Po raz pierwszy na wyspę przylecielismy z końcem grudnia 1992 . Od
tamtego czasu wracamy tu każdego roku. Od 2005 dzielimy nasz czas pomiędzy Hancock
w Michigan, gdzie spędzamy lato i część jesieni, a na Marco, chronimy się przed
mrozem i śniegiem Północy. Ponieważ zima trwa w Michigan niemal pół roku, Marco stało się naszym drugim
domem.
Przez kilka miesięcy w roku jest tu cicho i spokojnie. Ale juz od polowy grudnia zaczyna sie zageszczac a w lutym liczba mieszkancow tej niewielkiej florydzkiej wyspy niemal sie sie potraja .
Ale nie znaczy to, ze nie ma tu miejsc absolutnie sielskich i spokojnych, nawet w okresie sezonu.
W naszym sasiedztwie nieodmiennie zachwyca mnie spokoj i cisza .
I oczywiscie uroda tego miejsca.
Dzisiaj rano wybralam sie na spacer a ze sobą, jak zwykle, zabrałam aparat fotograficzny.
Dzisiaj rano wybralam sie na spacer a ze sobą, jak zwykle, zabrałam aparat fotograficzny.
Owoce na grejfrutowym drzewku nie sa przedmiotem pozadania sasiadow.
Widok pasacych sie ibisow jest tak powszechny, ze prawie nikt nie zwraca na nie uwagi. One tez nie baja sie ani samochodow ani przechodniow. Zawsze sa w grupie.
To zdjecie zrobil Karol podczas rowerowej przejazdzki. Ta grupka jest znacznie wieksza niz ta, ktora ja dzis widzialam.
Wrocilam. Zajrzalam do skrzynki z nadzieja na jakis mily list. Niestety, byl tylko rachunek za wode. . Bajonski. Ale kwiaty nam kwitna-i ciesza oko! Wiec jak zawsze "cos za cos"
1 komentarz:
Marzenie takiego zmarzlaka jak ja
:-)
Cudne miejsce!
Prześlij komentarz