Niebiesko na niebie ,
poniedziałek, listopada 22, 2021
Na plazy
sobota, listopada 13, 2021
Ryszarda L.Pelc
Co warto zobaczyć
zanim odejdzie się do lepszego świata.
Kilka lat temu podczas „Polskiego Wieczoru” (Polish
Night) zorganizowanego przy kościele Swiętego Marka ( na wyspie Marco, Floryda)
poznałam dwie sympatyczne panie. Jedna z nich ma lat dziewiędziesiąt, druga
osiemdziesiąt. Jak się dowiedziałam mają wspólną znajomą, (ukończyła sto jeden
lat), z która dwa razy w tygodniu grywaja w karty.
Obie moje nowe znajome lubią też kino. Poleciły mi,
najnowszy film z Jackiem Nicholsonem „The Bucket List”.
„Zabawny film”, powiedziala Janet i zaczęła opowiadać.
„Otóż dwaj śmiertelnie chorzy mężczyżni
postanowili zrobić listę , która obejmować będzie to wszystko co
chcieliby zobaczyć i przeżyc zanim umrą...”
* * *
Jesienią ubiegłego roku , tuż przed wyjazdem na Florydę a
ściślej na Marco wstąpiłam do księgarni.
Na jednej z półek zauważyłam książkę, której tytuł mnie zaintrygował.
„ 1000 miejsc,w
Kanadzie i USA, które trzeba zobaczyć
zanim się umrze.” Autorką przewodnika jest Patricia Schultz.
Zaczęłam książkę
przeglądać z zainteresowaniem. Kartkując przypominałam sobie miejsca, w
których byliśmy z mężem podczas naszych
licznych podróży po Stanach i w czasie paru wycieczek do Kanady.
Widzieliśmy np.
słynny i (trzeba przyznać) dziwaczny„Pałac z Kukurydzy” w Mittchel w
południowej Dakocie. Podziwialiśmy bizony pasące się na łąkach
Parku Narodowego im. Teodora Roosevelta. Pływaliśmy statkiem po Miss Green
River w Kentucky i wokół wybrzeża Kauai
(Hawaje) zachwyceni urodą Na Pali czyli zielonego klifu pociętego wodospadami.
Przemierzyliśmy słynną „The Pacific Coast Highway” czyli
drogę nr 1 wiodącą wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Wrażeń nie da się opisać. To
trzeba przeżyć .
Pamiętam ogród różany w Portland z widokiem na góry,
jezioro „Creater Lake” o kolorze ciemnego szafiru otoczone roziskrzonym
śniegiem, wysoko w górach... A
miejsca w Kanadzie? Ogrody Butcharta na
wyspie Vancouver w Victorii są niezwykłe i piękne. Założone w wykopach po kamieniołomach, stanowią dowód na niewyczerpaną ludzką pomysłowość i
potrzebę otaczania się pięknem. A jezioro Louise w Albercie? Nieustraszone
niedźwiedzie spotkane na autostradzie ? To miejsca z mojej „listy zanim....”,
którą być może kiedyś stworzę.
* * *
Grudniowy numer „Smithsonian”z 2007 (www.smithsonian.com) zawiera między
innymi artykuł zatytułowany „28 places to see before you die”.
„Skoro jest tak ogromna liczba przepięknych miejsc do
zwiedzania to jakże można wybrać?” stawia sobie retoryczne pytanie autor
artykułu, dodając „mając na uwadze
zainteresowania naszych czytelników, podróżowaliśmy po świecie pewni, że
znajdziemy miejsca, które ich zainspirują ”
Jakie są te miejsca wybrane przez pracowników
Smithsonian? Jedne z nich to „pomniki przyrody” takie jak Serengeti , Aurora Borealis czyli zorza polarna, wodospady Iguazu, góra
Kilimandżaro, Grand Canyon, dżungla Amazonki, wyspy Galapagos, rzeka Yang tse, Antarktyka . Inną kategorię
stanowią miejsca stworzone przez człowieka. I tu nasi przewodnicy wskazują nam Wenecję, tajemnicze rzeźby na Wyspach
Wielkanocnych, Petrę w Jordanie, ogród Zen w Kioto- Ryoan-ji, Louvre w Paryżu,
Pompeje we Włoszech, Mesa Verde w Kolorado (USA), Piramidy w Egipcie, Tadż
Mahal w Indiach, Wielki Mur w Chinach, Machu Picchu w Peru...
Widziałam zaledwie ( a
może aż?) osiem z tych miejsc .
Zostało mi do zobaczenia jeszcze dwadzieścia.
...
* * *
Zobaczyć tysiąc, sto, pięćdziesiąt zabytków, parków
narodowych , obrazów. A może przeczytać sto, pięćdziesiąt czy X dobrych
książek? A może napisać ileś listów do dawnych znajomych , zapomnianych
krewnych czy byłych sąsiadów? A może zrobić tysiąc , pięćset, a choćby tylko
pięćdziesiąt dobrych uczynków?
... „Lista życia”
a może lista „Zanim...” może
obejmować przecież wszystko co nas cieszy, jak i wszystko co może sprawić radość
innym. Może każdy z nas, póki jest jeszcze czas, zrobi sobie taką listę?
Czas ucieka, a tak wiele do zrobienia, zobaczenia, do
przeżywania.
Ja na swoją listę „ Zanim...”
wpiszę jeszcze parę miejsc, do których chciałabym odbyć podróże.
Jedna z nich powinna zaprowadzić mnie do doliny rzeki
Platte w Nebrasce (USA). Jeżeli to się uda to będziemy tam w towarzystwie blisko pięćdziesięciu
tysięcy innych turystów z całego świata,
którzy zjadą na żurawie gody.
Tam każdego roku zbierają się żurawie. Oblicza się, że
ich liczba dochodzi do pół miliona. Jest to ich godowe miejsce. W bezpiecznym
miejscu, w płytkich wodach znajdują odpoczynek po długim locie. Rankiem
wzbijają się w górę i kołując, szybują w powietrzu . Po jakimś czasie lądują na
bagnach i polach i zaczynają szukać partnera. Z nim, tym jednym wybranym
partnerem czy partnerką pozostaną już na
całe długie życie.
Przede mną biegnie mała, bosa dziewczynka z rozwianymi
włosami. Nagle potyka się na wystających korzeniach sosny, pada. Ale podnosi
się natychmiast, rozciera rączką uderzone kolano, otrzepuje spódniczkę i
biegnie dalej. Za chwilę znika gdzieś pomiędzy namiotami. Nad jeziorem, ogromnym jak morze, obozem rozbili się turyści. Przyjechali
tu, na półwysep wchodzący w wody jeziora Górnego (Superior) z Florydy,
Arizony, Teksasu. Są tu też mieszkańcy bliskiego Wisconsin i dolnego Michigan.
Bliscy sąsiedzi. Stoją rzędem ogromne naczepy wielopokojowe z łazienką,
lodówką i telewizorem. Na dachach anteny. W oknach doniczki z kwiatami. Obok widać nieco mniejsze turystyczne samochody, ale także przestronne,
wyposażone we wszystko co dla wygody potrzebne. Wydaje się, że przywieziono
ze sobą wszystko co niezbędne, by czuć się jak w domu. Przed jednym z takich
wozów - “domów na kołach”, stoi ogromny fotel na biegunach. Ktoś zabrał w
podróż dużego pluszowego Misia, który przypięty do wysokiej sosny, “udaje”
wspinającego się zwierzaka. Ponieważ prawdziwe niedźwiedzie rzeczywiście
można spotkać w okolicy, przez moment można ulec złudzeniu, że właśnie się
pojawiły na kempingu. Obok okazałych pojazdów rozbito też skromne namioty. Na rozwieszonych pomiędzy
drzewami sznurach suszą się ręczniki i bielizna, na stołach piętrzą się
śpiwory, miski, kuchenki turystyczne, radia i Bóg wie co jeszcze. Takie
obrazki zna niemal każdy z nas. Spotyka się je w Stanach czy Europie. Niegdyś
byłam gorącą zwolenniczką życia kempingowego. “Obozowe” życie, znam więc z
doświadczeń. Dzisiaj oglądam “nasz” kemping przechadzając się nad brzegiem
jeziora, a więc już z innej niż kiedyś perspektywy. Na półwysep w Michigan, zwany Keweenaw, ściągają gromadnie turyści.
Przyjeżdżają zawsze, w rożnych porach roku, ale kemping ożywa dopiero późną
wiosną a zamiera z pierwszymi chłodami. Keweenaw w języku lokalnych Indian
Chipewa (czyt.Czipua) (zwanych też Ojibua ) oznacza “brzeg, do którego
przypływają łodzie”. Okolica jest pełna uroku, woda ciągle czysta, a trawa
zielona. Wabią piękne, piaszczyste plaże jak i pofałdowany pagórkami lesisty
krajobraz. Uroda okolicy zachęca do spędzenia tu wakacji. A my mieszkańcy tej ziemi,
kiedy tylko mamy czas, mamy wrażenie, że wakacje nigdy się nie kończą. To
miejsce ma jakąś siłę magiczną. Kiedy chodzę tak pomiędzy namiotami i
samochodami, widzę snujące się wstążki siwego dymu z ognisk, czuję ich
zapach, nagle powracają do mnie obrazy z dalekich stron i równie odległych
czasów. Przypominam sobie cygańskie tabory. Wydaje się, że jeszcze niedawno,
widywałam je w Europie. Aż dziw pomyśleć, że było to w ubiegłym stuleciu,
przecież dziesięciolecia upłynęły od czasu kiedy ja, mała dziewczynka z
biciem serca oglądałam sceny z życia cygańskiego taboru. Zapamiętałam płonące
ognisko, starą Cygankę, mieszającą coś w kociołku zawieszonym nad ogniskiem i
od czasu do czasu odganiającą łyżką zgłodniałego psa, zwabionego zapachem
gotującej się strawy. Patrzyłam na tę scenę z przejęciem, z wewnętrznym
drżeniem. Było to połączenie niewypowiedzianego niepokoju i równocześnie
nieopanowanej potrzeby podpatrywania czegoś tajemniczego i niezwykłego.
Cyganki wróżące z kart i ręki były częścią krajobrazu polskich miast i wsi.
Niekiedy i dzisiaj można spotkać na ulicach miast kobiety o smagłych
twarzach, w kolorowych spódnicach, najczęściej z niemowlęciem, kuszące
obietnicą, że opowiedzą o przyszłości, w której czeka nas jeszcze jedna,
jedyna, prawdziwa miłość. “Powróżyć, karty stawiać” nawoływały. Zostały
jednak w pamięci tamte romanse cygańskie, pieśni i taniec. Ale gdzież dziś szukać “prawdziwych Cyganów”? Ich wozy nie przemierzają
kraju budząc zarazem zainteresowanie i trwogę. Literatura roi się od opisu
kradzieży koni, kur, garnków, odzieży suszącej się na dworze w momencie
przybycia w okolice cygańskiego taboru. A więc kim byli ich sprawcy w
ludowych podaniach? Opowieści te czasem prawdziwe, czasem, wyolbrzymione,
czasem całkiem wyssane z palca szły w “lud” i tkwiły (tkwią) w świadomości.
Prawdy, zmyślenia? Jedno jest pewne, nie ma tamtych cygańskich taborów z mego
dzieciństwa. Gdzież się podziały? Świat Cygański nieco mroczny, tajemniczy,
równocześnie barwny, roztańczony, rozśpiewany, przestał być częścią “naszego
świata”. “Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma “ jak refren znanej pieśni
powraca ta myśl. Ale czy na pewno? Są. Trwają choć nie tacy sami. Isabel Fonseca, Amerykanka mieszkająca w
Anglii, zafascynowana światem Cyganów europejskich rezultaty swych badań
opisała w swej książce „Bury Me Standing; The Gipsies and Their Journey”
(“Pochowaj mnie na stojąco. Cyganie i ich wędrówki”). Jest to porywający
portret grupy etnicznej dyskryminowanej i tak dotkliwie doświadczonej przez
historię. Romowie (jak dziś nazywamy Cyganów), skazani w czasie II Wojny
Światowej na kompletną zagładę, zdołali jednak cudem ocaleć.
Autorka, absolwentka Columbia University i Oxfordu mieszka w Londynie.
Stamtąd odbyła wiele podróży po Europie pomiędzy 1991 a 1995 r. Jej książka
jest też efektem przyjaźni z Donaldem Kenrick`iem współautorem innej
pasjonującej książki o Romach “The Destiny of Europe`s Giepsies”
(“Przeznaczenie Cyganów Europy”). Szczególnie jeden z rozdziałów książki Isabel Fonseci zwrócił moją uwagę.
Poświęcony jest polskim Cyganom. Fonseca podaje szereg niezmiernie interesujących szczegółów. I warto je
przytoczyć, gdyż dotyczą jednej z najbardziej znanych postaci Cygańskiego
folkloru; Papuszy. Podejrzewam, są to fakty mało znane polskiemu
czytelnikowi. Bo tak naprawdę, któż z nas pamięta dziś o Papuszy, zmarłej
ponad dziesięć lat temu? Przecież nawet wtedy, kiedy otarła się o sławę
Juliana Tuwima czy Jerzego Ficowskiego, tylko nieliczni o niej słyszeli. Pisano o niej trochę w latach 50-tych. Wtedy stała się “sztandarowym
przykładem” na to iż należy Cyganów osiedlić, nawet wbrew ich woli. Chciano
ich “uszczęśliwić”, zamknięciem w ciasnych ścianach kamienic bo wędrujący i
niezależni “zagrażali porządkowi”. Jerzy Ficowski, poeta zajął się twórczością Papuszy już kilka lat po
wojnie. To zresztą stało się zarówno początkiem Jej literackiej “kariery” jak
i przyczyną osobistego dramatu. Papusza “zdradziła” tajemnice swego świata, a
więc tajemnice Plemienia. Naruszyła obowiązujące reguły gry. Wydając zgodę na
publikację swej poezji odkryła świat Romów przed ludźmi spoza kręgu
wtajemniczonych. I dlatego musiała zostać przez swoich wyklęta. Bronisława Wajs, zwana Papuszą (co znaczy “Lalka”) dzieliła los i dramat
Cyganów Europy opanowanej przez niemiecki faszyzm. Podczas wojny, jak
twierdziła, straciła stu swych krewnych. Być może uznać to trzeba za rodzaj
bolesnej metafory. „Każda niemal Cyganka to Antygona; każda utraciła brata”.
Przeżycia z czasów wojny dały początek jej pieśniom poetyckim; “Krwawe łzy”,
opowieść o tym “czego doświadczyliśmy pod Niemcami na Wołyniu w latach 43 i
44”. Kiedy w 1949 r. poznała Jerzego Ficowskiego (żywo zainteresowanego
folklorem Cyganów) rozpoczęła się nowa epoka w jej życiu. W 1950-tym, niespełna rok potem, jej wiersze w tłumaczeniu polskim
opublikowano w “Problemach”. Julian Tuwim, przeprowadził obszerny wywiad z
Jerzym Ficowskim. Był to wywiad od początku do końca mający udowodnić, iż
nomadyczne tradycje Cyganów są absurdalne. Ten wywiad, kończył się tekstem
“Międzynarodówki” przetłumaczonej na język Romów. No cóż, znamię tamtych
czasów! Wywiad i publikacje przyniosły Papuszy niesławę wśród Jej plemienia.
Papusza została potępiona, opuszczona przez swoich. Na domiar złego właśnie wtedy ówczesny reżim, a szczególnie Ministerstwo
Spraw Wewnętrznych (Berman, Różański), zaczął przymuszać Cyganów do osiadłego
trybu życia. Było to, bez wątpienia, ich wielkim dramatem. Trudno, rzecz
jasna obciążać za to winą Jerzego Ficowskiego, który zrobił wiele, by z
kultury cygańskiej zachować wszystko co jeszcze nie zostało zniszczone. Być
może wiedział, że ta cywilizacja została skazana na zagładę? Papusza poniosła karę surową, z pewnością niezawinioną. Została uznana za
zdrajczynię przez swoich. Jej talent i jej zaufanie wykorzystano dla
socjalnych, propagandowych, politycznych celów. Wtedy moda była na asymilację
tak jak dzisiaj na „różnorodność”. Czy w tych rozgrywkach było miejsce dla odczuć poetki - Cyganki? W jednym
ze swych wierszy Papusza pisze: Nikt mnie nie rozumie Wiersze Papuszy zostały jej “odebrane”, a ona, przerażona konsekwencjami,
chciała je odzyskać z powrotem. Napisała list do Jerzego Ficowskiego prosząc
o wstrzymanie publikacji. Wyjaśniła, że jest to sprawa wielkiej wagi. “Żywcem
obedrą mnie ze skóry” pisała do badacza cygańskiego folkloru. Nie wysłuchał
jej prośby. Według innych źródeł, Papusza zjawiła się w Wydawnictwie Ossolineum z
żądaniem zawieszenia publikacji. Nie pomogło. Udała się też do zarządu
Związku Pisarzy Polskich, z prośbą o odzyskanie praw autorskich. I tam jej
odmówiono pomocy. Po nieudanych próbach odzyskania swoich praw do wierszy
wróciła do domu. Kiedy wiersze zostały opublikowane, Papusza została postawiona przed
sądem Romów. Najważniejsze autorytety polskich Romów czyli “Baro Szero”
(starszyzna) orzekły o losie Poetki. Niemal bez namysłu, jednogłośnie Sad
wykluczył ją ze społeczności cygańskiej jako “nieczystą” czyli “Magerdi”. Wyrok ugodził boleśniej niż można by było oczekiwać. Jak twierdzi Isabel
Fonseca, Papusza spaliła resztę swych niepublikowanych jeszcze wierszy. Było
ich podobno ponad trzysta. Po tych przykrych, wstrząsających przeżyciach
Papusza spędziła osiem miesięcy na leczeniu psychiatrycznym, a potem w
kompletnej izolacji. Podobno Jerzy Ficowski zerwał z nią jakikolwiek kontakt. Poza kilkoma pieśniami z 1960 roku, nic więcej nie napisała. Papusza
zamilkła. O tych szczegółach z życia Papuszy, polskiej Cyganki, którą być
może mijałam na ulicach jednego z polskich miast, dowiedziałam się dopiero
nad jeziorem Superior czytając książkę, którą mi polecił mój amerykański
znajomy. Podejrzewam iż wakacyjni “nomadyczni” Amerykanie koczujący nad naszym
jeziorem, nie wiedzą nic o stylu życia, które wiedli kiedyś europejscy
Romowie. A może w każdym z nas drzemie owa tęsknota do wędrówek? Wchodzę w piękny mieszany las doszukując się dalej jakiś analogii
pomiędzy “tam i tu“ i pomiędzy “dawniej i dziś”. Sosny i kanadyjskie klony,
brzozy i osiki niczym nie różnią się od lasu w dalekiej Polsce, z którym
identyfikowała się Papusza. Ryszarda L. Pelc
(Wiersze Papuszy z ang.
tłum. R. Pelc) Isabela Fonseca "Bury Me Standing. The Gipsies and Their
Journey”,
|
Data publikacji |
|
||||
|
||||||
|
sobota, listopada 06, 2021
poniedziałek, listopada 01, 2021
Spacery brzegami rzek.
Pamiętasz majowe spacery nad Drawą,
kwiaty na klombach, spływające kaskadą kolorów
w dół ku rzece,,jakby chciały
przyjrzeć się wlasnemu odbiciu
w wodzie , na przemian zielonej i złotej ?
Pamiętasz majowe spacery w stronę Kamieńczyka?
Zapach sosen, śpiew ptaków,
daleki szum rzeki,
głazy potężne, zielonym mchem,
jak miękkim welurem pokryte
i nas - młodych, rozkochanych,
radosnych.
Jak wodospad Kamienczyka , spływają
wspomnienia
Spacerów nad innymi rzekami w całkiem innym czasie,
Tak odległych, ze dzisiaj juz nie
wiem,
Przyśnionych, prawdziwych a może wymyślonych.
Pamiętasz letnie spacery nad Rabą,
śmiech naszego dziecka
brodzącego w wodzie ze sznurkiem na patyku
probującego złowić małą, srebrną rybkę ?
Pamiętasz spacery nad Odra,
wielką, szarą, rozległa,
łaki zielone , kwiaty polne , zapach koszonej trawy
i gdzieś z dala płynącą na falach eteru, muzykę Vivaldiego.
Nie pomnę ile było tych rzek, spacerów , zachwyceń.
Wiem,,że byliśmy i jesteśmy
ty i ja.
Wraz z nami spaceruje Miłość.
Kiedyś młodzieńcza,
dziś jak my, dojrzała.
Maribor, Slowenia 6 maja 2006
(copyright)