wtorek, czerwca 16, 2009
Z zycia klasy prozniaczej cz.6
Rano w drodze nad morze zatrzymalam sie by sfotografowac sowia rodzine zlozona z mamy, taty i trojki dzieci.
Rownoczesnie zauwazylam tez , ze u sasiada pieknie obrodzily cytryny. Niezwykle jest to, ze jedne juz sa dojrzale inne calkiem malutkie i zupelnie zielone. Drzewo posadzono tuz przy chodniku. Owoce sa na wyciagniecie reki. Ale nikt reki po cudze cytryny nie wyciaga. Na szczescie. Nasza cytryna tez ma owoce, sa roznej wielkosci ale jeszcze ani jedna nie jest dojrzala.W morzu dzis bylo sporo stingrey'ow ( sting znaczy zadlo).
Wczoraj bylo u nas wielkie, doroczne scinanie lisci palm ,
skracanie zywoplotu . To ogromna robota. Jest to niezbedne i robimy to kazdego roku przed pelnia sezonu huragonowego. Dla bezpieczenstwa drzew i domu. Ogrod sie zmienil. Jest wiecej przestrzeni, mozemy ogladac zachod slonca (przedtem zaslanialy widok palmy).
Pracowalam nad artykulem o Poswiatowskiej. Zaczelam tez pisac artykul o Adamie Lizakowskim, poecie z Chicago, ktory otrzymal nagrode poeycka UNESCO za najlepsza ksiazke 2008 w dziedzinie poezji. Tworczosc Lizakowskiego poznalam dawno ,pisalam juz o nim wczesnej, recenzowalam tomik jego wierszy "Zlodzieje Czeresni". Bylo to w poczatku la 90-tych (ubieglego!!!wieku) kiedy z San Francisco przyjechal do Chicago, a ja pisywalam wtedy do jednego z tygodnikow. Redaktor przysla mi tomik Lizakowskiego do recenzji."Polonia dla Polonii" (PAP)publikowala moj kolejny artykul o Poecie. Jest ciagle dostepny w ich archiwum.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz