Wspomnienia maja to do siebie, ze pojawiaja sie czasami calkiem niespodziewanie. Ten opisany tydzien minal juz dawno i mijal na Marco... ale ja dzisiaj dopiero o tym:-)
Nie pisałam od tygodnia. Niby jestem " na wakacjach" a nie mam czasu. 19 wyjechali pp. L. Udali się w podróż . Będą pływac po Amazonce. Ja kilka godzin poswieciłam na "przenosiny" z domu do mieszkania. W domu przygotowywałam sie do remontu kuchni i łazienki. Skąd sie nagromadziło tyle rzeczy? Nieustanne pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi. 15 marca przylecieli pp. Cz. i Hania “czestochowska”. Zaczał sie festiwal "restauracyjny". W restauracji Verdii ( tlok), dzisiaj Island Cafe (tłok i halas). Na dodatek noc miałam nieprzespana z powodu … zjedzonych na kolacje małży. W czwartek odwiezlismy Hanie na lotnisko. Poleciała do Adasia.Wraca w niedzielę. My z lotniska pojechalismy na Sanibel i Captive. Piekne są te wyspy, szczęśliwie nie do konca "ucywilizowane". Bez wysokosciowców, na szczęście. Jest tam wiele ładnych rezydencji nad brzegiem morza . Nie brak też małych starych (pojęcie względne!) domów wśród tropikalnych drzew. Rowery są tu podstawowym srodkiem lokomocji. Nie ma wielkich sklepow, ani wielkich restauracji.I jest dobrze i sielsko. Prawdziwe nadmorskie kurorty...Sanibel zawsze będę kojarzyć z rodziną Ernesta Hemingway’a. Tu na wyspie poznałam syna Patryka, jego zonę i corkę. Siostrzeńca Hemingwaya i jego bratanice. Z okazji 100 rocznicy urodzin pisarz odbyła sie na wyspie konferencja literacka.
Captiwa zaś przypomina mi wizytę Karoliny. Widzieliśmy wtedy manatii; Na Captiwie jest też restauracja, chętnie odwiedzana przez turystów , żeglarzy i ptaki; ostatnio pozował nam do zdjęcia biały igret.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz