Rozstalismy sie z nasza piekna zima szostego marca okolo trzeciej po poludniu. Pogoda byla piekna i lot do Chicago , nieduzym odrzutowym samolotem , zapowiadal sie dobrze. Po bezsensownej kontroli ( podejrzewam, ze znaczna tzw. wiekszosc wierzy, ze dla naszego dobra) i przygladaniu sie jak inni pasazerowie z bez protestow sciagaja buty i wyjmuja paski od spodni jestesmy wezwani do samolotu. Przesiadka w Chicago polaczona z blisko trzygodzinna przerwa przebiegla "rozrywkowo". Obserwowalam mala dziewczynke, ktora niezmordowanie biegala w poblizu. Potem pojawil sie 'na scenie' drugi aktor, chlopczyk chyba jej rowiesnik, w wieku 2-3 lat. Na jego widok dziewczynka podjela probe blizszego poznania sie. Chlopczyk nie odwzajemnil jej zainteresowania . Trzymajac sie kurczowo nogawki ojca pozostawal obojetny. Wkrotce zniechecona zalotnica pobiegla wiec dalej poznawac teren. W cafe "Tuscany" zjedlismy pyszne tiramisu i pogawedzilismy z kelnerem pochadzacym z Meksyku, z ktorym odbylam tez krociutka lekcje jezyka hiszpanskiego:-)
Karol z lopata odsniezajacy skrzynke na listy i porzadkujacy dojscia dla listonosza.
po drodze, zajrzal przez okno do domu;-)
Nasz wynajety "odsniezacz"czlowiek i jego maszyna pracuja sumiennie .
Przyszedl czas odjazdu i zostawilismy nasz dom, zamknelismy drzwi .
Odjezdzamy na lotnisko.
Dolecielismy szczesliwie, pogoda byla dobra, wialo tylko nad Chicago i tylko tam nieco potrzeslo.
Tak wiec jestesmy w naszym "subtropikalnym klimacie". Przemierzylismy Stany z polnocy na poludnie w ciagu niecalych pieciu godzin. I jestesmy juz pod palmami!
1 komentarz:
u mnie za oknem szaro..chociaz na Wasze szczęście popatrzę i od razu raźniej..cudownie.
Prześlij komentarz