Grudniowy wieczόr w Arles. Jesteśmy
w niedużej hotelowej restauracji ,
Trzymamy w ręku karty win zastanawiając się
nad wyborem. Lista win jest długa , jesteśmy
skupieni; ostatecznie wybόr wina we
Francji jest sprawą niebagatelnej wagi.
“O , popatrz “ mowię do męża, jest
wino “Van Gogh” .
Polacy mają wόdkę
“Chopin”, holendrzy czekoladowy likier
“Vermeer”, dlaczego nie miałoby być wina
o nazwie “Van Gogh”?
Francja korzysta z faktu, że przed ponad stu laty
osiedlil się, mieszkał i tworzył tu przybysz z Holandii, artysta, ktόry malował
zaledwie osiem lat , a zostawił po sobie
ponad tysiąc rysunkόw oraz setki listόw, w ktorych
opisywał proces tworzenia swych obrazow . Namalował ich ponad 850 a
200 z nich powstało właśnie, tu w Arles.
Ponad sześćsest listόw napisał do swego
młodszego brata Theo, ktory był jego jedyną podporą przez wiele lat. Theo trudnił się zawodowo
sprzedawaniem obrazόw; ale nigdy
nie udało mu się , poza jednym jedynym ( a i to nie jest pewne),
sprzedać obrazόw Vincenta
.
Dziś kiedy o obrazy van Gogha ubiegają się największe muzea świata i
prywatni kolekcjonerzy , a każdy z nich
sprzedaje się za dziesiątki milionόw dolarow
, trudno uwierzyć, iż ten Artysta niemal
przemierał głodem.
Trudno uwierzyć, iż
popełnił samobόjstwo pod
wpływem szaleństwa, wywołanego pośrednio
(być może) strachem przed beznadzieją nędzy.
* * *
Arles jest miastem pamiętającym odległe czasy rzymskiego
panowania. Pozostały do dziś antyczne
budowle, ktore harmonijnie koegzystują z kamieniczkami z pόźniejszych epok,
z romańskimi czy gotyckimi kościołami.
Arles jest ruchliwym ośrodkiem
turystycznym. Przyjeżdzają tu nawet u
schyłku 2001 roku , kiedy z niesłabnącą grozą
Swiat wspomina wydarzenia 11 września , nie mogąc w pełni ogarnąć
ich przyczyn i skutkόw i zamiera na
myśl co jeszcze może się stać. Ale życie biegnie swoim torem. Więc ludzie podrόżują
Przyjeżdżają do Arles mimo, że zimowe niebo Prowancji jest szare, od Małych
Alp wieje mroźny Mistral , rozległe rowniny są brunatne , winnice opustoszałe , na
świecie niebezbiecznie, .
Ciągną tu liczne japońskie wycieczki zbiorowe,
zjeżdzają wielbiciele kultury francuskiej.
Tym samym pragnieniem
przywiedzeni,przyjechaliśmy i my.
Zresztą, Vincent van Gogh przyjechał
do Arles właśnie zimą.
I choć przyjechał tu dla owego cudownego światła , zafascynowany
obrazami impresjonistόw, z ktόrymi zetknął się
w Paryżu, jakoś musiał pogodzić się z tym ,
że otacza go pejzaż jeszcze
zimowy… Arles było
pod śniegiem, bo była to jedna z ostrzejszych zim w ostatnich
dziesiatkach lat XIX wieku.
Tak więc w pierwszych
tygodniach pobytu, nad jego głową wisialy niskie, szare chmury, tak jak ja je widziałam
spacerując po placach i wąskich
uliczkach Arles.
* * *
W restauracji hotelowej w Arles zamawiamy więc wino “Van Gogh”.
W restauracji hotelowej w Arles zamawiamy więc wino “Van Gogh”.
“Czy to nie dziwne? Za życia taki
był nieznany, niedoceniony i taki
straszliwie ubogi a teraz wszędzie jest jego nazwisko…” mόwię do kelnerki
. “O tak, był bardzo biedny, a dzisiaj…”
odpowiada, nie kończąc myśli; wszyscy
troje wiemy, o co chodzi. “ Ce
n`est pas juste” dodaje . Tak, to prawda, “to jest
niesprawiedliwe…”. Jeżeli jest sprawiedliwość to przynajmniej nie jest rychliwa…
Kelnerka przynosi
butelkę wina, na ktόrej widnieje
reprodukcja jednego z jego autoportretow.
* * *
Przyjechaliśmy do Arles, zimą 2001 roku bo od dawna chcieliśmy wrόcić , choć na
kilka dni , do Prowansji.* * *
Zafascynowała nas już dawno. Byliśmy tam po raz pierwszy latem 1974 roku. Rozbiliśmy wtedy namiot na polu campingowym w Tarascon . Potem jeździliśmy oglądać zachowane dowody chwały i potegi rzymskiego imperium; areny w Arles, Nimes, Orange i wspaniałe gotyckie kościoły , ktόrych frontony zdobią wspaniałe rzeźby świętych . Niestety wielu świętych stoi bez głow; postrącano je podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Kiedy byliśmy latem było upalnie, błekitnie . Zieloność wysokich
cyprysόw i
cień padajacy od koron ogromnych platanόw , ktόrymi wysadzane są
aleje miast i miasteczek były takie jak na obrazach impresjonistόw, a noce nad
Rodanem tak gwiaździste jak ta, ktόrą
namalowal van Gogh 28 września 1888 roku…
Z cała pewnością na ożywienie tego
naszego marzenia o “powrocie” do Arles , do
Prowansji wpłynęła także obejrzana
w Chicago wystawa malarstwa “Van Gogh and Gauguin. The Studio of
the South” .
Naszą decyzję o podrόży “za morze”
podjęliśmy jakby na przekόr temu co
dzieje się na swiecie. Uznaliśmy, że nie
należy niczego odkładac na “przyszłość”.
Teraz trzeba korzystac z każdej okazji by pojechać,
zobaczyć, przeżyć…Bo przecież nikt nie
wie co stanie się za chwilę. “Carpe
diem” mawiali Rzymianie…
Ostatni dzień roku 2001 spędzamy w
Arles.Na Sylwestra bawimy się w “Atrium”. Jakoś nie zwabił nas “Juliusz
Cezar” bo i za drogi i zbyt oficjalny.
“Atrium” wypełnia rozbawiony tłum.
Srednia wieku raczej wysoka. Dekoracja swiąteczna. A na ścianach
fotografie białych koni i …głowa byka. Jesteśmy przecież na Poludniu a tu corrida
jest rόwnie popularna jak w Hiszpanii. Wspaniałe rasowe
czarne byki są tak samo przedmiotem zachwytόw i piękne, białe
konie z Camargue .
“A co robi ta bycza głowa na
ścianie”, pytam sąsiadki przy stole.
“ To tragiczna ofiara wypadku! We
Francji nie zabija się bykόw , tak
jak dzieje się to na corridach w Hiszpanii; ale
bywają przypadki . Jego śmierć nie była zamierzona…”
tłumaczy.
Na innej ścianie, niemal przy
wejsciu ogromny napis “Witamy członkόw
stowarzyszenia “bulistόw”.
“Bule” należą do najpopularniejszej
gry francuskiej “prowincji”, ( a “ prowincją” wg Paryżan jest wszystko co leży
poza obrębem Paryża, gdzie też zresztą grają z zapałem w bule) …
Gra w “bule” jest nieodłacznym
elementem życia towarzyskiego, sportem, elementem krajobrazu francuskiego.
Nawet w te mroźne dni , kiedy szaleje Mistral widzieliśmy starszych panόw ( a także
panie- !) “turlających”po placyku wysypanym żόłtym piaskiem metalowe kule…
Przy naszym stole siedzi kilkanaście
osόb , nie znamy się
nawzajem, większosć chyba jest spoza Arles; ale nie ma cudzoziemcόw poza nami.
Przy stole pozostały tylko dwa wolne
miejsca. Ale rychło zostaną zajete przez starszych państwa. Ona jest szczupła i ruchliwa, nieustannie skoncentrowana na
partnerze. On siwiusieńki, nieduży,
lekko przygarbiony. I kiedy podnosi głowę spotykam jego wzrok. Ma bardzo wyraziste oczy . I już po chwili nabieram przekonania, ze
gdzieś widziałam taka twarz. Ale potem moja uwaga skupia się na czym
innym .
Idziemy tańczyć.
Orkiestra gra francuskie walczyki, szczupła wysoka piosenkarka śpiewa francuskie
przeboje znane nam z filmόw i
polskich sal dancingowych z lat 60-tych.
Podoba nam sie tam rudawa “szansonistka”, ma w sobie coś niezmiernie intrygującego.
W głosie, w wyglądzie. Szczegolnie w
wyglądzie. Mała głowa, podłużna twarz, długa szyja , spadziste ramiona;
Ma na sobie rόżową bluzkę…
I nagle olśnienie. Alez ta piosenkarka jest
calkowicie podobna do modelki
Modiglianiego, pozującacej do obrazu “Rόzowa Bluzka”. Ten portret widzieliśmy w muzeum w Avinionie , kilka dni
wcześniej. “Niesamowite podbieństwo, aż nieprawdopodobne”.
Około dziewiątej zaczyna się kolacja; wnoszą niezliczone ilości butelek
wina a potem wielorakie dania; nie sposόb ich ani
zliczyć ani nazwać. Gatunki wina, zmieniano w zależności od
serwowanej potrawy .
Ilośc wypitego wina podnosi
temperaturę sali, zaczynają się zbiorowe śpiewy i rośnie taneczny zapał w
przerwach pomiędzy daniami. Nawet nasi “vis a vis” sąsiedzi tańczą wytrwale , a
ja coraz bardziej się upewniam, iz tego
siwego pana musiałam gdzieś już widzieć…te oczy, szczupłość twarzy, zarys
brody, ostry nos… I już wiem, ale nie mam odwagi wyznać
tego…nawet przed sobą. “Jakieś maniactwo, czy co?” myślę.
Ale wiem na pewno, że ten człowiek
jest całkiem, ale to całkiem podobny do Vincenta ; widziałam przecież
wiele jego autoportretow a studium do autoportretu z 1887 malowanego w Paryżu przedstawia bardzo
podobną twarz. Tyle tylko, że mόj “vis a
vis” nie nosi zarostu…
Kiedy zbliża się pόłnoc obsługa na wόzku
przywozi wielką makietę prowansalskiego domku. Cały skrzy się światłami . A wraz z wybiciem 12-tej wybuchają
fajerwerki ulokowane na tejze makiecie. Wszyscy klaszczą i śpiewają . A po
chwili wszyscy wszystkich całują składając sobie noworoczne życzenia. Szampan
znόw ku mojemu
zaskoczeniu podano już dobrze po pόłnocy.
W Arles zabawa trwała do pόźna tzn wczesnego
ranka. My wyszliśmy po trzeciej nad ranem i byliśmy jedni z pierwszych .
Opuściłam salę nie dowiedziawszy się czy mόj sąsiad z balu
mial jakieś zwiazki krwi z Van Goghiem czy nie. Może jeszcze kiedyś jakiś badacz życia
Vincenta to odkryje, ktόż to wie…