środa, sierpnia 16, 2006
Jak Feniks z popiolow
Była piękna czerwcowa niedziela 2006 roku. Tuż po śniadaniu , wycieczkowym autokarem wyjechaliśmy w stronę Cilipi .
Nasz autobus zabierał po drodze pasażerow z innych hoteli, więc mieliśmy okazję do zobaczenia Dubrownika w całej jego urodzie. Ruch był niewielki , miasto wydawało się jeszcze senne.
Dubrownik , malowniczo położony pomiędzy górami a Adriatykiem, tonął w powodzi subtropikalnej zieleni cyprysów, palm i pinii , białych , różowych oleandrów, niebieskich hortensji.
Mijaliśmy port , gdzie stały zacumowe łodzie żaglowe, a także większe i mniejsze rybackie łodzie kołysane falami. Białe jachty pięknie kontrastowały z błekitem nieba i szmaragdem wody.
Po jakimś czasie autobus zbliżył się do wielkich kamiennych miejskich murow obronnych. A potem zaczął wspinać się w górę.
Z jednej strony , teraz już daleko w dole, widać było czerwone dachy Dubrownika i mieniącą się w słońcu szafirową taflę wod Adriatyku, z drugiej strony zbocza gory Srdj wznoszącej się do wysokości ponad czterystu metrów nad poziomem morza.
Było tu zielono i żółto , a gdzieniegdzie połyskiwały bielą odkryte skały wapienne. Czasem pojawiały się domy. Niektóre z nich stały opuszczone . Ich ściany nosiły ślady kul a wybite, wypalone okna kojarzyły się z pustymi oczodołami.
W dole, do rozrzuconych szczodrze wysp, dobijały łodzie i łódeczki . Dalej, gdzieś na horyzoncie pojawił się ogromny statek pasażerski, wiozący , licznie odwiedzających Chorwację, turystów.
Nasza podróż do celu trwała krótko.
Cilipi , oddalone od Dubrownika o siedemnaście kilometrów, to mała wioska znana jest z pięknych haftów i tańców folklorystycznych. Tradycja jest tam żywa . Każdej niedzieli , po mszy na placyku przed kościołem Swiętego Mikołaja odbywają pokazy. Wydaje się, że tańczą tu wszyscy mieszkańcy wioski, z wyjątkiem hafciarek i ich pomocnic, które sprzedają swe rędzieła. Tańczą starzy i młodzi, inni do tańca im przygrywaja. Jeżeli napiszę że “wieś żyje z tradycji” będzie w tym chyba duża część prawdy.
* * *
Przypadek zdarzył, iż tego dnia kiedy byliśmy w Cilipi , odbywało się w kościele bierzmowanie. Ważne to wydarzenie w życiu katolików. Przyjechał biskup. W pełnym po brzegi kościele panował więc nastrój szczególny.
Usiadłam w ławce w bocznej nawie, tuż obok gipsowych figur przedstawiających Swiętą Rodzinę. Swięty Józef i mały Jezus są pozbawieni głów. Leża one ustawione u ich stóp. Głowa Matki Boskiej została przyklejona. Ale w miejscu gdzie były oczy są wielkie wystrzelone dziury. Obok wisi tablica przypominająca iż kościół stał się obiektem barbarzynskiego ataku . Stało się to 13 stycznia 1992 roku.
Ten atak na symbol wiary i narodowej przynależności , nie miał naturalnie znaczenia militarnego. Tak samo, jak wcześniejsze spalenie tej małej wsi. To była tylko kolejna próba pokazania siły, zastraszenia i upokorzenia narodu.
* * *
Przed ołtarz idą dziewczęta i chłopcy w narodowych strojach. Mają po kilkanaście lat. Urodziwi, młodzi ludzie. Czy coś wiedzą o niedalekiej przecież przeszłości, czy może coś zapamiętali z tamtego okrutnego czasu? Jeżeli tak, to co ?
Po latach wojny i systematycznej dewastacji, Chorwacja wróciła do życia. Pozostało jednak rozgoryczenie wobec świata, który był długo był odwrócony, bądź przyglądał się obojętnie “teatrowi wojny”. Pozostały też opuszczone domy. Niektóre z nich należały do Serbow, wypędzonych z tej ziemi, którą zamieszkiwali od pokoleń .
Kiedy skończyło się nabożeństwo mieszkańcy Cilipi grali i tańczyli dla publiczności przybyłej tu z całego świata. Oglądaliśmy narodowe tańce i oklaskiwaliśmy artystów.
Wróciłam z Europy do własnego , zacisznego domu. Włączywszy telewizor znów oglądam “teatr wojny”.W Iraku, Libanie, Gazie, w krajach Afryki. Dla własnego zaś samouspokojenia staram się myśleć “no cóż , tak ten jest swiat urzadzony”.
I słucham“słusznych” komentarzy propagandystów.Oglądam wyniki badania opinii publicznej. Są dla mnie zaskakujące.
Ale kto wie? Może tak trzeba? Czarne uznać za białe i vice versa ? Dla własnego, świętego spokoju? Czyja racja jest “racją”możemy pytać bez końca. Jedno jest pewne . Dziś wydaje się, że militarna siła wystarcza za wszystkie racje . Wydaje się być “ argumentem” nie do przebicia.
I w jednym jest tylko nadzieja, że wyrosną nowe pokolenia
( oby nie mścicieli!) a miasta czy wsie obracane dziś w proch i pył , jak Feniks, na nowo powstaną z popiołow”. Podobnie jak mała, dalmatyńska wioska, Cilipi.
Nasz autobus zabierał po drodze pasażerow z innych hoteli, więc mieliśmy okazję do zobaczenia Dubrownika w całej jego urodzie. Ruch był niewielki , miasto wydawało się jeszcze senne.
Dubrownik , malowniczo położony pomiędzy górami a Adriatykiem, tonął w powodzi subtropikalnej zieleni cyprysów, palm i pinii , białych , różowych oleandrów, niebieskich hortensji.
Mijaliśmy port , gdzie stały zacumowe łodzie żaglowe, a także większe i mniejsze rybackie łodzie kołysane falami. Białe jachty pięknie kontrastowały z błekitem nieba i szmaragdem wody.
Po jakimś czasie autobus zbliżył się do wielkich kamiennych miejskich murow obronnych. A potem zaczął wspinać się w górę.
Z jednej strony , teraz już daleko w dole, widać było czerwone dachy Dubrownika i mieniącą się w słońcu szafirową taflę wod Adriatyku, z drugiej strony zbocza gory Srdj wznoszącej się do wysokości ponad czterystu metrów nad poziomem morza.
Było tu zielono i żółto , a gdzieniegdzie połyskiwały bielą odkryte skały wapienne. Czasem pojawiały się domy. Niektóre z nich stały opuszczone . Ich ściany nosiły ślady kul a wybite, wypalone okna kojarzyły się z pustymi oczodołami.
W dole, do rozrzuconych szczodrze wysp, dobijały łodzie i łódeczki . Dalej, gdzieś na horyzoncie pojawił się ogromny statek pasażerski, wiozący , licznie odwiedzających Chorwację, turystów.
Nasza podróż do celu trwała krótko.
Cilipi , oddalone od Dubrownika o siedemnaście kilometrów, to mała wioska znana jest z pięknych haftów i tańców folklorystycznych. Tradycja jest tam żywa . Każdej niedzieli , po mszy na placyku przed kościołem Swiętego Mikołaja odbywają pokazy. Wydaje się, że tańczą tu wszyscy mieszkańcy wioski, z wyjątkiem hafciarek i ich pomocnic, które sprzedają swe rędzieła. Tańczą starzy i młodzi, inni do tańca im przygrywaja. Jeżeli napiszę że “wieś żyje z tradycji” będzie w tym chyba duża część prawdy.
* * *
Przypadek zdarzył, iż tego dnia kiedy byliśmy w Cilipi , odbywało się w kościele bierzmowanie. Ważne to wydarzenie w życiu katolików. Przyjechał biskup. W pełnym po brzegi kościele panował więc nastrój szczególny.
Usiadłam w ławce w bocznej nawie, tuż obok gipsowych figur przedstawiających Swiętą Rodzinę. Swięty Józef i mały Jezus są pozbawieni głów. Leża one ustawione u ich stóp. Głowa Matki Boskiej została przyklejona. Ale w miejscu gdzie były oczy są wielkie wystrzelone dziury. Obok wisi tablica przypominająca iż kościół stał się obiektem barbarzynskiego ataku . Stało się to 13 stycznia 1992 roku.
Ten atak na symbol wiary i narodowej przynależności , nie miał naturalnie znaczenia militarnego. Tak samo, jak wcześniejsze spalenie tej małej wsi. To była tylko kolejna próba pokazania siły, zastraszenia i upokorzenia narodu.
* * *
Przed ołtarz idą dziewczęta i chłopcy w narodowych strojach. Mają po kilkanaście lat. Urodziwi, młodzi ludzie. Czy coś wiedzą o niedalekiej przecież przeszłości, czy może coś zapamiętali z tamtego okrutnego czasu? Jeżeli tak, to co ?
Po latach wojny i systematycznej dewastacji, Chorwacja wróciła do życia. Pozostało jednak rozgoryczenie wobec świata, który był długo był odwrócony, bądź przyglądał się obojętnie “teatrowi wojny”. Pozostały też opuszczone domy. Niektóre z nich należały do Serbow, wypędzonych z tej ziemi, którą zamieszkiwali od pokoleń .
Kiedy skończyło się nabożeństwo mieszkańcy Cilipi grali i tańczyli dla publiczności przybyłej tu z całego świata. Oglądaliśmy narodowe tańce i oklaskiwaliśmy artystów.
Wróciłam z Europy do własnego , zacisznego domu. Włączywszy telewizor znów oglądam “teatr wojny”.W Iraku, Libanie, Gazie, w krajach Afryki. Dla własnego zaś samouspokojenia staram się myśleć “no cóż , tak ten jest swiat urzadzony”.
I słucham“słusznych” komentarzy propagandystów.Oglądam wyniki badania opinii publicznej. Są dla mnie zaskakujące.
Ale kto wie? Może tak trzeba? Czarne uznać za białe i vice versa ? Dla własnego, świętego spokoju? Czyja racja jest “racją”możemy pytać bez końca. Jedno jest pewne . Dziś wydaje się, że militarna siła wystarcza za wszystkie racje . Wydaje się być “ argumentem” nie do przebicia.
I w jednym jest tylko nadzieja, że wyrosną nowe pokolenia
( oby nie mścicieli!) a miasta czy wsie obracane dziś w proch i pył , jak Feniks, na nowo powstaną z popiołow”. Podobnie jak mała, dalmatyńska wioska, Cilipi.
Jaszczurka z wyspy Marco
Mała szarozielona jaszczurka uczepiona latarni
czujnie podnosi głowkę,
cieniutkim ogonkiem jak floretem przeszywa powietrze.
Dumna ze swej niepowtarzalnej urody nadyma się,
wypycha wielki pomarańczowy balon
ukryty gdzieś w jej tylko wiadomych , sekretnych zakamarkach szyi.
Mala szarozielona jaszczurka
Patrzy wokól uważnie i czeka …,
kto wie jak długo ?
Może już od stworzenia świata
A może tylko od czasu epoki jurajskiej…
Leżac w bezruchu nad wodą odbijającą nieskazitelny błekit nieba,
przyglądajac się małej szarozielonej jaszczurce,
myślę o względności czasu…
piątek, sierpnia 04, 2006
Osobni
Zyją oddzieleni
ściana,
monitorem komputera,
książką na kolanach,
gazetą.
Zajeci sobą .
Każde z nich z osobna.
Spotykają się na schodach,
przy sniadaniu, obiedzie, kolacji.
O! to nie tak mało.
Bo inni “Osobni’nie tylko myśli,
lecz stołu nie dzielą.
.
Mijają się w drzwiach łazienki,
kładą do łóżka.
Odwróceni plecami od siebie
zasypiają.
Nareszcie Nie- Osobni,
już razem.
W marzeniu sennym.
Maribor, 10 maja 2006
Poprawki , 6 czerwca 2006
© Ryszarda L.Pelc
Subskrybuj:
Posty (Atom)