poniedziałek, maja 28, 2012
piątek, maja 25, 2012
W Nałęczowie. Wspomnienia z podróży.
"Podróż z Warszawy do Nałęczowa jest urozmaicona. Z Dworca Nadwiślańskiego wyjeżdża się o godzinie 3 minut 23 po południu. Gdzieś między Otwockiem w ciasnym korytarzyku pojawia się młodzieniec z tacą pełną szklanek herbaty i butersznitów. O wpół do siódmej zatrzymuje się w Iwanogrodzie, gdzie można zjeść obiad. Do Nałeczowa pociąg przyjeżdża o 8 minut 15. Na stacji zwyczajnie bieganina, hałas."
Do
Nałęczowa dotarliśmy nie po pięciu godzinach podróży jak Prus, w drugiej polowie XIX wieku ale już po dwu.Prus
opisując swój przyjazd do uzdrowiska wspomina, iż na stacji panował gwar,
bieganina. "Dzwonią. Gwiżdżą,
pociąg ruszył do Lublina. Zostaleś sam." My mieliśmy raczej inne
(przykre, niestety) wrażenia znalazłszy się w miejscu, którego tak byliśmy
ciekawi. Było pusto i cicho. Spodziewaliśmy się zobaczyć pełną życia uroczą
stacyjkę romantycznego uzdrowiska. A co zastaliśmy? Stację brudną, zaniedbaną,
zapuszczoną. Na ławce na peronie, przy którym zatrzymuje się pociąg
Warszawa-Lublin ktoś pozostawił puste butelki po piwie. Tak na oko, było ich
osiem.
Prusa
zabrał ze stacji do Zdroju "obywatel
wyróżniający się długim batem i krótkim żakietem" czyli dorożkarz.
My
też nie mieliśmy problemu z wydostaniem się ze stacji, bo na szczęście przed
budynkiem dworcowym stały dwie taksówki. I tak po kilku minutach dostaliśmy się
do "Nałeczowskiego Dworu". Tu, w tym świeżo
wybudowanym domu o piętnastu pokojach dla gości, spędzimy kilka dni. Będziemy
spacerować śladami Bolesława Prusa, Andriollego, Oktawii i Stefana Żeromskich,
Ewy Szelburg Zarembiny i wielu innych znanych autorów, artystów, lekarzy.
Dzięki
tej "przeszłości" łatwiej zakceptuję to, że Nałęczów nie okazał się
takim jakim sobie go "wymyśliłam", ani takim jak był za czasów Prusa,
który upodobał sobie to miejsce tak bardzo, że przyjeżdżał tu aż dwadzieścia
osiem razy. Zaczęłam wierzyć, że i ja znajdę tu interesujące miejsca, a kiedy
przyjdzie się z rozstać z Nałęczowem zapewne będzie mi żal odjeżdżać.
Obecna
nazwa miasta pochodzi od herbu Małachowskich - "Nałęcz". Jednakże
osada, zwana wcześniej Bochotnicą, ma znacznie dłuższą historię, bo sięga IX a
może nawet VIII wieku. Już wtedy budowano na tym terenie młyny i zakładano
stawy rybne.Natomiast
rozwój osady jako uzdrowiska przypada na koniec wieku XVIII i wiek XIX.W 1751
roku posiadłość kupił Stanisław Małachowski, zbudował pałac, istniejący do
dziś. Po nim przejął majątek jego krewny, Antoni Małachowski. Podobno miał
podagrę i zauważył, iż jego cierpienia koi woda ze źródeł tryskających w parku.
Sprowadzony z Warszawy znawca przedmiotu (prof. Celiński) potwierdził lecznicze
znaczenie wód bogatych w wapń i żelazo. Zaczęto tu przyjeżdżać na kurację.
Powstanie listopadowe przerwało rozwój zdroju
i dopiero w latach osiemdziesiątych XIX stulecia przywrócono Nałeczów do życia.Ogromną
zasługę dla reaktywowania zdroju mieli trzej lekarze, byli zesłańcy na Sybir.
Doktor Fortunat Nowicki, Konrad Chmielewski i Wacław Lasocki.
Nota
bene jak sie okazalo, doktor Lasocki był "prawujem" naszego znajomego.Otóż
Stanisław Szybalski, mieszkający od lat na Florydzie napisał do mego męża. "Nie jestem pewny czy w pijalni czy w domu
zdrojowym zobaczycie popiersie doktora Wacława Lasockiego (. ..) był on bratem
mojej prabaci z domu Lasockiej, primo voto Miąskowskiej, secundo voto
Rakowskiej (…)"
Dalej
pisze "imię mojego brata jest
na cześć mego prawuja (doktora) Wacława Lasockiego. Moi rodzice poznali się w
Nałęczowie. Moja mama mieszkała u wuja dr. Lasockiego a mój ojciec u swoich
ciotek".Mały
jest ten świat, nieprawda?
* *
*
"Nałęczów
to miasteczko zbudowane na łące", napisał kiedyś Bolesław Prus. Ja odnoszę
wrażenie (po trzech dniach pobytu), że Nałęczów to głównie park. Najpiękniejsze
są tu kasztanowe aleje. Wielkie rozłożyste drzewa pokrywa niezliczona ilość
kwietnych lichtarzy. Kwitną biało i różowo. Teraz, w ostatnich dniach maja
przekwitają. Płatki wyścielają alejki. Po nich spacerują kuracjusze. Bratki i
stokrotki przed pałacem Małachowskich wyglądają jak wielki kolorowy dywan.
Nieźle utrzymany, cały w słonecznych barwach budynek sanatorium "Książę
Józef" "“przygląda" się swemu odbiciu w stawie, po którym
pływają małe zwinne kaczki i majestatyczne białe łabędzie. Ptaki opływają
"Wyspę Miłości" na której jest piękna
(czynna!) fontanna. Nieopodal stawu znajduje
się elegancka pijalnia czekolady "Wedel". Podają tu gorącą,
aromatyczną, gęstą czekoladę. Tu też można zjeść wyborne lody o najrozmaitszych
smakach i frapującychnazwach.Polecam"Klasycznąwedlowską czekoladę" i "Malinowe Marzenie".
Z cukierni Wedla tylko krok do niedużej
palmiarni, gdzie jest pijalnia wód. Woda płynie z trzech różnych źródeł.
"Miłość", "Barbara", "Celiński".
Tym wodom Nałeczów zawdzięcza swą
popularność. W palmiarni zgromadzono gipsowe popiersia ludzi, którzy
doprowadzili do tego, że Nałęczów stał się znanym uzdrowiskiem. Nic więc
dziwnego, że gościli tu przedstawiciele elity warszawskiej czy lubelskiej. Był
w Nałeczowie, poza Prusem, Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Jan Koszyc
Witkiewicz, Henryk Siemiradzki, Ignacy Paderewski, Karol Szymanowski. Z
Nałeczowa pochodziła Ewa Szelburg Zarembina, autorka licznych książek dla
dzieci i młodzieży, która mieszkając potem w Warszawie mawiała, iż stale
pamięta nałęczowskie bzy, twierdząc iż mają one specyficzny, niepowtarzalny
zapach.
Nałęczów, mówią jego miłośnicy , jest dobry na
wszystko. Korzystny jest mikroklimat dla chorych na serce, nerwice,
nadciśnienie.
Co przywiodło mego ulubionego autora
"Kronik", "Lalki" i "Emancypantek" do Nałęczowa?Prus
(czyli Aleksander Głowacki) cierpiał na agorafobię. Bał się tłumu, obawiał
podróżowania, cierpiał na lęki otwartej przestrzeni. Podobno Nałęczów miał mu
pomóc.Potwierdzenie
tego znajdujemy w jego liście z 5 lipca 1882 roku, pisanym do Stanisława
Kronnenberga: "Panie Prezesie! Chłop strzela a Pan Bóg kule nosi! Rok
cały pieściłem się nadzieją wyjazdu do Zakopanego na odpoczynek - tymczasem w
ciągu kwadransa zdecydowałem się jechać do Nałęczowa na kurację. Stało się tak,
że onegdaj wziął nas kilku doktor Benni "Pod Raka" na Pragę. Trzeba
było przejechać nowy Zjazd i most, na którym dostałem lekkiego nerwowego ataku.
Okazało się, że mam wcale piękny początek fenomenalnej choroby zwanej obawą
przestrzeni. Nim zjedliśmy półmisek raków, Benni wytłumaczył mi, że za sześć
tygodni będę zdrów, ale muszę jechać na wodnistą kurację do Nałęczowa. Więc
pojadę. Oto na co mi się przydał bilet wolnej jazdy".Nałęczów
wtedy należał już do Konstancji Orłowskiej z Podola. Część zdrojowa zaś była w
rękach wspomnianych już trzech lekarzy "Sybiraków".Prus
przyjechał dwa lata po renowacji uzdrowiska. Powracał tu jeszcze dwadzieścia
siedem razy.
Jego korespondencja z Oktawią Rodkiewiczówną,
późniejszą żoną Stefana Żeromskiego, świadczy o tym iż adresatka pomagała mu w
znalezieniu mieszkania na okres kuracji. Przebywając w Nałęczowie pisał w Kronice
z 1894 roku: "Żaden kochanek nie tęskni tak do przedmiotu swych marzeń,
żaden nie śpieszy z taką radością, żaden z takim zapałem nie próżnuje u boku
ukochanej, jak niżej podpisany w Nałęczowie. Miałżeby jak pospolity uwodziciel
splamić się obojętnością i nie wyśpiewać pochwały dla jego wdzięków teraz
właśnie, gdy tulę się słodko do zaokrąglonych pagórków, oddycham jego
tchnieniami, przedzieram się przez bujną roślinność i tonę w tajemniczych
jarach.".
* *
*
Dzisiejszy
Nałęczów ma jakby dwie twarze (o ile tak można powiedzieć o mieście). Jedna to
zadbana część czyli "park zdrojowy", ogrody przy nowych, kosztownych
rezydencjach, piękna przyroda, urzekający krajobraz a druga to miasteczko małe,
zaniedbane, brzydkie. Obok stacji autobusowej jest targ. Tu w każdy wtorek
można kupić świeże truskawki i pomidory, skarpetki, podkoszulki i wódkę
przeszmuglowaną zza wschodniej granicy.
Jakaś
marna, obskurna budka nosi szumną nazwę "Grill" a obok
"Cukiernia", w której leżą dwa francuskie rogaliki. Ale już w innym
sklepie spożywczym można kupić niewysłowionej pysznośności "serca toruńskie", smakowite galaretki w czekoladzie, których nie ma
nigdzie na świecie.
W
"naszym" Dworze Nałęczowskim można (a nawet trzeba!) poddać się masażom
leczniczym bądż modelującym, zabiegowi z witaminą H, która
"natychmiast" przywraca młodzieńczy wygląd. Za pomocą najbardziej
wyszukanych urządzeń można pozbyć się nawet nadmiaru kilogramów. Zabiegów
dokonują fachowcy najwyższej rangi.
Niestety,
nie prowadzą tu zabiegów, które wyzwalają uczucia sympatii do "turnusowych
współmieszkańców". W efekcie tego nikt się tu nie uśmiecha do
"obcego", nikt nie mówi "dzień dobry" i nikt nie patrzy w
oczy. Mijając się na schodach każdy udaje, że nie widzi tego drugiego.Ale
myślę, że i kiedyś to minie. Żywię nadzieję, że tak jak w sferę języka
polskiego weszły amerykanizmy, tak i w sferę obyczajów wejdą, tradycyjne za
Oceanem, uśmiechy .
Fot. Ryszarda L. Pelc
środa, maja 23, 2012
poniedziałek, maja 21, 2012
Przejazdzka po wyspie
W sasiedztwie zakwitla Krolewska Poincjana.
</>
Jak kazdy spacer tak i ten koncze na postoju przy przystani .Nie tylko mnie fascynuja stojace w porcie wieksze i mniejsze jachty i lodzie.Sa jakby obietnica kolejnej, nieznanej przygody.
Przy glownej ulicy zakwitly moje ukochane drzewa.
|
Jak kazdy spacer tak i ten koncze na postoju przy przystani .Nie tylko mnie fascynuja stojace w porcie wieksze i mniejsze jachty i lodzie.Sa jakby obietnica kolejnej, nieznanej przygody.
niedziela, maja 20, 2012
Kochanie, zamierzam kupić most londyński...
Droga
wiedzie przez dziki , pustynny krajobraz
, gdzie dominują szaro-rude wzgόrza gęsto porośnięte kaktusami , krzewami
dzikiej szałwi i karłowatymi palmami .
Poza tym pustka. Od czasu do czasu pojawia się stado dzikich koni , niekiedy pojedyncze siedliska ludzkie,
malutkie osady .
I
wreszcie dociera się do miejsca , gdzie napis na dużej zielonej
tablicy obwieszcza, że jesteśmy na
granicy miasta Lake Havasu . W dole
widać migotliwe błekitne wody
rzeki Kolorado i jeziora zwanego “Havasu
“, co w języku tamtejszych Indian
Mohavi, znaczy “niebieskie”. Jezioro jest sztuczne.
Powstało podczas budowy tamy na rzece.
Zafascynowało
mnie to miejsce .Oczarowała
niezwykłość miasta
zbudowanego w sercu pustyni.
* * *
W
czasie II wojny Swiatowej żołnierze mieli tu swoje baraki . Miasto powstawało
dopiero od 1962 roku. Historia jego powstania brzmi , może podobnie jak
historie wielu innych miast “Dzikiego Zachodu”. Budowali je ludzie szalonej odwagi, wyobraźni,
determinacji, przedsiębiorczości.
Ale
ci ktόrzy budowali Lake Havasu, mieli
jeszcze do dyspozycji nowoczesne środki
techniczne i duże pieniądze , ktόre
wykorzystali dla realizacji “szalonego”
pomysłu . Bohaterami
pierwszoplanowymi tej historii o
założeniu miasta są Robert
McCulloch i C.V.Wood jr.
Nie
można też pominąć sprawy londyńskiego mostu , ktόry nie nadawał się już do użytku, zapadał się w
gliniaste dno Tamizy i władze Londynu za wszelką cenę chciały się go pozbyć.
W
Londynie był zbudowany w miejscu, gdzie już Rzymianie w 43r. A.D. postawili
most. Kiedyś więc łaczyl brzegi Tamizy . Dzisiaj
“London Bridge”jest głowną atrakcją turystyczną miasteczka
Lake Havasu City w Arizonie.

Londyn i most na Tamiza.
***
Londyn i most na Tamiza.
Robert Mc Culloch urodził się
w St. Louis, a przez lata mieszkał w Wisconsin.
Urodził się w rodzinie
przemysłowcόw. Jego dziadek był przedsiębiorcą w Milwaukee, a ojciec
prezydentem kolei w St. Louis. Robert odebrał staranne wykształcenie w
najlepszych amerykańskich uczelniach . Byl absolwentem Uniwersytetόw Stanford i
Princeton . Był inżynierem obdarzonym nieprawdopodobnym zmyslem handlowym.Kiedy
miał lat 30-ci sprzedał swą dobrze prosperującą firmę za million
dolarow, przeniόsł
się na Zachόd i kupił ziemie nieopodal
lotniska w Los Angeles.W
czasie II Wojny Swiatowej jego firma
zacząła produkować silniki samolotowe. Rόwnocześnie stał się jednym z
największych producentόw pił do cięcia
drzewa . Zajął się też wydobywaniem ropy oraz sprzedawał domy budowane na
zakupionych przez siebie terenach. Stworzył jedną z najwiekszych istniejących
wόwczas “rodzinnych” firm. . Był
człowiekiem wielkiej pracy, wielkiej wyobraźni i wreszcie, co nie jest bez
znaczenia w mojej opowieści , posiadaczem ogromnej fortuny .
Jak głosi miejscowa legenda w 1958 roku, dzień Swiętego Patryka (patrona
Irlandii) Robert P. McCulloch, Sr przyleciał z Palm Springs w Kalifornii nad
jezioro Havasu w Arizonie.
Od
tego momentu wszystko zaczęło się tu
zmieniać i już nic nigdy nie było takie
samo jak przedtem.
Robert P.McCulloch nie był sam ze swymi
planami . “Mc Culloch powinien błogosławić
dzień w ktόrym poznał C.V.Wooda “ mόwią historycy miasta. “Lake Havasu City
jest z pewnością dzieckiem McCullocha, ale Wood był tym , ktόry spowodował że to “ rodzące się niemowlę
zaczęło oddychać”.
Bez
nich obydwu nie byłoby miasta,
a już z pewnością nie byłoby takim jakim jest dziś.
C.V.
Wood
pochodził z Teksasu ale większość swego
dorosłego życia spędził poza nim. Uzyskał stopień inżyniera , w wieku
dwudziestu ośmiu lat został naczelnym inżynierem dużej firmy a potem dyrektorem jednego z Instytutόw Badawczych na
uniwersytecie Stanford. Poproszony o rozstrzygniecie sporu pomiędzy Waltem a
Roy`em Disney`ami , Wood został ich pierwszym pracownikiem. Został wspόłtwόrcą, wiceprezydentem i generalnym
dyrektorem Disneylandu.
Jego
przyjaźń z McCullochem datuje się od
1954 roku. Laczyły ich też, a może
przede wszystkim, wspόlne interesy. Ten
“dynamiczny duet” jak ich zwano , przystąpił do budowy miasta.
Ad
urbe condita
“McCulloch
wziął w posiadanie “bezużyteczny” kawałek pustyni i stworzył warunki dla
ludzkiej egzystencji. Był tym, ktόry umożliwił ludziom życie na pustyni “ twierdzą, mieszkańcy Lake Havasu City .
McCulloch,
nie bez pewnych komplikacji, zakupił
rozległy teren nad jeziorem
.Płacił od 73 do 100 dolarow za akr. Z
dzisiejszej perspektywy może się wydawać ,
że ziemie 26 mil
kwadratowych, kupił za bezcen. Zanim jednak McCulloch przełamał najrozmaitsze bariery, a trwało to cztery lata , zaczęto projektować miasto. I kiedy wreszcie wszelkie formalne przeszkody zostały pokonane rozpoczęto szukanie przyszłych osadnikόw . W 1964 wynajęto samoloty i rozpoczęto program “Zobacz, zanim kupisz”.Przywożono potencjalnych klientόw ze Stanόw jak i z Kanady na tydzień . Umieszczano ich w domu noclegowym , karmiono , zabawiano przekonując do walorόw miejsca.
Udalo
się. “W długiej historii pionierstwa, nic nie może się rownać z tym co tutaj.
Tu sadzi się palmy, buduje drogi i wodociągi zanim ktokolwiek tu się pojawi.”pisała
prasa.
Pojawiły
się nie tylko drogi i wodociągi.
I most... z Londynu.
I most... z Londynu.
Anglicy
mieli z nim problem. Zapadał się w gliniaste dno rzeki, zanieczyszczenia
przyśpieszyły proces niszczenia.
Zrodził
się pomysł kupna mostu na aukcji. Kiedy
Wood zawiadomił o tym McCullocha, ten
pomyślał iż jego rozmόwca jest pijany. W miejscu, gdzie miałby stanąć most nie
było wtedy rzeki! Rozebranie mostu , (ktόre musiało nastąpić) miało kosztować
Londyn 1.200.000 (milion dwieście tysięcy dolarόw), wobec tego Wood i McCulloch
zaproponowali na aukcji podwόjną kwotę
tzn. dwa miliony czterysta tysięcy. Aukcja miała miejsce w “Essex House” w Nowym Jorku w marcu 1968 roku. Wood zaczął od 100 tysięcy. I wtedy powiedziano mu, że skoro chce kupić ten most to musi dużo więcej zaoferować, ponieważ kupuje historię, a nie kamień. A amatorόw było wtedy więcej Most chciały też kupic Kanada, Hiszpania, Francja, Korea.
Przetarg wygrali Amerykanie.Zapłacili 2.460.000 dolarόw. I to był dopiero początek.
Wkrόtce po tej transakcji “Esquire” napisał : “Jak zbudować rzekę na pustyni w Arizonie,, by mogła płynąć pod mostem ? Robert McCulloch i C.V, Wood, robią to. Nie pytaj po co. To jest tryumf amerykańskiego know-how.
Londyjski most , rozebrany na elementy przypłynął do Long Beach w Kalifornii a potem , już wielkimi ciężarόwkami, przewieziony został do Lake Havasu .Rekonstrukcję mostu rozpoczęto 23 września 1968. Pracowało przy niej około 40 ludzi , szczęśliwie nie doszło do żadnego wypadku.
Dziesięć tysięcy dwieście siedemdziesiąt sześć granitowych blokόw zostalo precyzyjnie zlożonych . 40 amerykańskich robotnikόw, pod nadzorem brytyjskiego inżyniera Robert Beresforda “powtόrzyło” pracę swych ośmiuset londyńskich poprzednikόw, ktόrzy ten sam most budowali nad Tamizą przez siedem lat, od 1824 do 1831 .
![]() |
Koszt przedsięwziecia wyniόsl około dziesięciu milionόw. Nawet dla milionera nie była to mała kwota. Nic więc dziwnego, że w momencie, kiedy w Londynie podpisał akt kupna McCulloch wykrzyknął “cόż ja zrobiłem”!
Ale
historia miasteczka w Arizonie pokazała, że to był dobry pomysł. Do dziś i
przez nastepne pokolenia most londyński będzie przynosił dochody. Sciągają tu tłumy
zwabiene tą niewątpliwą atrakcją .
Uczestniczą w dorocznym październikowym
festiwalu , ktόry w tym roku jest
zaplanowany w okresie od 20-go do 27
października. Każdego roku setki tysięcy turystόw odwiedza Lake Havasu City.
Niektόrzy z nich tam zostają. Kto wie, w
jakim stopniu decyduje o tym piękno pustynnej Arizony, sprzyjający zdrowiu
suchy, gorący latem , łagodny zimą klimat, a w jakim stopniu przyciąga magia
Londyńskiego Mostu . A może głownie mit
odwagi i skuteczności ?
Zona
Wooda przez wiele lat wspominała dzień , kiedy jej mąż w tajemnicy oznajmił jej
“Kochanie zamierzamy kupić most londynski”. Ile trzeba na to było fantazji i wyobraźni?
Teraz, na początku XXI wieku, kiedy stoję na London Bridge wydaje się mi się,
że tu w Lake Havasu , ciągle
jeszcze unosi się duch “Zdobywcόw
Dzikiego Zachodu”.

.
niedziela, maja 13, 2012
Dzien Matki
Motto:
Matka, to nie
ktoś, na kim można się oprzeć, ale ktoś, kto uczy, jak się obchodzić bez
oparcia.
(Dorothy Fisher 1879-1958)
(Dorothy Fisher 1879-1958)
Dzis obchodzimy Dzien Matki.
Na naszym kaktusie setki pąków. Nie zakwitają
jednocześnie, ale jeden po drugim, tak jakby chciały pozwolić nam zachwycac się
ich pieknem możliwie najdłużej.
"Oficjalnym" kwiatem Dnia Matki w Stanach jest goździk. U nas w
ogrodzie nie ma tych kwiatow. Kaktus jest i kwitnie bajecznie. Nie wiem ile ma
juz lat. Wszystko wskazuje na to, ze jest wiekowy. Ale ciagle żywotny.
Niezwykle żywotny. Obcięte ramię odrasta i natychmiast pojawiają się na nim pąki.
Katus ma kolce, ale czyż nasze zycie jest ich pozbawione? Ale, w miejscu gdzie są kolce wyrasta też niebywałej urody kwiat. Czyz nie jest to symboliczne? Nie pamiętajmy o kolcach. Cieszmy się kwiatami.
środa, maja 09, 2012
Pamietajcie o ogrodach
Motto :"Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście ...
(Janusz Kofta)
Subskrybuj:
Posty (Atom)