"Kiedy zakwita magnoliowe drzewo
i park zielonym zmąca sie obłokiem
słyszę Twój śpiew nad brzegiem Potomaku
w uśpione płatkiem wiśniowym wieczory..."
Przeczytalam i "fala wspomnien" ruszyla. Tez stalam nad brzegiem Potomaku, sluchalam spiewu ptakow i podziwialam bialorozowe drzewa wisni i drzewa magnolii obsypane kwiatami....Ja jednak, oszolomiona wielka metropolia nie sluchalam uwaznie o czym spiewal ptak nad Potomakiem. Pobyt w Waszyngtonie opisalam.
A bylo to tak....
O kwitnących wiśniach
i pamiątkach przeszłości.
Parę kwietniowych dni roku
2004 go bawiłam w stolicy, w Waszyngtonie.
Mój mąż, Karol pracowicie spędzał czas na międzynarodowej naukowej konferencji
zorganizowanej przez IAMOT (International Association for Managent of
Technology). Ja natomiast zwiedzałam miasto i okolice.
Może to brzmi zabawnie, ale
najbardziej w stolicy ucieszyło mnie to, że już w początku kwietnia mają prawdziwą wiosnę . Widziałam, choć z
trudem wierzyłam, bo u nas nad Superior ciągle jeszcze śnieg o tej porze nie chce znikać.
Po Waszyngtonie spacerowałam pokonując
kilometry od Kapitolu do Białego Domu i
z powrotem . Przemierzałam rozległe sale muzeów Corcoran , Freer, Instytutu Smithsona. Zatrzymywałam się w Galerii Narodowej przed nakomitymi obrazami
w tym dziełami włoskich malarzy; Bronzino
, Da Vinci , Fra Angelico.
Oglądałam obrazy “szalonego” i niezwykle utalentowanego Hiszpana Salvadora
Dali
( stulecie urodzin przypada w tym
roku,) wypożyczone z największego w Stanach, a podobno i w świecie,
prywatnego muzeum “Dali” w St. Petersburgu na Florydzie.
Doszłam też do pięknego pomnika Kazimierza Pułaskiego, stojącego przy placu Wolnosci “Freedom Plaza”. Cieszy bardzo, że nasz dzielny bohater Pułaski
, uznany oficjalnie za ojca amerykańskiej kawalerii, strzeże nam tu Wolności.
Pomnik podziwiało wraz ze mną kilku bezdomnych. Wyglądali na zadomowionych. Obok
ich niewielkiego dobytku,
ograniczajacego się do kilku wypchanych plastikowych toreb, leżały rozrzucone
butelki-“monopolki”
Nieco dalej, widziałam jak Tadeusz Kościuszko przygląda się co się dziś dzieje w Białym Domu. Stoi nieopodal
tego najważniejszego Pierwszego Domu USA , niemal “na wyciągniecie reki”.
Nasz polsko-amerykański bohater wielu
lokatorów Białego Domu już widział ( zza światów), i pewnie na przemian jednego
podziwiał, innego ganił . Ciekawe jaką ma “patrząc z nieba” opinię o obecnym
Strategu?
Lepiej zamilknę… Stanowczo nie będę komentować, bo w czas wojny a
właściwie wojen ( a mamy teraz najmniej trzy: “war on drugs”, “war on
terror”, “war in Irak”). A co się dalej jeszcze szukuje, to się dopiero zobaczy… W takich czasach nie
można krytykować Naczelnego ani “żadnej
decyzji , ktora jego (???) jest. Te
znaki zapytania biorą się stąd iż jest wielu , którzy mają podejrzenia , że
decyzje zapadają gdzie indziej.
W ogrodach otaczających Biały Dom kwitną magnolia, forsycje, tulipany,
żonkile. Nieliczni turyści zaglądają przez sztachety. Kiedyś zwiedzało się wnętrza Domu. Stały ogromne
kolejki . Dzisiaj już tylko nieliczni są
dopuszczani. Ja zwiedzałam Biały Dom,
kiedy jego lokatorem byl Ronald Reagan.
Minęło już tyle lat od tamtego czasu. A on obciążony bardzo zaawansowaną
chorobą Alzheimera , nawet już nie wie,
że był prezydentem największego mocarstwa i że to on kazał Gorbaczowowi “ zwalić mur berliński”. I został wysłuchany. Och, to był Prezydent . Tamten do czego się wziął to
wychodziło; no niemal wszystko. A obecny?
Tak więc zwiedzałam stolicę,
oglądając liczne piękne pomniki ,
przypominałam sobie różne
historyczne zdarzenia. Na trasie mojej “wyprawy” natknęłam się na Muzeum Holocaustu, jednego z bardzo licznych tego
typu w Stanach.
W Waszyngtonie pierwotnie miało to być Muzeum Ofiar II Wojny Swiatowej i
na ten cel rząd amerykański przeznaczył
plac o ogromnej wartości. Ale ostatecznie
“ czynniki” wmówiły rządowi a ten
podatnikom amerykańskim , że te ofiary to wyłacznie niemal Zydzi. Mamy
więc muzeum o historii ofiar wojny ale o nieco zaweżonej skali.
Na mojej drodze napotykałam budynki wiele różnych ważnych urzędów, jak Państwowe
Archiwa, Mennica czy budynek FBI. Podziwiałam piękny , w stylu klasycznym
budynek Ministerstwa Rolnictwa. Ale wszystko to takie ogromne, bez wdzięku i bezduszne.
Najbardziej jednak mnie biedną ,
stęsknioną za wiosną, mieszkankę
Gornego Michigan, oczarowała orgia kwiatów, kolorów, zapachów. Drzewa wiśniowe w liczbie kilku a może kilkunastu
tysięcy kwitły jak oszalale. Przysłali je Japończycy w darze przyjaźni w 1912
roku. I choć “oryginalne” drzewa
wymarzły, a te które rosną i kiwtną są
posadzone później , “rodzime” to każdy wspomina tamten początek. Nic też
dziwnego iż pod kwitnącymi drzewami raz po raz spotyka się fotografujących się
nawzajem Japońskich turystow.
A jakie piękne magnolia
kwitną wszędzie!
W początku kwietnia, magnolie
, potrząsane wiatrem ( wiało straszliwie)
tracily płatki , ktore tworzyły blado różowe kobierce na chodnikach .
Dla mnie prowincjuszki, Wielka Stolica okazała się szybko męcząca
więc pojechałam “za rzekę”. Nieopodal Waszyngtonu jest miasteczko, zwane Georgetown. Mieści się
tam jeden z bardziej znanych uniwersytetów amerykańskich. Miasteczko , położone
nad Potomakiem jest czyściutkie, dobrze zadbane , zamożne. Przy głownej ulicy wiele miłych restauracji,
wśród ktorych dużym powodzeniem cieszą się restauracje francuskie choć
oczywiście nie brak i Mc Donalda czy Burger Kinga. Podobnie jak sklepy ,
mieszczą się one przy głownej ulicy.
Przedmiotem dumy mieszkańców
tego zamożnego miasteczka jest fakt iż zamieszkiwało tu wiele osobistości .
Najbardziej znakomitym mieszkańcem był
John F. Kennedy.
W poszukiwaniu domu JFK zwiedziłam
dzielnicę mieszkaniową charakteryzującą się
zadbanymi domami otoczonymi
zwykle miniaturowymi ogródkami .Małe uliczki wysadzane drzewami, zachęcają do
spacerów. W biurze informacji turystycznej dostałam wyczerpujące informacje o
tym co można w miasteczku zobaczyć. Nie skorzystałam z oferty jazdy trolejbusem
do wybranych obiektów, wyznając zasadę iż najlepiej “zwiedzać nogami”.
W Georgetown przez czas
długi okres swego życia mieszkał
przyszły lokator Białego Domu, John F. Kennedy. Lista domów, w których mieszkał
JFK jest długa.
Zaczyna
się od domu przy ulicy 34 th gdzie osiadł po wygranych wyborach na Kongresmana z Massachusetts.
Pod
nr1400 przy tej samej ulicy zamieszkiwał
w latach 1949-1951 . Przeprowadził tu mieszkając
wraz z siostrą Eunice.
W
latach 1952- 1953 młody Kennedy ubiegajacy się o stanowisko w Senacie wynajął
dom przy ulicy N ( ulice noszą tez nazwy
First, Second etc.) pod numerem 1360 . W ogrodzie zasadził magnolię. Rośnie tam do dziś. W tym samym
czasie poznał Jacqueline Bouvier , absolwentkę Georgetown University
, pracującą w Washington Times Herald.
Jak wiemy, wkrótce została jego żoną, a potem jedną z najbardziej uwielbianych
Pierwszych Dam Ameryki. Po ślubie pp. Kennedy zamieszkali w wynajętym domu przy
ulicy Dent Place.
Mieszkali tu tylko pięć miesięcy.
W
1957 roku Kennedy kupił dom na ulicy N pod
nr. 3307. Jest to piękny , trzypiętrowy dom w stylu “federalnym”. Ten dom został kupiony tuż po urodzeniu się
coreczki Karoliny. W roku 1960 kiedy Kennedy ubiegał się o fotel
prezydencki w tym domu Jackie
przyjmowała wielu gości, w tym licznych polityków.
Cicha
dziś uliczka wyglądać musiała całkiem inaczej w dniach, kiedy Kennedy wygrał
wybory . Roiło się od tłumów dziennikarzy, stających w deszczu i wietrze i
oczekujących na decyzje co do obsady gabinetu.
Po przeciwnej stronie ulicy stoi dom ,
na którym tablica obwieszcza iż właściecielka Helen Montgomery zapraszała
zziębniętych dziennikarzy do swego mieszkania oferując im kawę i kanapki. Dwa
miesiące potem ulica opustoszała. Państwo Kennedy przenieśli się do Białego
Domu.
W
tym miasteczku przezywali dobre i tragiczne chwile . Jednym z dramatów było
przyjście na świat martwego synka.
Do
Georgetown
wróciła Jacline wraz z dwójką swym dzieci malutkim Johnem i córeczką Karoline ,
po zabójstwie Kennediego. Skorzystała z zaproszenia Averell Harrimans. To był
niezmiernie trudny okres dla rodziny. Tlumy żadnych sensacji dziennikarzy i
turystów zalegały ulice, śpiąc w samochodach, urządzajac pikniki na ulicy w
nadziei na uchwycenie jakiejsś sensacji.
Po
dziesięciu miesiącach , jak dowiadujemy się z przewodnika , Jackline opuściła Georgetown przenosząc się do Nowego Jorku i nigdy więcej
do Georgetown
nie wróciła.
W
miasteczku, poza domami zwiazanymi z
nazwiskiem Kennediego jest jeszcze kosciół Swiętej Trójcy, (kościól akademicki ), do
którego rodzina uczęszczała .
W
miasteczku jest kilka innych historycznych miejsc .
Na
szczególną uwagę zasluguje dom położony na kilku akrach ziemi, na wzgórzu zwany
Tudor Place.
Ten dom należał do wnuczki Marthy Washington.
Marta Peter była żoną pierwszego burmistrza Georgetown, Thomasa Pitera . Dom został
zakupiony w 1805 roku a pieniądze na zakup między innymi pochodziły ze spadku (osiem
tysiecy dolarow), jakie Martha odziedziczyla po dziadku George`u
Washingtonie. Dom z widokiem na Potomak
, zaprojektowany został przez tego samego architekta, który projektował budynek Kongresu. W przeciwieństwie do Kennedych,
rodzina Petera była “przywiązana” do
miejsca. Na dobre i na złe. Dom był zamieszkiwany przez kolejne pokolenia od
1805 do 1984. W 1983 zmarł ostatni właściel domu Armistead Peter a dom
zamieniony został na muzeum. Historia domu i jego mieszkańców zwiazana jest z ściśle z historią Stanow.
Z okien swego domu Martha widziała płonący
Kapitol, podpalony przez brytyjskie oddziały. Córka Marthy, Britannia Peter
udzieliła swego domu na szpital dla rannych żołnierzy Południa, podczas krwawej wojny domowej między Północą a
Południem. Gośćmi Tudor Place bywali liczni znani Amerykanie jak Robert Lee ,
prezydent Andrew Jackson, Daniel Webster ( tworca słownika) a takze francuski generał Lafayette.
Wszystkie przedmioty w tym domu są oryginalne i należały do
rodziny.
To
ciekawy obiekt . Jest tu cicho, spokojnie, nostalgicznie. Na pierwszych piętrze
domu, do którego wchodzi się po wysokich stromych schodach stoi zielony pluszowy
fotel. Ponad dziewiędziesięcioletnia pierwsza
właściecielka posesji , Martha Peter , zasnęła w nim na zawsze.
Pora
wracać do hotelu. Jeszcze wstępuję do restauracji francuskiej na kawę. Zamawiam
napoleonki. Pyszne! Muszę zapamiętać ten smak, bo u nas na północy nawet nie ma
co marzyć o takich ciastkach.
Potem
łapię taksówkę . Znów przejeżdzamy
mostem na Potomaku, mijamy kwitnące drzewa wiśni , wielu
przechodniów, pomnik Kościuszki stojący w centralnym miejscu stolicy . Mijamy
pomnik Pulaskiego i zadomowianych
tam na dobre bezdomnych włóczęgów.
Dojeżdżamy do Kapitolu na wysokim wzgórzu i już jesteśmy na miejscu, w hotelu Capital Haytt Regency.
Wieczorem
uczestniczę w bankiecie, kończącym międzynarodową konferencję , z powodu,
której znaleźliśmy się w Waszyngtonie.
Kulminacyjnym
punktem bylo odczytanie listy laureatów międzynarodowej nagrody przyznawanej
przez IAMOT. Przyznawana jest za wybitne
osiagniecia badawcze i najlepsze publikacje
w ciągu ostatnich pięciu lat. Jednym z laureatów tej nagrody jest mój mąż."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz