Odkrywaliśmy "naszą Amerykę” podróżując wzdłuż i wszerz, na wschód i na zachód od Mississipi. Swoją „Amerykę” odkrywamy już od 1985 roku i trwa to po dzień po dzień dzisiejszy. Kraj to ogromny, różnorodny, zaskakujący.
Jedną z naszych podrózy po Stanach, odbyliśmy latem 1992 roku. Postanowiliśmy pojechać na „dziki zachód” czyli na zachód od
Mississipi . Oczywiście trudno opisać tu cała naszą podróż.
„Zwiedzimy” więc
tym razem tylko Południową Dakotę.
Podróż z naszego
Półwyspu w Górnym Michigan do Południowej Dakoty prowadzi przez Minessotę,
krainę dziesięciu tysięcy jezior. Tu bierze swój początek słynna rzeka, o
której śpiewał znany w Europie śpiewak, Paul Robeson.
Przejeżdżając przez rzadko zaludnione tereny próbowałam
sobie wyobrazić jak przemieszczali sie tędy przepędzeni siłą z północno-
wschodnich terenów Indianie. Jak wędrowali biali osadnicy. Nie bylo dróg a
wszędzie czyhało niebezpieczeństwo. Równinna część Południowej Dakoty kończy
się na terenach zwanych Badlands. Badlandy(Złe Ziemie) stanowią jeden z celów
podróży dla amatorów wrazeń. Mogę śmiało
powtórzyć za amerykańskim architektem Frankiem Lloydem Wright’em, iż człowiek
jest zupełnie nie przygotowany na ten
tajemniczy, niezwykły widok. Badlandów nie da się opisać. Trzeba je zobaczyć.
Tak więc każdego roku odwiedza ten Park Narodowy ponad milion turystów.
Badlandy widziane w nocy przy świetle księżyca są jak dekoracja teatralna. W dzień natomiast są
brunatno – szare, czasem rózowe, niekiedy otoczone błękitnawą mgłą. Do
złudzenia przypominają gigantyczne zamki z piasku, takie jakie dzieci budują na plaży. Podobnie jak zamki
będące tworem dziecięcej fantazji tak i te , gliną poryte, góry przybierają
niezwykłe formy.
Kiedy opuszcza się przytłaczajace w swej dzikości Badlandy, jedzie się w kierunku ciemnych
wzgórz pokrytych świerkowymi i sosnowymi lasami. To Black Hills. Góry, choć
niezbyt niewysokie są bardzo malownicze i mistyczne. Uznane są
przez Indian za miejsca święte. Wierzą, iż tu właśnie wśród lasów, w górach ich
bogowie znaleźli swój dom.
* * *
W XIX wieku minęły czasy, kiedy tylko nieliczni traperzy
i osadnicy z Europy, zamieszkiwali tereny obecnych Stanow we względnej zgodzie
z indiańskimi sąsiadami.
W latach trzydziestych XIX wieku biali osadnicy wypierali Indian z terenów na wschód od
Missippi . Dochodziło do krwawych starć a w konsekwencji do wyparcia Indian i
zmuszanie ich do osiedlania się w innych miejscach. Indianie z rejonu Wielkich
Jezior (Superior, Huron, Michigan, Erie, Ontario) a w tym liczne plemię Lakota
zostali siłą przesiedleni na tereny
obecnej Dakoty, Wyoming i Montany.
W 1834 rząd USA zdecydował się na podpisanie traktatu
dającego Indianom mało wówczas znane tereny, na zachód od Mississipi. Uznano je
za nienadające się do osadnictwa białych. Północna część Dakoty to nieobjęte
okiem rozległe prerie, na których harcowały ogromne stada bizonów.
Plemiona koczownicze (Cheyenne, Crow, Kiowa) zaczęły adoptować się do nowych warunków życia.
Bogate tereny łowieckie sprawiały iż polowania zapewniały pożywienie. Ale ku ich nieszczęściu w latach
siedemdziesiątych XIX wieku, ściślej w 1874 roku w Black Hills znaleziono
złoto. Zaczęła się kolejna „gorączka”. I wtedy rząd amerykański wycofał się z umów i podjął próbę
usunięcia Indian z przyznanych im wcześniej terenów. Doprowadziło to do kolejnych wojen. Historia krwawych bitew
wielokrotnie została opisana , więc pominę ten temat. Wielkie, krwawe wojny
mają swoich słynnych bohaterów. Indianie mieli ich także. Jednym z nich był
Crazy Horse czyli „Szalony Koń”. I w tym miejscu historia Indian w zaskakujący
sposób zaczyna splatać się z historią wnuka polskich emigrantów znakomitego
rzeźbiarza- samouka, Korczaka Ziółkowskiego.
* * *
Korczak Zółkowski to postać, która doskonale komponuje
się w romantycznej, nigdy nie dokończonej opowieści o „Dzikim Zachodzie”.
Historia Korczaka, to równocześnie część historii emigracji, historia rodzenia
się świadomości o własnej przynależności narodowej i wreszcie historia ludzkiej
potrzeby sprawiedliwości.
Może nieco patetycznie to zabrzmi, ale jego życie i praca
stały się wyrazem protestu przeciw przemocy i okrucieństwu, przeciw zdradzie i
łamaniu traktatow. O Korczaku po raz pierwszy czytałam dawno, w wydanej w Polsce ksiażce Waldemara Lysiaka
„Amerykański saloon”.
Nie przeczuwałam nawet, że kiedyś i ja znajdę się w
miejscu, gdzie Korczak znalazł swoją góre, którą rzeźbił.
Nie wiedziałam, że za kilka lat znajdę się w domu
artysty, który twierdził, iż Ameryka jest krajem, gdzie każdy może mieć górę,
którą można rzeźbić. On znalazł swoją w Południowej Dakocie . Ta góra nazywa
się Thunderhead.
* * *
Dziadek Ziółkowski , herbu Korczak , przypłynął z Polski
u schylku XIX wieku. Wnuk, Korczak ( to imię) urodził sie 6 września 1908 roku
w Bostonie . Jego rodzice Anna i Józef zginęli tragicznie w wypadku.
Osieroconego w niemowlęctwie
przygarnęła rodzina zastępcza. Jego wspomnienia i doświadczenia z
dzieciństwa są gorzkie. Opuszcza
opiekunów majac zaledwie
szesnaście lat. Chwyta się różnych zawodów, by wreszcie znaleźć pracę w stoczni
jako cieśla. Pasjonuje go rzeźba w drzewie i kiedy poznaje Jana Kirchmajera w
jego życiu następuje przełom. Kirchmajer nie tylko uczy go rzeźby ale
uświadamia mu też jego polskie pochodzenie.
W latach trzydziestych dwudziestego wieku, Korczak
Ziółkowski zdobywa uznanie jako rzeźbiarz. Znane są już jego prace . Rzeźbił
między innymi ręce słynnego kompozytora i dyrygenta Leopolda Stokowskiego,
popiersia rumuńskiego kompozytora Georga Enesco, i slynnej śpiewaczki Olgi
Alverino. Rok 1939 jest kolejnym rokiem sukcesu. Na wystawie światowej w Nowym
Jorku jego rzeźba – głowa Ignacego Paderewskiego , pianisty i premiera Polski ,
zdobywa pierwszą nagrodę. Korczak dostaje propozycję pracy przy pomniku w Mount
Rushmore. Wyjeżdża do południowej Dakoty by pracować wraz z Gutzonem Borglumem.
Po roku współpracy Ziółkowski odchodzi . Dostaje w tym czasie dość niezwykłą
propozycję. Henry Standing Bear, wódz Siuksów składa Korczakowi propozycję
wyrzeźbienia wodza „Szalonego Konia” (Crazy Horse) . Zapewne była to próba
odpowiedzi na prace na Mount Rushmore , gdzie biały człowiek zakłocił spokój
świętego dla Indian miejsca rzeźbiąc głowy
czterech amerykańskich prezydentów. W swoim liście do Korczaka Henry
Stojacy Niedźwiedź (Standing Bear) napisał „ Moi wodzowie i ja , chcielibyśmy
by biały człowiek wiedział, że czerwony człowiek też ma swoich bohaterów.”
Jednakże Korczak nie odpowiedział na propozycję . Wybuchła
wojna i jak wielu innych Amerykanów polskiego pochodzenia zglosił się do
wojska. Ale wizja rzeźbienia góry nęciła go i kiedy znalazł się w cywilu
zdecydowal się na wyjazd. Na miejsce Paha Sapa (Czarne Wzgórze) przyjechał 3
maja ( co za symbolika dla polskiego czytelnika!) 1947.
Opuścił cywilizację bostońska, dobrze rozwijącą się
artystyczną karierę, by osiąść w Black Hills, w rezerwacie Indian Lakota.
Najpierw zamieszkał w małym namiocie i w tym czasie budował rodzinny dom. Zaczął przygotowywać się do rzeźbienia góry.
Jego zamierzenia były na miarę giganta. W pracy pomagała mu żona a potem
kilkoro z jego dziesieciorga dzieci. One pracują do dziś. Korczak Ziółkowski
zmarł 20 października 1982 roku. Jego grób znajduje się u stóp przyszłego
pomnika . Wyryty napis głosi „Korczak-
Storyteller in Stone”.
* * *
Projekt pomnika Szalonego Konia (Crazy Horse) jest
trudnym wyzwaniem. Trzeba sobie wyobrazić wielkość zamierzenia. Głowa Indianina
ma blisko 30 metrów, jego wyciągnięte ramię , na którym stanąc by mogło cztery
tysiące ludzi ma rozmiar stadionu sportowego, głowa konia odpowida wysokości 2
pieter. By dokonać tego dzieła trzeba i sił i środków. Przez lata Korczak sam
zmagał się z tą pracą, odrzucił propozycję rzadu federalnego i stanowego, nie
przyjąl ofiarowanych mu pieniędzy. Po jego śmierci pracę kontunują jego
dzieci. Powołano fundację. Pieniądze na trwającą wciąż budowę
pochodzą ze sprzedazy pamiątek i biletów
wstępu. I darowizn. I jak zawsze gdy w grę wchodzą pieniadze zaczynają się
problemy. Ale nie to jest przedmiotem mojej opowieści o Korczaku Ziółkowskim i
Szalonym Koniu.
Jeżeli kiedyś los ( bądź świadomy wybór) zawiedzie
Państwa do Południowej Dakoty wstąpcie by odwiedzić to miejsce, gdzie przez
ponad trzydziesci lat żył i pracował człowiek o niezwyklej wyobraźni i odwadze.
Zatrzymajcie się Państwo
tam na chwilę by zrozumieć sens słów prezydenta Ronalda Reagana , który
napisał w liście kondolencyjnym do wdowy
po Korczaku Ziólkowskim „Wizja i marzenia Pani męża są inspiracją dla
tych, którzy sięgają w dziedziny ducha.”
List prezydenta Lecha Wałesy był, o ile pamiętam, jedynym
listem z Polski eksponowanym w muzeum Korczaka.
„Jako
Polak jestem dumny , że Korczak Ziółkowski podjął dzieło , które będzie
symbolem bohaterstwa , potęgi niezwyciężonego ducha, umiłowania wolnosci”.
Czy symbole pozostaną? Czy legendy
pozostaną żywe? Nie potrafię na te pytania odpwiedzieć. Zycie uczy, że
odpowiedź może być negatywna. Ale trudno mi nie zgodzić się z tym co powiedział
Korczak Ziólkowski :” Kiedy legenda umiera , kończą się marzenia.
Kiedy umierają marzenia nie ma już wielkości.”
Hancock, Michigan. Wrzesień 2008 ; w setną rocznicę
urodzin Korczaka Ziółkowskiego.
copyright by Ryszarda LPelc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz