Znakomita wystawa w Chicago “ Van Gogh and Gauguin . The Studio of the South” zamknęła już dawno swe podwoje . Barbara Mirecka, koordynator
tej wystawy w Instytucie Sztuki w Chicago, rozmowie z Danutą Peszyńską
wspominała iż ostatnie zamόwione
obrazy dotarły do organizatorόw 10 września 2001 roku , a więc jeden dzień przed zamachem terrorystycznym
na Stany Zjednoczone.
Mimo poważnych komplikacji organizacyjnych,
mimo zmniejszonego, w pierwszych dniach, napływu zwiedzajacych, wystawa cieszyła
się dużym powodzeniem .Oglądano obrazy ,
ktόre powstały pod niebem
Prowansji, w Arles .
.
* * *
Arles, francuskie miasto nad Rodanem , liczące
dziś około pięćdziesiąt pięć tysięcy mieszkańcόw, ma bogatą przeszłość.
Początki
tego miasta założonego przez Grekόw, sięgają VI wieku przed Chrystusem. Przez długi czas Arles bylo ważnym ośrodkiem kulturalnym ,
ekonomicznym a w Sredniowieczu religijnym. Potem jego rola malała i Arles stalo się poprostu jednym z
prowincjonalnych, rolniczych miasteczek Prowansji.
Dziś Arles
znane jest z upraw ryżu,
winnic, ogrodόw,
oliwek, hodowli kόz i owiec ,
bykόw i koni.. Jest także ważnym ośrodkiem turystycznym
i kulturalnym Prowansji. Odbywają się znane ze swej atrakcyjnosci doroczne Festiwale z okazji Wielkiej Nocy ,
kiedy można emocjonować się , najatrakcyjniejszym
punktem programu, corridą.
Jednakże
Arles jest znane z innych powodόw. To tu miało powstać wymarzone przez Van Gogha “Studio Południa” . Udał
się ten zamysł połowicznie. Na wezwanie
zjawił się tylko Gauguin, a wspόłpraca
artystόw trwała
zaledwie kilka tygodni.
Mimo to ten okres
przeszedł do historii światowego malarstwa.
Jeszcze jednym
potwierdzeniem tego była wystawa
w Instytucie Sztuki w Chicago. Zgromadzono na niej 135 obrazόw obu artystόw , liczne rysunki i listy .
Wystawę “Studio Południa” obejrzałam w dzień po jej
otwarciu.
Do Arles,
gdzie miejsca dzieła te powstały,
pojechałam trzy miesięce potem.
* * *
Wieczόr w Arles. Siedzimy w niedużej hotelowej restauracji .
Trzymamy w
ręku karty win zastanawiając się nad wyborem.
Lista win jest długa , jesteśmy skupieni;
ostatecznie wybόr wina we
Francji jest sprawą niebagatelnej wagi.
“O , popatrz “ mowię do męża, jest
wino “Van Gogh” .
Polacy mają
wόdkę “Chopin”, holendrzy czekoladowy likier “Vermeer”, dlaczego nie miałoby być wina o nazwie “Van Gogh”?
Przykład
reklamy. Oczarowac, urzec klienta,
nie tylko smakiem ale i nazwą.
Francja
korzysta z faktu, że przed ponad stu laty osiedlil się, mieszkał i
tworzył tu przybysz z Holandii, artysta, ktόry malował zaledwie osiem lat , a zostawił po
sobie ponad tysiąc rysunkόw
oraz setki listόw, w ktorych opisywał proces tworzenia swych
obrazow . Namalował ich ponad 850 a 200 z nich powstało właśnie, tu w Arles.
Ponad
sześćsest listόw napisał do swego młodszego brata Theo, ktory był
jego jedyną podporą przez wiele
lat. Theo trudnił się zawodowo sprzedawaniem
obrazόw; ale nigdy
nie udało mu się , poza jednym jedynym ( a I to nie jest pewne),
sprzedać obrazόw Vincenta
.
Dziś kiedy o obrazy van Gogha ubiegają się największe muzea świata i
prywatni kolekcjonerzy , a każdy z nich
sprzedaje się za dziesiątki milionόw dolarow , trudno uwierzyć, iż ten Artysta niemal przemierał głodem.
Trudno
uwierzyć, iż popełnił samobόjstwo pod wpływem szaleństwa,
wywołanego pośrednio (być może) strachem
przed beznadzieją nędzy.
* * *
Arles jest miastem
pamiętającym odległe czasy rzymskiego panowania. Pozostały do dziś antyczne budowle, ktore harmonijnie
koegzystują z kamieniczkami z pόźniejszych epok, z romańskimi czy gotyckimi kościołami.
Arles jest ruchliwym ośrodkiem turystycznym.
Przyjeżdzają tu, nawet teraz, kiedy z
niesłabnącą grozą Swiat wspomina wydarzenia
11 września , nie mogąc w pełni ogarnąć ich
przyczyn i skutkόw i
zamiera na myśl co jeszcze może się stać. Ale życie biegnie swoim torem. Więc
ludzie podrόżują ….
Przyjeżdżają do Arles mimo, że zimowe niebo Prowancji jest szare, od Małych
Alp wieje mroźny Mistral , rozległe
rowniny są brunatne , winnice
opustoszałe , na świecie niebezbiecznie, .
Ciągną tu
liczne japońskie wycieczki zbiorowe, zjeżdzają wielbiciele kultury francuskiej.
Tym samym pragnieniem przywiedzeni,przyjechaliśmy
i my.
.Oczywiście znacznie lepszym okresem dla
zwiedzania jest zapewne lato a wymarzonym wiosna, ale teraz nie jest
tak tłoczno .
Vincent van Gogh
zjawił się w Arles właśnie zimą.
I choć
przyjechał tu dla owego cudownego
światła , zafascynowany obrazami impresjonistόw, z ktόrymi zetknął się w Paryżu, jakoś musiał pogodzić się z tym , że otacza go pejzaż jeszcze zimowy…
Malarz
chyba był z tego zadowolony, bo wydawało mu się, że Arles i
jego okolice w śniegu
przypominają krajobrazy Japonii. A na ten okres przypadało właśnie jego
oczarowanie japońską sztuką. .
Tak więc w pierwszych tygodniach pobytu,
nad jego głową wisialy niskie,
szare chmury, tak jak ja je widziałam spacerując po placach i wąskich uliczkach Arles.
* * *
W
restauracji hotelowej w Arles zamawiamy
więc wino “Van Gogh”.
“Czy to nie dziwne? Za życia taki był nieznany,
niedoceniony i taki straszliwie ubogi a
teraz wszędzie jest jego nazwisko…” mόwię do kelnerki . “O tak, był bardzo biedny, a dzisiaj…”
odpowiada, nie kończąc myśli; wszyscy
troje wiemy, o co chodzi. “ C`es ne pas juste” dodaje . Tak, to
prawda, “to jest niesprawiedliwe…”.
Kelnerka
przynosi butelkę wina, na ktόrej widnieje reprodukcja jednego
z licznych autoportretόw Vincenta. * * * * *
Nie wiemy właściwie dlaczego w owym 1888 roku
Vincent van Gogh zdecydował się na przyjazd z Paryża do Arles. Być może stało
się to pod wpływem lektury Adolfa Daudet , miłośnika prowansalskich krajobrazόw, ludzi , ich obyczajόw i legend, ktόry pisał listy ze starego wiatraka. Być może sprawiła to lektura
prozy Emila Zoli . Może stało się to pod wpływem Paula Cezanne, znakomitego malarza ?
A może poprostu zdecydował się na ten wyjazd do Arles z tęsknoty za czymś nowym, odmiennym od tego co znał ? Może ufność w to, że nowe miejsce pod słońcem Południa zmieni jego życie a jego idee o wspόlnocie artystόw się ziszczą?
* * *
Mόj mąż i ja przyjechaliśmy do Arles, bo od dawna chcieliśmy wrόcić , choć na kilka dni , do Prowansji.Zafascynowała nas już dawno. Byliśmy tam po raz pierwszy latem 1974 roku. Rozbiliśmy wtedy namiot na polu campingowym w Tarascon . Potem jeździliśmy oglądać zachowane dowody chwały i potegi rzymskiego imperium; areny w Arles, Nimes, Orange i gotyckie kościoły , ktόrych frontony zdobią wspaniałe rzeźby świętych . Niestety wielu świętych stoi bez głow; postrącano je podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Kiedy byliśmy latem było upalnie, błekitnie . Zieloność wysokich cyprysόw i cień padajacy od koron ogromnych platanόw , ktόrymi wysadzane są aleje miast i miasteczek były takie jak na obrazach impresjonistόw, a noce nad Rodanem tak gwiaździste jak ta, ktόrą namalowal van Gogh 28 września 1888 roku…
Na ożywienie
naszego marzenia o powrocie do Arles , do Prowansji wpłynęła też obejrzana
w Chicago wystawa malarstwa “Van Gogh and Gauguin. The Studio of
the South” .
Naszą decyzję o podrόży “za morze” podjęliśmy jakby na przekόr temu co dzieje się na swiecie. Uznaliśmy, że nie należy niczego
odkładac na “przyszłość”.
Teraz trzeba
korzystac z każdej okazji by pojechać, zobaczyć, przeżyć…Bo
przecież nikt nie wie co stanie się za
chwilę.
“Carpe diem” mawiali Rzymianie… * * * * *
W “Atrium” na ścianach fotografie białych koni i
…głowa byka. Jesteśmy przecież na
Poludniu a tu corrida jest rόwnie popularna jak w Hiszpanii.
Wspaniałe rasowe czarne byki są tak samo przedmiotem zachwytόw i
piękne, białe konie z Camargue . “Carpe diem” mawiali Rzymianie… * * * * *
“A co robi ta bycza głowa na ścianie?”,zastanawiam
się. Okazuje się że to tragiczna ofiara wypadku! We Francji nie zabija się bykόw , tak jak dzieje się to na corridach w
Hiszpanii; ale bywają przypadki .
Jego śmierć nie była zamierzona.
* * *
Siedzimy w
kawiarni. Para przy sąsiednim stoliku
zajęta rozmową. Ja przyglądam się mężczyźnie , bo od kiedy go zobaczyłam
przykuł moją uwagę. Po chwili jestem prawie pewna , iz tego siwego pana musiałam gdzieś już
widzieć…te oczy, szczupłość twarzy, zarys brody, ostry nos…
A potem już
wiem na pewno, że ten człowiek jest całkiem, ale to całkiem podobny do
Van Gogha Widziałam przecież wiele jego autoportretow a studium do autoportretu z 1887 malowanego w Paryżu przedstawia bardzo
podobną twarz. Tyle tylko, że “mόj” sąsiad nie nosi zarostu…
Opuściłam kawiarnię nie dowiedziawszy się czy mόj sąsiad z kawiarni mial jakieś zwiazki krwi z
Van Goghiem czy nie.Może jeszcze kiedyś
jakiś badacz życia Vincenta to odkryje,
ktόż to wie…
* * *
Kiedy się
jest w Arles, nie sposόb nie
myśleć o Van Goghu.
A on czuł się tu chyba bardziej samotny niż gdzie indziej . Jego przyjazd do miasteczka, wzbudził zainteresowanie,
ale nie obudził specjalnie przyjaznych uczuć jego mieszkańcόw. Arles było wόwczas małym sennym miasteczkiem. Dla jego
mieszkańcόw był człowiekiem z
zewnątrz, rudym Holendrem, mόwiącym z obcym akcentem. Tuż po przyjeżdzie odwiedzili go aptekarz i
własciciel sklepu spożywczego, obaj malarze- amatorzy, ale to była pierwsza i
ostatnia wizyta. Zaś miejscowi artyści zignorowali go. Udało mu się jednak zaprzyjaźnić z listonoszem , Jozefem
Roulin, i jego rodziną. Ich portrety malował kilkakrotnie.
Vincent nie miał
wielu okazji do rozmόw,
bądź je odrzucał i ograniczał się ledwie
do zamawiania dań w restauracji; ale pisał dużo i często listy; do brata,
Gauguina, Emila Bernarda (malarza) Toulouse-Lautrec`a ( ktόry nigdy na listy nie odpowiedział).
Odwiedzał lokalny burdel. Ale przede wszystkim dużo malowal.
Po jakimś czasie
przeniόsł się z hotelu
do wynajętego przez siebie domu mieszczącego
się przy placu Lamartin pod nr 2. To tam w “Zόłtym Domu” zamieszkał na krόtko w towarzystwie Gauguina . I tam w dzień wigilijny doszło do
dramatycznego zdarzenia , historycznej kłotni, w wyniku ktόrej , jak się przypuszcza, Van Gogh obciął
sobie ucho. Nastąpiło ostateczne
rozstanie Gauguina z Vincentem. Prόba stworzenia artystycznej wspόlnoty przetrwała zaledwie kilka tygodni.
Dzisiaj
przy placu Lamartin nie ma już tego
domu. Został zburzony w czasie wojny. Na środku obszernego placu jest ładna fontanna. Przy placu
rosną platany, jest piekarnia, na
rogu mieści sie Tabak, w ktόrym można napić się kawy, pogwarzyć
z przyjaciόłmi przy barze,
wypic kieliszek wina czy absyntu no i
nawdychać się do zawrotu głowy papierosowego dymu. Z placu rozchodzą się ulice. Patrząc w głab jednej z nich widać wiadukt kolejowy, taki jak namalował go artysta na obrazie
przedstawiającym “Zόłty Dom
Vincenta w Arles “. Jeżdżą tamtędy pociągi tak jak za czasόw Vincenta.
Vincent
zostaje sam I wkrόtce
pacjentem psychiatry dr. Rey`a . Dzisiaj w
“ Hotel-Dieu” , gdzie leczono Vincenta mieści się ośrodek kultury, noszący imię van Gogha
(Espace Van Gogh).
Najbardziej interesujący wydawał mi się ogrόd . Jest dziś taki sam jak był wtedy, kiedy van Gogh go malował. Ogrόd został odtworzony na podstawie obrazu
artysty
“
Dziedziniec szpitala w Arles”. Malowany był w
kwietniu , mieni się barwami, ja oglądam ten ogrόd tuż przed zapadnięciem zmierzchu w pochmurny
dzień. Ale świadomość, że patrzę na te same podcienia okalające dziedziniec, na
te same okna dawnego szpitala, takie same krzewy i drzewa oraz mała fontannę
jest poruszająca.
Arles dziś pamięta o artyście, ktόremu za życia nie okazało serdeczności. Stworzono fundację, ktόra opiekuje się galerią, gdzie eksponowane są obrazy znanych wspόłczesnych artystόw , członkόw “artystycznej wspόlnoty” . Oni symbolizują ideę van Gogha. Tak więc wydawac sie może, że jego marzenia i jego wizje o braterstwie artystόw, nie poszły na marne .
Z Arles wyjechaliśmy z przekonaniem iż warto było
tu wrόcić by na nowo odkrywać ślady przeszłości
dalekiej i bliższej . Wyjechaliśmy
bogatsi o ożywione dawne wzruszenia , nowe doświadczenia i z
przekonaniem ze nawet szare niebo prowansalskie jest malownicze.