czyli opowieść o nieplanowanej podróży
To nie była podróż ani planowana,
ani tym bardziej wyśniona. Zdarzyło się to w
środę 5 października 2005 roku. Tego dnia było mglisto. Od czasu do
czasu padało.
"Musimy uważać, bo może być ślisko", powiedziałam mężowi zanim wsiedlismy na rowery, by odbyć codzienną przejażdżke nad jeziorem Biwa. Potem mieliśmy pojechać na pocztę by podjąć pieniadze.
"Musimy uważać, bo może być ślisko", powiedziałam mężowi zanim wsiedlismy na rowery, by odbyć codzienną przejażdżke nad jeziorem Biwa. Potem mieliśmy pojechać na pocztę by podjąć pieniadze.
Kiedy dojechalismy do miejsca
przeznaczenia, okazało sie, że automat bankowy jest w naprawie. Miała ona trwać
dwie godziny. "Wracajmy, przyjedziemy potem" powiedzial moj mąż. Ja
jednak zdecydowałam, że zrobimy zakupy w sasiednim supermarkecie, a
w drodze powrotnej ponownie wstąpimy na pocztę.
Gdybym była w stanie przewidzeć co się za chwilę stanie, z pewnością wróciłabym do domu. Ale stało się inaczej.
Gdybym była w stanie przewidzeć co się za chwilę stanie, z pewnością wróciłabym do domu. Ale stało się inaczej.
"Beisie" to nowo zbudowany elegancki sklep spożywczy stanowiacy
część wielkiego centrum handlowego. Moje
japońskie przyjaciółki niechętnie tam zagladają, przyzwyczajone do małych
ryneczków, sklepików w sąsiedztwie czy też rolników, którzy do dziś dostarczają
im płody rolne prosto do domu.
W kompleksie "Cainza" mieszczą się rozmaite firmy. Tam też jest biuro podróży, w którym kilka dni wcześniej opłaciliśmy wycieczkę do Hiroszimy. Nigdy w porzednich naszych podrożach po Japonii nie odwiedziliśmy tego miasta tak tragicznie doświadczonego podczas wojny sześćdziesiąt lat temu. Jednakże głównym celem naszej podróży była słynna z pięknego krajobrazu i znanych świątyń, Mijadżima położona w pobliżu Hiroszimy. Ogromnie cieszylam się na ten wyjazd. Zamierzaliśmy naszą rocznicę ślubu obchodzić w jednym z trzech najpiękniejszych miejsc w Japonii!
"Do wyjazdu zostało jeszcze pięć dni", pomyślałam dojeżdżając do sklepu.
Posadzka wyłożona kafelkami lśniła czystością. Schodząc z roweru poczułam, że moja stopa nie zatrzymuje się na podłożu, ale w poślizgu sunie do przodu, a ja nie jestem w stanie opanować równowagi. Padam. Już wiem, że wraz ze mną padają też nasze plany podróży...
Widzę męża, który nie przeczuwając niczego, parkuje swój rower. Podbiega do mnie jakaś Japonka. Chce pomóc mi wstać. "Kiukiusza" (ambulans) mówię do niej. Moje położenie, nie mówiąc o mojej ograniczonej znajomości japońskiego, nie pozwala na dłuższą konwersację. Kobieta biegnie po pomoc. "Kiukiusza, kiukiusza" powtarzam kiedy przychodzi strażnik sklepowy. Pokazuję na swoją bezwładną nogę.
Mój mąz jest już przy mnie i oboje widzimy, że strażnik telefonuje. "Pewnie wzywa ambulans" myśle nie bez satysfakcji, że jednak nasza nauka japońskiego nie całkiem poszła na marne. Ale on wezwał tylko kolegę. Co dwu, to nie jeden. Stoją z zatroskanymi minami. Podnoszą mnie i sadzają na przywieziony przez jednego z nich, inwalidzki wózek. Noga puchnie coraz bardziej. Czekamy na na przyjazd karetki.
Oboje jesteśmy pewni, że przyjedzie wezwany ambulans. Błąd. Okaże się to dopiero kiedy przyjedzie Karen, znajoma Amerykanka, biegła w japońskim. Nasi współczujący strażnicy karetki nie wezwali. Nie dowiemy sie nigdy, dlaczego. Karen ponownie prosi o wezwanie karetki.
Moja noga zachowuje się jak noga zepsutej kukiełki. Nie mogę unieść stopy, bo bezwładnie opada na bok.
Przyjeżdża pogotowie. Zakladają mi
pomarańczowy "ochraniacz". Układają na noszach, wsuwają do ambulansu. Jest ich trzech. Dwu sanitariuszy i kierowca. Usta zakryte białymi maseczkami. Jeden z nich wyjmuje gruby zeszyt. Ma tam pytania zapisane w kilkunastu językach.
Upewnia się czy znamy angielski. Zaczyna zadawać pytania.
"Ejdżu"? pyta.
Mam ograniczoną zdolność reagowania z powodu bólu. "Ejdżu???" Po chwili domyślam się, że chodzi o wiek, "age". Potem następują inne pytania. Na koniec pada "Kipu apu" (keep up czyli "trzymaj się") a oczy znad białej maski patrzą na mnie ciepło i życzliwie.
Przywożą mnie do szpitala. Z pomocą Karen załatwiamy fomalności. Sanitariusze zostawiają nas pod drzwiami gabinetu lekarza ortopedy.
Rentgen (a po japońsku "rento geno") wykazał złamanie z przemieszczeniem.
Lekarz uznał, że wskazana (choć niekonieczna) jest operacja. Jej termin wyznaczono na 13 października.
Tak zaczęła się moja niechciana podróż. Zamiast do Mijadżimy i Hiroszimy odbyłam podróż do miejskiego szpitala w Hikone.
* * *
Operacja przeszła bez zakłoceń. Leżę w czteroosobowym pokoju na piątym piętrze. Jeżeli zechcę, mogę stworzyć sobie seperatkę izolując się seledynową zasłoną spływajacą od sufitu do podłogi. Obok każdego łóżka jest telewizor. By oglądać trzeba kupić kartę. Podobnie jak kartę telefoniczną. Moje łóżko jest przy oknie. Roztacza się z niego widok na otaczajace niewysokie góry, zielone ryżowe poletka, na błyszczące w słońcu dachy pokryte kolorową (brązową i kobaltową) ceramiczną dachówką. Obserwuję białe ptaki szybujące pod błekitnym niebem. Czasem przejedzie miejski autobus, czasem ktoś na rowerze, spacerują ludzie z psami. Normalne życie pozaszpitalne toczy się.
* * *
W szpitalu dzień rozpoczyna się
wcześnie. O szóstej rano budzi mnie z głosnika zainstalowanego przy każdym
łóżku "ohajo gozaimasu" (dzień dobry). Potem pojawiają sie
"rozświergotane", uśmiechnięte pielęgniarki.
Jak pewnie na całym świecie panuje
tu ten sam rytuał. Mierzenie
temperatury, ciśnienia etc. . Potem o godzinie 7-mej kolej na zieloną herbatę. Kilkanaście minut
póżniej śniadanie. Podają zupę miso (z pasty sojowej), ryż, marynowane warzywa,
zieloną herbatę. Niemal to samo dostaje się na drugie śniadanie i obiad. Można
zamówić też tzw. menu zachodnie. Składa
się na nie podgrzany w mikrofalowej kuchence biały chleb, mleko, sok, dżemy.
Wizyta lekarska odbywa sie po śniadaniu. W "moim" szpitalu personel
(lekarze i pielęgniarki) jest młody. Uderzające jest ich zaangażownie,
życzliwość, cieplo, troskliwość. Pielęgniarki przybiegają na na kazde wezwanie.
Budzą zaufanie.
* * *
Podczas swego tegorocznego kilkumiesięcznego pobytu w Japonii nie
zobaczyłam więc ani Hiroszimy ani Mijadżimy ani Amanohaszidate, kolejnej
największej atrakcji turystycznej. Nie odbyłam kilku innych skrupulatnie
zaplanowanych podróży.
Nie pojechałam do Tokio więc nie mogłam wpaść do polonijnego klubu (wiem o
istnieniu dwu) i poznać ludzi, którzy od paru lat wydają "Gazetę Klubu
Polskiego" (dwumiesięcznik). Nie skorzystaliśmy z zaproszenia pani Moniki,
która wraz z rodzicami (mama lekarka, ojciec zajmujący się badaniami nad
rakiem) od lat mieszka w Tokio. Mój mąż zrezygnować musiał z wizyty w słynnym centrum badawczym (głównie w
zakresie biologii, medycyny i genetyki) RIKEN, którego szef jest laureatem
nagrody Nobla. W instytucie tym, jednym z dyrektorów jest Polak zajmujacy sie
badaniami pracy mózgu. Odwołać też musiał
seminarium w największym uniwersytecie japońskim Nihon University, gdzie
odbywają studia także Polacy.
Nasze "polonijne" kontakty ograniczyły się więc do kilkunastu
telefonicznych rozmow z panią Moniką, której nota bene nigdy nie spotkaliśmy
osobiście. Poznaliśmy ją bowiem przez korespondencję "mailową". Ale
obiecujemy sobie, że jeszcze do Japonii wrócimy, a wtedy, kto wie, może
pojedziemy też na Hokkaido, na jedną z wiekszych wysp archipelagu, która jak
twierdzą zamieszkali tam Polacy jest "najbardziej polską z wysp
japońskich". Może do dziś pamiętają tam, iż Fortuna zdobyl na Olimpiadzie
w Sapporo mistrzostwo świata w skokach narciarskich?
Moja złamana kość strzałkowa uniemożliwiła mi podróżowanie po Japonii.
Jednakże, ten niewątpliwie przykry wypadek pozwolił mi na bliższy kontakt z
ludźmi, z którymi skrzyżowały sie moje drogi.
Juko już następnego dnia po moim wypadku przyprowadziła wózek inwalidzki,
ktory służył mi aż do naszego wyjazdu z Hikone. Dzięki niej mogłam egzystować
normalnie…no, prawie normalnie…
Nigdy nie będę mogła odwdzięczyć się Hiroko, Joko,
Micziko, Ikuko i innym japonskim znajomym.
Hiroko spędziła ze mną wiele godzin w dniu, w którym
zostałam umieszczona w szpitalu na dzień przed operacją. Wypełniała stosy
wszystkich niezbednych dokumentów (biurokracja w szpitalu japońskim nie jest
mniej skomplikowana niż gdzie indziej).
Joko była obecna w
dniu operacji służąc jako tlumacz. Odwiedzały mnie w szpitalu każdego dnia.
Junko i Keiko, mieszkające poza Hikone, podrożowały po kilka godzin by być ze
mną.
Potem, kiedy wrócilam do domu te wizyty również nie
ustały. Dbały o moje samopoczucie ba, nawet o dietę i rozrywki. Przynosiły
owoce, książki a któregos dnia w moim mieszkaniu zorganizowały słynną
japonską…ceremonię parzenia herbaty.
Taeko, przyjechała do Hikone pokonując kilkaset
kilometrów by się ze mną zobaczyć a przy okazji
przywiozła ze sobą wspaniały lunch.

Poznałam je wszystkie przed trzynastu laty podczas
naszego pierwszego pobytu w Japonii, ale nie
wiedziałam iż mają aż taką potrzebę niesienia pomocy.
Ta troska, jak się wydaje, była nie tylko wynikiem
jakiejś wjątkowej dla mnie sympatii i współczucia. Byłam starsza od nich, prawie nie
znałam języka, cierpiałam, byłam bezsilna. Byłam słaba.
A opieka nad slabszymi jest wpisana w buddyjski kodeks
moralny.
Byłam jedyną "gajdżinką"
w japońskim szpitalu w Hikone.
"Gajdżin" po japońsku znaczy "obcy". Może byłam "obca"
ale mam dziś przekonanie, że nigdzie nie znalazłabym lepszych dowodów
przyjaźni.
* * *
Moja opowieść "gajdżinki
w japońskim szpitalu" dowodzi, jak sądzę, iż "nie ma niczego złego co
by na dobre nie wyszło". Wypadek, który był moim udziałem mógł zdarzyć się
przecież gdzie indziej, a wtedy nie byloby wokół nas naszych przyjaciół. Mogłam
sobie złamac coś innego niż "tylko" kość strzałkową. Zgadzam się ze
stwierdzeniem, że "nigdy nie jest tak źle, by nie moglo byc gorzej" jak
zapewniał wojak Szwejk.
Tak więc pamiętając o tym wszystkim
wkraczam w Nowy Rok z nadzieją.
Z pobytu w Hikone zapamiętam życzliwe, uśmiechnięte twarze, dobrych
lekarzy, piękne krajobrazy. I będę pamiętac tego bezimiennego sanitariusza,
który mi powiedział "Kippu
apu" ("Keep up").
Trzymajmy się wiec wszyscy zdrowo, cieszmy się każdym nowym dniem w roku
2006. Szczęśliwego Nowego Roku, ktory wg. kalendarza lunarnego jest Rokiem Psa.
Wierzmy, iż, "na psa urok",
będzie to dobry NOWY ROK.
DO SIEGO ROKU !..