześcijaństwem. I być może zapowiadana w Watykanie, ponowna
ewangelizacja Francji okaże się jednak możliwa.
Nieopodal muzeum znajduje się kościół Saint Severin ,
związany z historią polskiego uchodźctwa. Jest tu obraz Matki Boskiej
Ostrobramskiej. Tam polscy uchodźcy szukali pocieszenia i łagodzili swe
nostalgie. Tam modlili się Mickiewicz,
Słowacki i Towiański który przywiòzł ten obraz. Przychodzą do niego także emigranci
“ostatniej fali” jak I liczni polscy turyści.
Kosciòł jest dalej więc w pewnym sensie ”polskim” kościołem.W
nim przez lata celebrował msze święte ksiądz Jacques, ktòrego matka
Szwajcarka podczas I Wojny Swiatowej pracowała w Szwajcarskim Czerwonym Krzyżu pomagając
także Polakom. Ksiądz Jacques zmarł kilka lat temu. Odszedł do lepszego świata. Nie wiem, czy ktoś
potrafił zapewnić pustkę jaka po nim została.
Uroczystości kościelne w podparyskiej
miejscowości zbiegły się z festynem zorganizowanym przez mieszkańców
sąsiedniego “siostrzanego” miasta Parmain. Festyn odbywał się pod hasłem “Zdobywamy dziki zachód”.
Miasto zmieniło więc swój
charakter, na wzór i podobieństwo osad z
westernów masowo produkowanych w Hollywood
.
Jadąc do centrum miasta minęliśmy
więc kilka białych indiańskich namiotów, takim w jakim przed laty spaliśmy nad
Grand Canionem w Arizonie.Po ulicach miasteczka Parmain chodzili bogato zdobieni w tatuaże, półnadzy “Indianie”.
Nad rzeką l’Oise dzieci i dorośli
“ujeżdżali” konie, które w przeciwieństwie do tych dzikich z “zachodu”były nad
wyraz spokojne.
Pod budynkiem merostwa pojawiło
się więzienie a raczej jedna cela, stali przy niej strażnicy, a inni byli
zajęci wypożyczaniem broni, z której strzelano do tarczy. Okazało się, że w
naszej rodzinie najcelniej strzela Karolina, skrzypaczka. Udało się jej
kilkakrotnie trafić w środek tarczy. Jej
ojciec, nie okazał się strzelcem wyborowym jak jego córka, ale trafił na tyle
blisko środka tarczy, że i on może się zakwalifikować jako “zdobywca dzikiego
zachodu”. Ani mój mąż ani ja, nie podejmowaliśmy prób sprawdzania swych
zdolności snajperskich. Z kilku powodów. Między innymi nie chcieliśmy narażać
swego “dziadkowo-babcinego” autorytetu na szwank.
Powszechnie panuje przekonanie, iż Francuzi nie lubią Amerykanów. Ale teraz,
dzięki tej imprezie, w ktorej uczestniczylam ze spokojem mogę powiedzieć swoim
amerykański znajomym, że niechęć Francuzów nie jest ani silna, ani powszechna. Bo gdyby tak było,
nikomu nie przyszło do głowy organizowanie takiej imprezy, na której wszyscy
bawili się znakomicie a nad l’ Oise czyli nad “Lajzą” , jak mawiają nasi rodacy
tam zamieszkali. “Kowbojskie ” tańce wykonano tam z takim samym zacięciem , jak
na prawdziwie “Dzikim Zachodzie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz